Brud rzeczywistości, chłód rozpaczy, dzieciństwo pełne wstydu.
Odważna i bezkompromisowa powieść, jakich mało w literaturze światowej.
Międzynarodowa Nagroda Bookera 2020.
Mała wioska na holenderskiej prowincji. Tuż przed świętami rodzina skromnych i pobożnych rolników doświadcza wielkiej tragedii - w wypadku ginie najstarszy syn Matthies. Niedługo potem kolejne nieszczęścia nawiedzają farmę, której życie zaczyna przypominać koszmarną wizję z obrazów Boscha. To kara za grzechy? Tak sądzą rodzice. Zatracając się w bólu i poczuciu winy, zaniedbują trójkę dorastających dzieci, które niewiele rozumieją i są przerażone atmosferą panującą w domu. Co to znaczy, że Matthies umarł? Czy ojciec odejdzie? Co stanie się z mamą? Jas, Obbe i Hanna na swój sposób radzą sobie z niepokojem. Gromadząc niepotrzebne przedmioty, składając ofiary, zadając ból sobie i innym, łamiąc seksualne tabu, dają się wciągnąć w wir coraz bardziej zatrważających obsesji i fantazji. Na ziemi niczyjej, gdzieś między dzieciństwem a dorosłością, kończy się niewinność.
Czym jest rodzina? Jaki sens ma wiara? W tej powieści o braku miłości i osamotnieniu, ujmującej wrażliwością i surowym, wręcz brutalnym pięknem języka, Marieke Lucas Rijneveld stawia pytania, które podważają nasze najświętsze przekonania.
Pełna obrazów i symboli powieść o bólu bez pocieszenia, na tle cudownej i okrutnej przyrody, będącej jedyną ucieczką, a zarazem obietnicą śmierci.
,,La Stampa"
Powieść, która wiedzie prosto na dno, gdzie nie ma już żadnej nadziei.
,,la Repubblica"
Surowa, absolutnie urzekająca opowieść o młodości, która umiera.
,,Vogue"
Pozostają dreszcze, oszołomienie i niepokój.
,,AD Magazine"
Wyjątkowa książka. Ponura, apokaliptyczna, a jednocześnie przyciągająca...
,,Frankfurter Allgemeine Zeitung"
Z perwersyjną wręcz przyjemnością Rijneveld wstrząsnęła światową literaturą.
,,Lire"
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Data wydania: 2021-05-05
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 272
Tytuł oryginału: De avond is ongemak
Tłumaczenie: Jerzy Koch
Żałoba rodziny dysfunkcyjnej
Uporanie się ze stratą bliskiej osoby jest trudne nawet wtedy, gdy wszystkie mechanizmy w rodzinie działają prawidłowo. W sytuacji, gdy strata dotyka rodzinę zaburzoną na wielu płaszczyznach, śmierć zaczyna nakręcać spiralę obsesji, wyobcowania, niepewności i strachu. Spotkałam się z opiniami, że Niepokój przychodzi o zmierzchu jest powieścią bezkompromisową i kontrowersyjną, ale w moim odczuciu jest to kontrowersja na poziomie kilkuletniego dziecka, które przeklina przy rodzicach i czeka na ich reakcję. Czy mnie to oburza? Powoduje niesmak? Nie. Wieczne nawiązania do wypróżniania, wulgarne słownictwo również nie robią na mnie wrażenia, bo taka prymitywność idealnie wpisuje się w obraz dzieci zaniedbanych.
A dzieci w tej książce są zaniedbane na wszystkich poziomach. Na każdym kroku są zawstydzane lub zastraszane. Nie ma nikogo, kto okazałaby im choć odrobinę uwagi, zrozumienia i czułości. Być może nie są zagłodzone, ale dojadanie pleśniejącego jedzenia nie jest normalne. Rodzice tak bardzo zafiksowani na punkcie swojej religii i codziennych problemów zupełnie nie zauważają, że kondycja fizyczna i psychiczna pozostałych dzieci ciągle się pogarsza.
