Jedna z najlepszych książek roku według: ,,The Washington Post", ,,NPR", ,,Time", ,,O, The Oprah Magazine", ,,San Francisco Chronicle", ,,Entertainment Weekly", ,,The Dallas Morning News", ,,Buzzfeed", ,,BookPage", ,,Publishers Weekly", ,,Library Journal", ,,Kirkus Reviews".
Nigdzie indziej to wielopokoleniowa opowieść o przemocy i regeneracji, pamięci i tożsamości, jak również pięknie i rozpaczy, które wplecione są w dzieje rdzennych mieszkańców Ameryki
Tommy Orange opowiada historię dwunastu postaci, z których każda ma swoje powody, by wybrać się na wielki zjazd plemienny w Oakland. Jacquie Czerwone Pióro od niedawna znowu nie pije i usiłuje powrócić na łono rodziny, którą niegdyś porzuciła. Dene Oxendene stara się poskładać swe życie na nowo po śmierci wujka i przybywa na zjazd, aby pracować na rzecz indiańskiej społeczności i w ten sposób uczcić jego pamięć. Opal Viola Wiktoria Niedźwiedzia Tarcza przychodzi na stadion, by obejrzeć występ swego siostrzeńca Orvila, który nauczył się tradycyjnego indiańskiego tańca, oglądając materiały wideo na kanale YouTube, a teraz po raz pierwszy chce go wykonać podczas zjazdu przed publicznością. Ten imponujący spektakl odwołujący się do uświęconej tradycji będzie więc okazją do wzruszających pojednań. Stadion w Oakland stanie się również widownią wydarzeń, w których wyniku naród indiański poniesie wielkie ofiary, znów wykaże się heroizmem i dozna niewypowiedzianej straty.
Oto głos, jakiego nigdy wcześniej nie słyszeliśmy, głos nabrzmiały poezją i pełen pasji. W tej kapitalnej powieści, która bierze się za bary ze złożoną i bolesną historią, ze spuścizną piękna i głębokiej duchowości, a także z plagą uzależnień, przemocy oraz nadużyć i samobójstw, Tommy Orange pisze o rdzennym Amerykaninie osiadłym w wielkim mieście. Na przemian pełna niepohamowanej wściekłości i gniewu, zabawna i poruszająca aż do głębi serca, pierwsza powieść Tommy'ego Orange'a jest zdumiewającym i wstrząsającym zarazem portretem takiej Ameryki, jaką bardzo niewielu z nas kiedykolwiek widziało.
,,Zachwycający debiut" - Margaret Atwood
,,Brawurowa" - Dwight Garner, ,,The New York Times"
,,Czyste urzekające piękno" - Colm Toibin, ,,The New York Times"
,,Mistrzostwo" - Ron Charles, ,,The Washington Post"
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: 2019-06-04
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 392
Tytuł oryginału: There There
"Nigdzie indziej" nie jest lekką, prostą i łatwą historią. Czytając ją trzeba być skupionym, czytać między wierszami i analizować. To opowieść wielopokoleniowa, o pochodzeniu, walce o tożsamość, przemocy wśród rdzennych mieszkańców Ameryki. Podobnie jak czarnoskórzy, są oni dyskryminowani i nękani od wielu lat. Mimo, że niegdyś Ameryka była ich ojczystą ziemią, teraz nic im się nie należy. Wszystko zostało im brutalnie odebrane, zarówno ziemie, jak i ich tożsamość.
Bohaterowie powieści są w różnym wieku, robią różne rzeczy i mają za sobą różne doświadczenia. Łączy ich nie tylko indiańska krew, ale też chęć zachowania swojej tożsamości. Wszyscy wybierają się na Wielki Zjazd Plemienny, na który zjeżdżają się rdzenni mieszkańcy Ameryki, aby kultywować swoje tradycje i obyczaje i spotkać się w większym gronie. Dla bohaterów to doniosłe i ważne przeżycie. Każdy z nich na swój sposób przygotowuje się do tego spotkania. Każdym z nich kierują też inne motywy uczestnictwa w tej imprezie. Niestety finał spotkania okazuje się tragiczny w skutkach.
Na pozór bohaterów nic nie łączy, jednak im dalej zagłębiamy się w powieść, tym więcej dostrzegamy powiązań między nimi. Lubię takie zabiegi w książkach. W opisywanej historii znajdziemy sporo bólu, smutku, poczucia wyobcowania, beznadziei i bezsilności. Autor porusza problemy nie tylko każdego bohatera, ale też całej społeczności rdzennych mieszkańców Ameryki. Snuje też przemyślenia natury egzystencjalnej i filozoficzne, które skłaniają do refleksji. Początek powieści jest małym zarysem historii Indian, która dla wielu osób może okazać się szokująca, zaskakująca i brutalna. Warto dodać, że autor powieści jest członkiem plemion Czejenów i Arapahów, więc problemy tych społeczności z pewnością nie są mu obce.
