Jedni mówią, że Złe to kraina za Gwiżdżącymi Górami.
Inni utrzymują, że Złe to wszyscy, których Dolina wygnała, w tym magowie. Mieszkają w górach i hodują w sobie nienawiść, aż nie mogą jej znieść - wtedy sięgają po oręż i ruszają do ataku.
Są też tacy, co twierdzą, że Złe to moc. I że to ona zmienia ludzi w bestie.
Edmund zwany Kociołkiem, niegdyś żołnierz w armii księcia Stefana, dziś spełniony mąż i ojciec, a do tego karczmarz słynny na całe Wichrowiny, wdepnął w bagno, które podejrzanie zalatuje Złem. Razem ze swą drużyną do zadań specjalnych - socjopatycznym elfem, goblinem zwiadowcą, pełnym tajemnic guślarzem, charakternym krasnoludem i jednym z ostatnich prawdziwych rycerzy Doli - otrzymał zlecenie, które okazało się czymś więcej niż zwykłe dostarczanie przesyłek czy osłanianie karawan.
Karczemne bijatyki, dworskie spiski, nocne biesiadowanie, walka z potworami, a do tego kuchnia taka, że palce lizać! Przekonaj się, co jeszcze czeka na Ciebie w Dolinie!
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Data wydania: 2021-02-24
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 400
Język oryginału: polski
O, w Mortkę!
Marcin Mortka to autor, którego nie trzeba przedstawiać. Z wielką wprawą tworzy zarówno dla młodszych - Tappi, jak i starszych czytelników. Cechy rozpoznawalne jego stylu to humor i sprawne żonglowanie konwencjami i motywami ogranymi jak zenkowe przeboje. Tak jest i w przypadku najnowszej powieści „Nie ma tego Złego”. Twórca puszcza do czytelnika oko przedstawiając niezwykłą drużynę. Tak, tak – aluzje do tolkienowskiej ekipy niszczącej Jedyny Pierścień są jak najbardziej na miejscu. Wiele tu takich smaczków! Inspiracje Sapkowskim, wspomnianym już wcześniej Tolkienem czy serią Dragon Age są bardzo wyraziste. Poziom absurdu i niebanalny humor kojarzył mi się z mistrzem Pratchettem i jego Światem Dysku.
Narratorem opowieści jest Edmund zwany Kociołkiem. Weteran armii księcia Stefana, mistrz wojskowej aprowizacji i logistyki, a dziś spełniony mąż i ojciec. Prowadzi karczmę słynną na całe Wichrowiny, łata domowy budżet wypełnianiem drobnych zleceń. Razem ze swą drużyną do „zadań specjalnych” – socjopatycznym introwertycznym elfem, goblinem zwiadowcą, pełnym tajemnic guślarzem samoukiem, charakternym krasnoludem i jednym z ostatnich prawdziwych błędnych rycerzy Doli – otrzymał zlecenie, które okazało się czymś więcej niż zwykłe dostarczanie przesyłek czy ochrona karawan. Ekipa niczym z sesji D&D - różnorodna, zwariowana, ale zgrana zostaje wmanewrowana w niezłą kabałę.
Fabularnie „odgrzewany kotlet” jednak podany z humorem i fantazją, która mnie przekonała. Dostajemy kawałek solidnej przygodowej powieści awanturniczej, w sam raz na letnią lekturę. Poza oczywistymi walorami kreacji drużyny Kociołka, urzekły mnie charakterne babeczki, występujące w rolach drugoplanowych, opisane tak wyraziście, że nie da się obok nich przejść obojętnie. Pierwszą jest żona Kociołka Sara - trzyma swego ślubnego i całą ekipę na krótkiej smyczy, a podczas jego częstych nieobecności zarządza z wprawą karczmą i domowym budżetem. Drugą jest Yanna księżna na zamku Dym, kobieta lubieżna, wszeteczna i rozpustna. Złośliwi twierdzą, że nazwa zamku i miasta pochodzi od jej ulubionego zajęcia… Owa dama, znajdzie się w centrum intrygi, za którą stoi prawdziwy Zły. Jak to się skończy? Musicie sprawdzić sami.