Świat głównej bohaterki jest przygnębiający i bazujący na najniższych, najprymitywniejszych instynktach. Zostaje ona całkowicie sama ze swoimi lękami i potrzebami. Przekracza granice, ale jej granice również zostały wielokrotnie naruszone. Wiele scen, zwłaszcza z pierwszych kontaktów intymnych wydaje się kontrowersyjnych, ale tak naprawdę są to zachowania, które da się przewidzieć i zrozumieć, gdy weźmiemy pod uwagę środowisko, w jakim się wychowuje. Nawet najbardziej wstrząsające sceny w tej powieści są tylko logiczną konsekwencją wcześniejszej historii.
Powieści zawierające wątki autobiograficzne dla wielu autorów stanowią zapewne formę terapii i uporania się z przeżytymi traumami. Jest szansa, że pewne grono czytelników odnajdzie się w takiej powieści i odkryje, że w swoich doświadczeniach nie są osamotnieni, ale czy każdy czytelnik właśnie tego szuka w literaturze? Dla mnie oprócz emocji ważny jest styl, sposób opowiedzenia historii, a w tym przypadku narracja często mnie uwierała i czułam zmęczenie. Czasem miałam wrażenie, że wszystko co w tej powieści jest wartościowe zaginęło w szczegółowych opisach wydzielin i wypróżniania się. Przyjmuję opowieść o żałobie i rozpadzie rodziny, ale sposób podania nie należy do moich ulubionych.
Zasłużona nagroda za tą książkę dla młodego pisarza. Pisana świetnym językiem opowieść o praktykach religijnych, które nie niosą cienia wspracia dla wiernych i nie pomagają im w życiowych traumach. O rodzicach, którzy nie przepracowawszy żałoby, pogrążają się psychicznie pozostałe przy życiu dzieci. Fantastyczna proza. Dogłębna i sięgająca najgłębszych pokładów psychiki bohaterki. Czyta się jednym tchem. Rewelacja. Polecam.
Świat widziany oczami dziecka. Nie tylko widziany - przeżywany na każdym poziomie możliwego istnienia. I nie jest to świat szczęśliwego dzieciństwa. Fanatyzm religijny i trauma, o której nie można rozmawiać. Budrysówka,nasza narratorka (bo tak nazywana jest w poskim tłumaczeniu) nie rozumie ani świata, ani rodziców ani siebie i swojego ciała. Jedyną wskazówką są biblijne cytaty, które zgodnie z filozofią boga starotestamentowego, przepojone są raczej okrucieństwem, mściwością niż dające pocieszenie. A ponieważ wydarzenia, które spadają na tę rodzinę bliskie są biblijnej przypowieści o Hiobie i plagach egipskich, w tak ukształtowanej mentalności wiążą się niechybnie z karą za grzechy. Nieprzypadkowy wydaje mi się w tym kontekście wątek Hitlera i Żydów. Życie w tak skonstruowanym domowym środowisku nie jest zbyt odległe od życia w społeczeństwie totalitarnym. To książka, która przyciąga fascynującą opowieścią i odpycha. Odpycha, bo nie chcesz skonforontować się się z aż tak dużą dawką dziecięcej bezsilności. Chciałoby się je wszystkie przytulić, ukoić. Powiedzieć, że może być inaczej. Ale nie możesz tego zrobić.
Akcja powieści rozgrywa się w holenderskiej wiosce, gdzie mieszka uboga rodzina rolników. Los ich nie oszczędzał, wystawiał ich na kolejne próby. Wszystko zaczyna się od wypadku najstarszego syna, Matthies’a, po czym rozpoczyna się prawdziwa lawina kolejnych tragedii. Rodzice obwiniają się za wszystko, pogrążają się w żałobie, zaniedbując jednocześnie pozostałe dzieci.
Trójka dzieci – Hanna, Jas i Obbie zostają zdani sami na siebie. Sami próbują poradzić sobie z obecną sytuacją. Mierzą się z bólem, okrucieństwem i eksperymentami seksualnymi, by zrozumieć wszystko, co się dzieje wokół nich. Bardzo trudno czytało się o niewinnych dzieciakach, które tak bardzo potrzebują rodziców i ich troski, jednak zostają sami na pastwę losu. Są zaniedbywane, poniżane i wyśmiewane. Nie ma w ich otoczeniu nikogo, kto mógłby okazać im odrobinę zrozumienia i wsparcia. Są niedożywione, wygłodzone. Nie czują się dobrze w tym otoczeniu, które pcha je w szpony prób i błędów. Pierwsze doświadczenia seksualne są przerażające, choć środowisko, w którym żyją, nie pozwala na więcej.