Tytuł: Nigdzie indziej
Autor: Tommy Orange
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Nieszczęście rdzennych mieszkańców Ameryki, polegało na tym – jak pisano na początku XX w. – że „stanęli na drodze ekonomicznego rozwoju świata”. Gwałty, grabieże, wyzysk, zniszczenia oraz morderstwa były smutną codziennością tubylców, którzy bronili swoich ziem – wszystko to za milczącym przyzwoleniem białego człowieka. W historii relacji amerykańsko-indiańskich było wiele niechlubnych rozdziałów, które splamiły honor "cywilizowanych" ludzi. Ofiary tej wspaniałej kolonizacji liczy się w milionach. Amerykanie przez lata szacowali, że liczba Indian nie przekraczała miliona. Tymczasem w świetle nowych znalezisk archeologicznych można mniemać, że dane te są znacznie zaniżone, bowiem w rzeczywistości tubylców było 15-20 mln. Do końca XIX wieku 95% tej populacji zniknęło z powierzchni ziemi.
O książce:
Na coroczny zjazd plemienny w Oakland w stanie Kalifornia zjeżdżają się Indianie z różnych stron Ameryki. To właśnie tam połączą się losy wszystkich bohaterów "Nigdzie indziej".
Autor w swojej książce przedstawia nam historię dwunastu postaci, które wybierają się na owy zjazd, lecz każda w innym celu.
Mamy więc Jacquie Czerwone Pióro, która od niedawna znowu nie pije i usiłuje powrócić na łono rodziny, którą niegdyś porzuciła. Mamy też Dene Oxendene, która stara się poskładać swe życie na nowo po śmierci wujka i przybywa na zjazd, aby pracować na rzecz indiańskiej społeczności i w ten sposób uczcić jego pamięć. Jest też Opal Viola Wiktoria Niedźwiedzia Tarcza, która przychodzi na stadion, by obejrzeć występ swego siostrzeńca Orvila, który nauczył się tradycyjnego indiańskiego tańca, oglądając materiały wideo na kanale YouTube. To tylko kilka bohaterów z kart tej powieści.
Wszystkich ich łączy wspólna, tragiczna historia, krwawa przeszłość i problemy cywilizacyjne. Każda z występujących postaci zmaga się z zapomnianą historią i próbami odnalezienia indiańskich korzeni już dawno zapomnianych w dzisiejszym świeci.
Moje zdanie:
W tej bezkompromisowej powieści Orange rozprawia się z bolesną historią z listy wyrzutów sumienia Ameryki. Robi to przekonująco i z pasją, bowiem on sam jest członkiem plemion Cheyenne i Arapaho z Oklahomy. Jego powieść jest realna, prawdziwa i na przemian pełna niepohamowanej wściekłości i żalu, a momentami poruszająca aż do głębi serca. Nie chowa się za żadnym tabu, nie przemilcza mniej komfortowych spraw. Autor serwuje nam wzajemnie przenikające się opowieści dwunastu bohaterów, które początkowo wydają się być niepowiązane, jednak z czasem, strona po stronie odkrywamy coraz więcej wspólnych mianowników. Po pewnym czasie zauważamy całą misternie utkaną sieć wzajemnych pretensji, waśni, trudnych uczuć. To wszystko podszyte brakiem tożsamości, niepewną przyszłością i utraconym życiem.
Bo z jednej strony jest to głos o zagładzie Indian, a z drugiej o tym, jak ci ludzie sami niszczą siebie i swój naród. Tommy Orange nie ocenia występujących w książce osób. Pozwala czytelnikowi, by ten odebrał każdą z postaci na swój własny, indywidualny sposób. Są to w większości bohaterowie słabi, pozbawieni swojego zdania, podejmujący złe decyzje, które potem wpływają na ich życie.
Paradoksalnie, na co zwraca uwagę autor, także dziś rdzenni Amerykanie uznawani są za nieprzystosowanych i wymagających ucywilizowania. Jednak tym razem nie z powodu kolorowych strojów i nieznanego języka, lecz... alkoholizmu, narkomanii i zorganizowanej przestępczości.