Jeśli szukacie lekkiej, zabawnej, pełnej intryg i niespodziewanych zwrotów akcji lektury, to książka dla Was. Ale strzeżcie się, bo Złe czyha za rogiem i nie wiadomo czy zostało pokonane, dlatego mam nadzieję, że wkrótce przeczytamy o dalszych losach naszej kompanii do zadań specjalnych.
Fantastyka, która wraz z sześcioma kompletnie różnymi bohaterami porywa nas do przeżycia przygody, która na długo został w naszej pamięci. Mimo iż nie jest to mój ulubiony gatunek ja książką byłam dosłowną zachwycona!
Edward Kociołek i jego nietypowi kompani są prawdziwą ekipą do zadań specjalnych. Za odpowiednią opłatą można ich wynająć do zadań niemal niemożliwych. Gdy po powrocie z kolejnej wyprawy Kociołek rozmawia z żoną dociera do niego, że ich skuteczność nie we wszystkich może budzić podziw, a jego rodzina podczas wypraw może być w niebezpieczeństwie. Postanawia wiec udać się do księcia Stefana z nadzieją na zawarcie układu, który zapewni ochronę jego rodzinie. Nikt z tej niezwykłej kompanii nie spodziewa się, jak trudne okaże się zadanie, które zleci im Stefan.
Drużyna do zadań specjalnych będzie musiała zmierzyć się ze Złem w jego najgorszej postaci. Pytanie tylko, czy grupa sześciu stworzeń i ludzi i będzie w stanie stawić czoła tak potężnemu przeciwnikowi, tym bardziej, iż każdy człowiek wokół wierzy, że Złe zostało pokonane na dobre już lata temu.
***
Świetna książka, którą czyta się z prawdziwą przyjemnością. Autor bardzo zgrabnie prowadzi czytelnika przez przygody nieustraszonej drużyny sprawiając, że choć przez chwilę czytelnik sam znajduje się w magicznym, pełnym niebezpieczeństw świecie. Pełna ironii i humoru powieść o prawdziwej przyjaźni i zaufaniu, które są w stanie dokonać niemal niemożliwego. Tutaj cały czas coś dzieje. Nawet, gdy przez chwilę może wydawać się, że sytuacja została opanowana, nie dajcie się zwieść – autor zaraz zaskoczy was niespodziewanym wydarzeniem lub zwrotem akcji.
Nie dość, że pomysł na książkę okazuje się być bardzo dobry, to jeszcze widać, że został przez autora skrupulatnie dopracowany. Nic nie dzieje się tutaj przypadkowo, a wszystko ma swój sens. Pełna maggi, bijatyk i spisków historia o niezwykłej odwadze graniczącej wręcz ze skrajną głupotą. Zdecydowanie bardzo przyjemny czas spędziłam z tą książką i jej bohaterami, z których każdy jest zupełnie inny, ale ma swój urok. Znajdziemy tutaj magię, trolle, elfy, krasnale, gobliny i wiele innych mitycznych stworzeń, które w naszej wyobraźni ożywają. Z pewnością sięgnę chętnie po kolejną książkę autora, bo zachwycił mnie ogromnie, co nie jest łatwe bo nie jestem fanką tego gatunku.
***
„Myślę, że Złe znów wypowiedziało nam wojnę – oświadczył Urgo. – Jednak teraz przybierze ona zupełnie inną formę. O wiele niebezpieczniejszą i bardziej podstępną. Coś mi mówi, Kociołek, że twoje układy z księciem Stefanem i cała ta polityka, której tak bardzo chcesz uniknąć, przestaną mieć jakiekolwiek znaczenie. Bo Złe czyha za rogiem i pora, byśmy się przebudzili.”
Kociołek chciał zapewnić bezpieczeństwo rodzinie, więc poprosił o pomoc lokalnego księcia. Temu jednak działalność Kociołka trochę nabruździła w polityce, więc pomoc obiecał przemyśleć pod warunkiem, że wcześniej mężczyzna ze swoją drużyną pomoże w jednym z sąsiednich księstw. Miało być łatwo i szybko, ale wtedy pojawiło się Złe i wszystko poszło w diabły.