W bezbłędnych zdaniach Rijneveld udaje się uchwycić lodowatą, przytłaczającą atmosferę w domu. Czytelnik jest uwięziony w kurczącym się wszechświecie pobożnej rodziny. Smutek jest tak wielki, że nie ma miejsca, by oddychać. Język jest bardzo kreatywny, a dobór słów, określający bohaterów sprawia, że są oni z krwi i kości. To swego rodzaju opowieść o żałobie, trudach świata, dorastaniu, strachu, wierze. Jest to niełatwa opowieść, która zostanie na długo w sercu. Wstrząsająca i jakże realna, prawdziwa do szpiku kości. Każde słowo dobrane jest z taką starannością, że nie może zostać zapomniane. Polecam zatrzymać się po niej na chwilę, zastanowić się nad emocjami, które zostały z Wami po lekturze. Mocna. Bardzo emocjonalna. Godna polecenia.
,, Niedaleko tamtego brzegu, gdzie lód był zbyt cienki, przez farwater. On już przez dłuższy czas jechał na czele, stracili go z oczu".
Tą książkę nie da się porównać do żadnej innej. Jest niesamowita, zaskakująca, obłędna i niezastąpiona. Nawet nie macie pojęcia, co kryje się w umyśle tej dziewczynki. Ona rozumie świat zupełnie inaczej niż my. Wszystkim zadaje bardzo dużo pytań i gdy już dochodzi do dłuższej konwersacji, zastanawiacie się z jakiej jest planety. Im bardziej roztrząsa rodzinną tragedię, tym coraz gorzej jest z nią samą.
,, A teraz pomyślałam sobie, że powinno być na odwrót. Tamtego dnia to ja powinnam wozić Matthiasa po podwórzu, naśladując dźwięk silnika, chociaż pewnie był o wiele za ciężki, aby go odstawić na stronę, przykryć pomarańczowym brezentem, jak przykrywano martwe cielaki, i dać wywieźć, zapomnieć o nim. Następnego dnia urodziłby się na nowo i ten wieczór niczym by się nie różnił od pozostałych".
Wbrew wszystkiemu jest ona niesamowicie inteligentna. Może i nie rozumie wszystkiego, co się z nią i wokół niej dzieje, ale tak niezwykłe zadaje pytania, że nawet mnie samej nigdy nie przyszłyby do głowy. Nie mogłam od niej odejść. Może i zdania w tej książce były przydługie, ale tak oderwane od rzeczywistości, aż sama zaczęłam w pewne rzeczy wątpić. Tylko ona mogła wszystkim wmówić, że Anioły chodzą nago...
Niespotykana zagrywka psychologiczna, która powali każdego.
Myśli tej dziewczynki od zawsze były inne, ale od pewnego momentu stały się dość dziwne. Ona nawet nas przekonuje o swojej racji. Jakby ta książka była jej pamiętnikiem, a ona spisywała w nim wszystkie swoje przemyślenia.
,, W klasie było ciepło i moje łzy na pewno wyparowały, zanim dosięgły policzków".
Ta pozycja was przerazi, zainteresuje i na końcu niezwykle zszokuje. Ja wciąż mam dreszcze i aż chce mi się płakać, kiedy tylko o niej pomyślę. Brak mi słów, by opisać coś przerażającego i tak niezwykle pięknego i takiego prawdziwego, Daję jej tysiąc na dziesięć, bo ta historia po prostu na to zasługuje...
Mała wioska w Holandii. Rodzina Mulderów doświadcza serii nieszczęść, a wszystko zaczyna się od wypadku i śmierci najstarszego syna Matthiesa. Rodzice, Obbe, Budrysówka i Hanna zamierają w bólu, nie są w stanie rozmawiać o tym co się wydarzyło, o tym co czują, nie są w stanie płakać i pocieszać się nawzajem. Rozmowy o sprzątaniu, o cielakach, o prognozie pogody, o zacinających się drzwiach do sypialni, o zaschniętej paście do zębów w kącikach ust przestają mieć jakiekolwiek znaczenie w obliczu informacji, że Matthies już nigdy nie wróci do domu.