I chociaż treść samej powieści jest odważna, innowacyjna i bezkompromisowa, to jednak samo przejście przez tą historię było dla mnie sporym wyzwaniem. Niestety warsztat Orange’a i liczne postacie, które ciężko zapamiętać powodują, że powieść bardzo trudno się czyta. Wiele razy poszukiwałam danych osób kilka rozdziałów wcześniej, by zrozumieć całokształt powiązań. Jestem też lekko zawiedziona zakończeniem, które miało być kulminacją wszystkich historii, a było jedynie kilkoma ostatnimi stronami powieści.
Mimo to polecam przeczytać, dla otwarcia oczu!
Książka jest bardzo ciekawa, ponieważ porusza temat mniej znany w literaturze, a mianowicie współczesne życie rdzennych amerykanów i ich problemy. Czytając ją możemy zauważyć jak poplątane mogą być relacje rodzinne, których źródłem bardzo często jest naduzywanie alkoholu oraz przemoc. Książka obrazuje z jakimi uprzedzeniami, trudnymi sytuacjami muszą codziennie zmagać się rdzenni amerykanie. Są to oddzielne historie kilku osób o oryginalnych indiańskich imionach, które na końcu książki łączą się w całość podczas Wielkiego zjazdu plemiennego w Oakland. Tam dochodzi do zaskakującego wydarzenia, co powoduje, że ostatnie kilkadziesiąt stron czyta się bardzo szybko, jest bardzo duży dynamizm, akcja. Książkę warto przeczytać z tego względu, że jest bardzo oryginalna, niecodzienna, jest to literacki debiut Tommego Orange. Jednym z głównych przekazów jakie niesie książka, jest pokazanie ogromnego problemu współczesnego świata, tego jak bardzo ludzie potrafią krzywdzić się nawzajem, nie patrąc nawet na to, że pochodza z tej samej grupy etnicznej. Wszystko przestało mieć znaczenie i to jest zatrważające. Jeżeli nie szanujemy ludzi z własnego, najbliższego kręgu to tym bardziej nie będziemy szanować innych a to do niczego dobrego nie prowadzi. Przypomniało mi to odrobinę historię, którą miałem okazję przeczytać w książce Adama Lebora "Wyznawcy, czyli jak Ameryka dała się naciągnąć Bernardowi Madoffowi na 65 miliardów dolarów". W książce tej zostało ukazane, jak Bernard Madoff oszukał swoich pobratymców, co później stało się dla nich ogromnym szokiem, w co nie mogli uwierzyć.
„Nigdzie indziej” to opowieść o współczesnych rdzennych Amerykanach, tak zwanych miejskich Indianach. Książka składa się z historii dwunastu postaci, których losy, złączone i przeplatające się przez całość powieści, ostatecznie łączą się w wielkim finale na stadionie w Oakland, w Kalifornii, gdzie odbywa się wielki zjazd plemienny. Poprzez te historie autor przedstawia nam aktualną kondycję jego ludu, jak wygląda ich codzienne życie, z jakimi problemami się borykają. Jest dużo o alkoholizmie, narkotykach, samobójstwach i bezrobociu. Jest o smutku, depresji, walce z własnymi demonami. Ale jest też pozytywnie – jest przyjaźń, miłość, wiara w lepsze jutro, nadzieja na zmianę. Atwood, głosząca na okładce, iż jest to „zachwycający debiut!”, nie kłamała, przyznaję jej rację w stu procentach! Dla mnie to powieść kompletna, całkowita, nic dodać, nic ująć. Głęboko mnie poruszyła i jeszcze długo będę o niej pamiętać.
To nie jest książka, którą czyta się łatwo, lekko i przyjemnie. Nie tylko ze względu na poruszane w niej problemy, ale też dość złożoną konstrukcję. Śledzimy losy aż dwunastu bohaterów i to na przestrzeni wielu lat. Poznajemy ich w bardzo różnych okresach ich życia. Zapamiętanie tych postaci, kim są i wydarzeń z ich życia wymaga skupienia i uważności. A łączy ich jedno - każde z nich w mniejszym lub większym stopniu należy do rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej. Jednak nie tych mieszkających w rezerwatach, ale tych ,,miejskich" z Oakland. Czyli tych niby zasymilowanych? Niekoniecznie. Fakt, niektórzy skończyli studia, ktoś pracuje jako listonoszka, ktoś inny dostał grant na realizację swojego autorskiego projektu. Większość to jednak ludzie pogubieni, uzależnieni od alkoholu, narkotyków, pochodzący z biednych, często rozbitych rodzin. Pogubieni, bo ciągle stoi za nimi jak ponury cień historia podbitego narodu i ich pochodzenie, które ma nie tylko wpływ na to, jak są traktowani przez społeczeństwo, ale przede wszystkim, jak traktują sami siebie. Ile w nich poczucia niższości, wykluczenia, przekonania, że nie ma dla nich szans na inne życie.