Nie ma tego Złego jest dość prostą powieścią – nie ma tu wielu intryg czy niesamowicie skomplikowanych zwrotów akcji, choć dzieje się całkiem sporo. W powieści mamy do czynienia z pewnym wątkiem kryminalnym, którego rozwiązanie okazuje się zupełnie inne niż bohaterowie się spodziewają, zostają uwikłani w konflikt sprzed wielu lat i problemy łóżkowo-polityczne księżnej. Dawne siły budzą się, by przejąć władzę nad Doliną, ale w mądrzejszy sposób niż wcześniej, przez co nudzić się na pewno nie można.
Mortka wydarzenia opisuje bardzo barwienie, w gawędziarskim stylu, przez co czytanie jest po prostu przyjemnością. Bohaterowie wyrażają się jak żywi, zależnie od własnego wykształcenia czy przynależności do odpowiedniej kasty. Do tego narrator, czyli Kociołek, nie szczędzi komentarzy na temat wydarzeń czy swoich współtowarzyszy, a tym samym lepiej buduje ich charaktery oraz zwyczajnie uprzyjemnia czytanie. Jest to tym bardziej godne pochwały, że na kartach powieści przewija się naprawdę dużo postaci, a każda z nich ma swój indywidualny rys, charakter, historię. Jednak jeśli ktoś liczy na poważny czy niepokojący klimat, to się zawiedzie – Nie ma tego złego jest powieścią humorystyczną, tutaj nawet poważne czy groźne wydarzenia zostaną rozbite jakimś żartem czy zachowaniem postaci.
Ciekawie wypada także świat. Książka ma 300 stron, więc siłą rzeczy nie jest on nadmiernie rozbudowany, ale lokalną historię poznajemy całkiem nieźle, sporo możemy się dowiedzieć na temat minionych wojen i jako tako poznać wierzenia. Nie ma mnóstwa szczegółów, ale i nie ma braków – wszystko jest akurat na tyle by nie błądzić we mgle, ale i nie zanudzić niepotrzebnymi informacjami. Mam wrażenie, że to ostatnio bardzo rzadki umiar w fantastyce.
Nie ma tego złego to sympatyczne, zabawne fantasy. Nie powiem, że jakoś niesamowicie zżyłam się z bohaterami lub chciałabym kolejnych tomów, bo to po porostu dobra zamknięta historia. Jeśli chcecie czegoś lekkiego, ale dobrze napisanego – polecam.
---
Także na szarakawiarenka.pl
Książka dostępna za punkty ISBN na portalu CzytamPierwszy.pl
Przeczytałam i żałuję, że poszło mi to tak szybko, że nie ma kolejnych kilku czy kilkunastu stron by pośmiać się jeszcze. Przezabawna fabuła, sympatyczni bohaterowie (o których w sumie niewiele wiemy i szkoda). Gorąco polecam. Troszkę mi to się kojarzyło ze Światem Dysku, który uwielbiam.
Gdybym miała oceniać po okładce, to dałabym 9 punktów. I byłoby to nieszczere.
Dłuży mi się, nie czuję chemii w zespole (niby się znają i lubią, ale co rusz jest podkreślane, że kolega z drużyny to zjeb. No fajnie, akurat to budowania spójności w zespole nie pomaga) i mam dziwne wrażenie, że rzeczy dzieją się na zasadzie "muszę coś w tej książce napisać, to napiszę, że uprowadził ich książę, a uratowały trolle'... Takie pisanie dla pisania to trochę.
No to co mi się podobało? Cóż, przedstawienie świata. Miks słowiańskości ze średniowieczem i słownictwem nowoczesnym. Kilka momentów ze Stefanem, niewyjaśniona fascynacja Głuszec-Urgo, Zwierzak sam przez się i to chyba tyle. Cała reszta poszła w przeciętne.