Marieke Lucas Rijneveld (ur. 1991r. w Holandii) – tworzy prozę i poezję, a ,,Niepokój przychodzi o zmierzchu" jest debiutem literackim, za który otrzymała wiele wyróżnień m.in. była nominowana do prestiżowej nagrody Libris Literatuur Prijs oraz zdobyła nagrodę ANV przyznawaną za debiut. Ukoronowaniem dotychczasowej kariery literackiej Rijneveld jest Międzynarodowa Nagroda Bookera za 2020 rok i ta właśnie informacja sprawiła, że sięgnęłam po książkę.
Historię rodziny Mulderów poznajemy z perspektywy dziesięcioletniej dziewczynki, która nazywana jest Budrysówką ze względu na to, że ciągle chodzi ubrana w czerwoną kurtkę. Kurtka jest symbolem i pancerzem ochronnym. Dziewczynka ma wyrzuty sumienia, bo prosiła Boga, aby zamiast ulubionego królika zabrał brata, który nie chciał wziąć jej na łyżwy. Matthies pomagał ojcu w gospodarstwie, grał na puzonie, przekomarzał się z rodzeństwem, ale już nigdy nie wróci. Dzieci próbują zrozumieć śmierć, tęsknią za bratem, wyobrażają sobie co czuł kiedy umierał. Rodzice zatopieni w bólu po stracie syna nie poświęcają uwagi pozostałym dzieciom. Poza jedzeniem i ubraniem nie zaspokajają żadnych innych potrzeb. Nie zauważają tików, tłuczenia głową o łóżko wraz z wydawaniem monotonnych dźwięków, samookaleczania, palenia papierosów, prowokowania bójek... Dzieci obserwują rodziców i widzą, że matka chudnie w oczach, bo nie je, a ojciec ciągle powtarza, że wyjedzie i nie wróci do domu. Widzą łzy w kącikach oczu rodziców i boją się, że zostaną sierotami. Marzeniem Budrysówki jest to, aby rodzice znów byli radośni i pewnego dnia znów zaczęli się parzyć, żeby matka znów zaczęła jeść i żeby nie umarli. Kiedy wypełni tę misję, będzie mogła ze spokojnym sumieniem udać się na drugą stronę. Będzie mogła uciec ze wsi, od krów holenderek, od śmierci i dawnego życia. Rodzina Mulderów jest bardzo religijna i dziękuje Bogu za życie w biedzie i znoju, modli się o nieprzyzwyczajanie się do doczesnego życia. W niedzielę słuchają Słowa Bożego i jedzą zupę jarzynową. Muzyka na CD i w radiu jest dla nich bezbożna, a z prasy dopuszczalne jest czytanie gazety protestanckiej, dwutygodnika dla rodzin i farmerów. Choć rodzina jest bogobojna to doświadcza nieszczęść i nie rozumie dlaczego...
Z tej opowieści wylewa się morze smutku, tęsknoty, nieobecności i braku miłości. Rodzice nie rozmawiają z dziećmi o tym czego doświadcza ich rodzina. Nie pytają jak im poszło w szkole, jak się czują. Każdy żyje osobno, a kiedy gaśnie telewizor, w domu panuje obezwładniająca cisza. Budrysówka tęskni za delikatnymi rodzicami, którzy tuliliby ją w czasie napadu smutku, strachu czy radości; którzy przeganialiby strachy spod łóżka i z głowy; którzy w weekend zrobiliby przegląd całego tygodnia, aby podsumować, co się w danym tygodniu osiągnęło, co sprawiło trudność i jak udało się pozbierać po tym wszystkim. Tęskni za rodzicami, którzy patrzą w oczy podczas rozmowy; którzy mówią przepraszam, kiedy coś źle zrobią, którzy wspólnie piją ulubioną herbatę. Zamiast tego wszystkiego prowadzi rozmowy w swojej głowie z Żydami w piwnicy i ropuchami trzymanymi w wiaderku pod łóżkiem. Żaby są przyjaciółkami i powierniczkami, znają wszystkie jej lęki i spostrzeżenia. Smutek i samotność wyziera z każdej strony książki.