Nikogo już chyba nie zaskoczy, że nie jest to obraz pogodny i optymistyczny. Po obejrzeniu iluś filmów, dokumentów, przeczytaniu reportaży, które odkłamują historię Stanów Zjednoczonych, wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Jednak to jest pierwsza powieść napisana przez rdzennego mieszkańca Ameryki, którą przeczytałam. I właśnie ten fakt jest dla mnie najważniejszy, że dostaję historię opisaną przez autora, który dociera do sedna, do istoty problemów ludzi, o których pisze.
Czy to pasjonująca książka? Dla mnie, nie. Trochę się na niej męczyłam. Ale jest na pewno ważna i w jakiś sposób przełomowa.
Indiańska społeczność i jej historie przepełnione cierpieniem, niezrozumieniem i ignorancją ze strony rządu i "praworządnych amerykańskich obywateli" plujących jadem na wszystko co odbiega od ich normy. Bardzo smutna książka.
Dwunastu Indian i nadchodzący wielkimi krokami zjazd plemienny. Jakie mają powody, by się tam znaleźć? Co przyciąga ich do tego wydarzenia? Czy nie pożałują swojej obecności?
„Nigdzie indziej” to powieść, która po prostu coś w sobie ma. Choć wypadałoby raczej powiedzieć, że ma w sobie wiele- refleksji, emocji, mądrości, informacji. I ciężko uwierzyć, nawet przez chwilę, że ta opowieść jest literackim debiutem Tommy’ego Orange.
Autor skleił tę historię z wielu różnych fragmentów, a te mniejsze i większe kawałki składają się na interesują, ale też zadziwiającą całość. Każdy taki okruch, stanowiący jeden podrozdział, to głos oddany kolejnego bohaterowi. Bo w tej powieści ciężko doszukiwać się postaci na pierwszym planie, nikt nie zajął najważniejszego miejsca. Tutaj każdy otrzymał swoją rolę, pokazując czytelnikowi, jakie miejsce zajmuje we współczesnym świecie.
I mam ochotę powiedzieć, że właśnie o tym jest ta książka- o dzisiejszych czasach, które często okazują się nieprzychylne i nieprzyjemne. O niekończącej się potrzebie odnajdywania własnej przestrzeni. O walce o siebie i innych. A także o poczuciu tożsamości i pragnieniu przynależności. Tommy Orange opowiada nam o Indianach, ich krzywdach, upadkach, niedoli i problemach. Pokazuje, że są ludźmi podobnymi do nas samych, w żadnym wypadku nie gorszymi, a tym samym stawia sobie poprzeczkę bardzo wysoko.
Wydaje się, że tej historii po prostu nie można było opowiedzieć inaczej. Każdy bohater idealnie wpisuje się bowiem w obraz, jaki autor chce nam przedstawić. Ich opowieści świetnie sprawdzają się jako krótkie opowiadania, ale znakomicie zgrywają się także w całość. Mam wrażenie, że każda z postaci reprezentuje inny problem, zwracając uwagę czytelnika na kwestie o których na co dzień nie myśli, bo i dlaczego miałby?
Orange rozprawia się z bolesną historią robiąc to przekonująco, z pasją i bezkompromisowo. Nie chowa się za żadnym tabu, nie przemilcza mniej komfortowych spraw, nie unika niewygodnych tematów. Zdecydował się na realizacje trudnej historii i rzeczywiście dostarcza nam ją z całym smutnym bagażem. A bagaż ten jest szalenie ciężki, bowiem pomieścić musi wspomnienie izolacji, prześladowań, samotności. Nie mówiąc już o próbie odnalezienia się w tym wszystkim, znajdywaniu w sobie szacunku dla tradycji i kultury, i siły, by te wartości cenić i kontynuować.
„Nigdzie indziej” to wartościowe i intrygujące połączenie świetnie skonstruowanych sylwetek bohaterów, pogłębionego tła historycznego oraz ambitnej tematyki charakterystycznej dla literatury obyczajowej z wyższej półki. Można by pomyśleć, że autor próbuje coś nam udowodnić. Ale czemu właściwie nie miałby tego robić? On nie chowa głowy w piasku, nie udaje, że nic się nie wydarzyło, próbuje zrozumieć i pamięta dla innych.
Debiut Tommy’ego Orange to pozycja niewątpliwie wyróżniająca się na rynku wydawniczym. Mądra i potrzebna. Warto dawać szansę takim tytułom.