,,Niepokój przychodzi o zmierzchu" to wstrząsająca powieść o bólu po śmierci bliskiej osoby, który obezwładnia całą rodzinę, pokrywa ich codzienność szarością i warstewkami smutku. To także opowieść o trudnym dojrzewaniu, braku dotyku, ciepła i smutku czającym się w zakamarkach duszy. Marieke Lucas Rijneveld szokuje naturalistycznymi, a nawet od czasu do czasu obrzydliwymi opisami, które zapadają w pamięć... Niezwykle oryginalny, mocny, nieprzeciętny debiut. Polecam.
Oszałamiający popis talentu laureata Nagrody Bookera, autora powieści Niepokój przychodzi o zmierzchu. Mój mały zwierzaku to opowieść o utracie, chorobliwej...
Ocena: 4, Przeczytałam, 52 książki 2021, 26 książek 2021, 12 książek 2021,
W powieści „Niepokój przychodzi o zmierzchu” przeniesiemy się na pachnącą krowami holenderską prowincję. Na jedną z rodzin ją zamieszkujących spada tragedia – śmierć bliskiej osoby. W teorii moglibyśmy zamknąć rozważania o tej książce – kolejna propozycja o przepracowaniu żałoby. Jednak w tym przypadku sprawa nie jest taka oczywista. Dostajemy do rąk powieść wielowarstwową i dość czytelną. Łatwo dostrzec główne myśli, jakie Marieke Lucas Rijneveld chciał przemycić.
Najważniejszą postacią w tej publikacji jest narratorka. W dniu tragedii ma dziesięć lat. Czy to na niej najbardziej odbijają się smutne wydarzania. Niekoniecznie. Każdy z domowników przeżywa je na swój sposób, ale to oczami tej dziewczynki obserwujemy to, co dzieje się z jej rodziną. Poza tym dochodzą jeszcze dylematy okresu dorastania związane z przyjaźnią i seksualnością. Istotne jest to w jaki sposób ona patrzy. Jej monolog jest niezwykle naturalistyczny, często niesmaczny, nafaszerowany dziecięcą fascynacją tematami tabu, cielesnością i... wszelkiego rodzaju wydzielinami. Przyznam, że ekskrementy i masturbacja nie są środkiem wyrazu, który do mnie szczególnie przemawia, pomimo tego przesłanie, które zawarł Marieke Lucas Rijneveld do mnie dociera. Mam poczuciem, ze w tej powieści wszystko jest na swoim miejscu, że bohaterka ma prawo taka być. Szanuję to, że dziewczynka tak odczuwa i odreagowuje to co ją spotyka. I tylko pozostaje mi jej współczuć, że nikt się nad nią nie pochylił, aby powiedzieć jej, że jest cudowna i normalna.
Marieke Lucas Rijneveld porusza, między innymi, takie tematy jak żałoba, brak miłości i seksualność. Aby je przybliżyć wybrał dość specyficzną rodzinę – mieszkającą na odludziu i głęboko wierzącą. Żaden z tych elementów nie jest sam w sobie powodem do niepokoju, ale ich wyolbrzymienie czy też przerysowanie może wywołać u czytelników wzburzenie. Podczas lektury zastanawiałam się, jak wyglądało życie tych ludzi przed feralnym dniem i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że śmierć, której doświadczyli niewiele zmieniła w ich relacjach. Dzieci są chowane „twardą ręką” i w bojaźni przed grzechem. Praca w obejściu to ich obowiązek, a nieposłuszeństwo, czy też niestosowne zachowanie kończy się karą. Wydaje mi się, że w tej rodzinie nigdy nie było głębokich relacji, a żałoba, którą musiała ona przepracować tylko pogłębiła przepaść, która już istniała między jej członkami.
Są takie książki, przy czytaniu których trzeba się pobrudzić. Kiedy otworzymy drzwi do ich fabuły, do naszego pokoju – nawet tego sterylnie wysprzątanego – wpadanie masa błota. I będziemy musieli długo szorować, aby się go pozbyć. Oto jedna z nich. Bardzo trudno pisze mi się o niej, bo mam gonitwę myśli. Chciałabym poruszyć wiele tematów, ale wiem, że nie powinnam zdradzać i sugerować za dużo. Nie jest to mój ulubiony typ literatury, a jednak przemawia ona do mnie. Jest to jedna z tych powieść, przy czytaniu których, albo coś zaskoczy w głowie, albo odłożymy ją zdegustowani. Samemu trzeba się przekonać, w której grupie jesteś.