"Zostaliśmy, ponieważ zgiełk miasta brzmi tak jak odgłosy wojny, a nie można wycofać się z walki, jeśli już raz chwyciło się za broń - można jedynie trzymać wojnę na dystans, co jest łatwiejsze, kiedy się ją widzi i słyszy w pobliżu." Lubicie czytać książki o innych kulturach czy narodowościach niż wasza? Ja lubię. Nawet bardzo. Dzięki temu poszerzam swoją wiedzę i ciekawość. A temat Indian nie jest mi obcy. Od zawsze lubiłam czy to filmy, czy książki, w których występowali Indianie. "Nigdzie indziej" to piękna, aczkolwiek pełna brutalności powieść. To co ci ludzie musieli przeżyć jest okropne... Znajdziemy tutaj wiele przeróżnych emocji i wydarzeń. Jest to książka, opowiadająca o losach dwunastu postaci, których drogi w pewnym momencie się przecinają. Niestety nie jest to spotkanie, o którym możemy powiedzieć - szczęśliwe.
Jestem poruszona po tym co tutaj przeczytałam. To co się wydarzyło przechodzi ludzkie pojęcie. Jestem zadania, że takie książki powinien przeczytać każdy. Chociażby dlatego, aby DOCENIĆ to co ma!
Dodam jeszcze, że książkę czytało mi się bardzo dobrze, choć na początku troszkę się gubiłam w tym przeskakiwaniu z jednej osoby do drugiej. Z tym, że im dalej, tym było bardziej przejrzyście i można było się wbić w rytm jaki stworzył autor.
Było baaaardzo ciekawe, a zwłaszcza emocjonująco.
A jak pomyślę o tym, iż to debiut autora, tym większe brawa dla niego!
Polecam! Ogromnie!
Żal wyssany z mlekiem matki
Kiedy myślę o rdzennej ludności Stanów Zjednoczonych, mimo woli nasuwa mi się obraz leciwego zamyślonego wodza rodem z reklamy pewnego znanego batonika. Nie ma drugiej takiej grupy etnicznej na świecie, która przez lata byłaby poddawana stopniowej eksterminacji, pozbawiana ziemi, spychana na margines, a przy okazji była ograbiona z własnej kultury. Dziedzictwo duchowe Indian zostało skomercjalizowane i przemielone na papkę. "Nigdzie indziej" jest historią o poszukiwaniu tożsamości, tylko czy jej znalezienie jeszcze jest możliwe?
Historie dwunastu osób splatają się ze sobą, by ostatecznie zacieśnić się podczas zjazdu plemiennego. Historie są różne, ale łączy je jedno – wszyscy bohaterowie zmagają się ze swoim pochodzeniem, kolorem skóry, dziedzictwem, które czują w sobie, ale nie potrafią go już wyrazić.
Nie do końca wiem, co autor chciał osiągnąć, prowadząc narrację w taki a nie inny sposób. Bo owszem historia skolonizowania Ameryki Północnej przez białego człowieka jest nacechowana brutalnością, gwałtem, grabieżą i śmiercią, ale przecież to nie jedyny taki przypadek w dziejach świata. A jednak sam autor przedstawił Indian, jako grupę wyniszczoną alkoholizmem, narkomanią, przemocą domową i przestępczością. Jako grupę, którą przepełnia żal za tym, co utraciła, choć przecież prawdziwa natura życia ich przodków jest im obca: wierzenia, tańce, obrzędy, przesądy. Potomkowie rdzennych Indian znają już tylko pewien substytut dawnej egzystencji, a jednak pielęgnują w sobie związane z utratą rozgoryczenie, przekazywane z pokolenia na pokolenie.
"Nigdzie indziej" jest napisane bardzo charakterystycznym stylem. Językowi, tłumaczeniu niczego nie można zarzucić. Narracja jednak jest dość specyficzna. Można by powiedzieć, że ma swoją duszę (tak jak swoją duszę ma literatura rosyjska, skandynawska, francuska czy hiszpańska). Ja tę duszę wyczuwam, ale jej nie czuję. Nie rozumiem decyzji podejmowanych przez bohaterów. Nie rozumiem determinowana losów współczesnych bohaterów tym, co wydarzyło się ich przodkom kilkaset czy nawet kilkadziesiąt lat temu. Chociaż czytelnik mógłby oczekiwać, że będzie to powieść o dyskryminacji i próbie unicestwienia rdzennej ludności Ameryki Północnej przez białych ludzi, to ostatecznie okazuje się, że obecnie oni sami dla siebie są największym zagrożeniem.