Ale przeczytałam tę książkę, i skończę też Głodną Puszczę (tom drugi, tak), bo tak wyszło, że przy zakupie połasiłam się na drugi tom. Oby kontynuacja była lepsza.
Historia grupy przyjaciół, którym żadna przygoda nie jest straszna. Dostali zadanie do wykonania,, jednak nie spodziewają się, że nie będzie to dla nich bułka z masłem
"Nie ma tego Złego" to fantastyka, która czerpie ze wszelkich znanych wcześniej schematów, któż bowiem nie słyszał o bandzie do zadań specjalnych, w której nie brakuje przedstawicieli wszelkich ras i specjalności. Jednak w tej książce, dostajemy coś więcej - szalone, niebezpieczne przygody Kociołka i jego grupy. Niepowtarzalny klimat, lekka i przyjemna lektura. Wszystko to jakby już znane, ale ze świetnym humorem i bez nadęcia. Zaskakujące zwroty akcji i barwni bohaterowie. Świetnie się przy niej bawiłam! Szkoda było, kiedy się skończyła, chętnie przeczytałabym jeszcze o przygodach Kociołka i jego bandy!
Co to była za przygoda! Mamy szóstkę gości, każdy z innej parafii, a mimo to tworzą niesamowicie zgraną ekipę. Drużyną przewodzi Edmund zwany Kociołkiem, oprócz niego jest jeszcze elf, krasnolud, goblin, guślarz i rycerz. Czego można się spodziewać po takiej ekipie? Niemal wszystkiego! Ale przede wszystkim dużo śmiechu i dobrej zabawy - dialogi są wręcz przekomiczne. Bawiłam się przednio. Jednak nie ma co ukrywać, że jest to książka schematyczna, oparta na wszystkich znanych mi wcześniej motywach z książek fantasy, ale w niczym jej to nie umniejsza. Niczego mi tu nie zabrakło. Były naprawdę nieźle uknute dworskie intrygi, trochę bójek, szczypta magii i wspomniane już wcześniej dobre poczucie humoru, do tego świetny styl pisarza i nie potrzeba mi nic więcej. Dobra rozrywka gwarantowana. Szkoda tylko, że ta przygoda trwała tak krótko, chętnie przeczytałabym więcej o Kociołku i jego bandzie ;)
Kapitan Peter Doggs znany jest ze swojej niezależności i braku pokory wobec rozkazów. Prędzej czy później musiały go one zaprowadzić przed pluton egzekucyjny...
Każdy poranek Tappi wraz ze swoim przyjacielem Chichotkiem zaczynają od wędrówki do karczmarza Bollego, aby zjeść jeszcze cieplutkie i przesmaczne...
Przeczytane:2022-12-25, Ocena: 4, Przeczytałam, Mam,
Kiedy sięgałam po "Nie ma tego złego" wiedziałam, że będzie zabawnie, odrobinę rubasznie i lekko. Marcina Mortkę znałam z innego cyklu jego autorstwa, rozpoczynającego się "Płonącym Union Jackiem". W zamierzchłych czasach, kiedy miałam okazję czytać o mortkowych korsarzach, nie byłam namiętną czytelniczką i teraz odrobinę bałam się, czy humor zaserwowany przez autora wciąż jest w moim guście. Trochę odkładałam lekturę, ale... nie ma tego złego - myślę, że właśnie teraz najbardziej potrzebowałam tej zbieraniny najemników, żeby podczas totalnej świątecznej katastrofy sprawili, że się uśmiechnę.
A było dużo uśmiechów. I katastrof też swoją drogą. W zasadzie ta drużyna to jedna wielka dotknięta ogromnym szczęściem katastrofa.
Jest w tej książce wszystko, co charakteryzuje klasyczne fantasy. Krasnoludy lubiące wypić i pobić, tajemnicze elfy, trolle o zielonych płaskich twarzach, paladyni ze świętą misją (w imię wiary!) i wścibskie i wredne gobliny. Ale... pamiętacie Shreka? Shrek byłby klasyczną bajką, gdyby nie... właśnie. "Nie ma tego złego" jest tak klasyczną powieścią fantasy, jak Shrek jest klasyczną bajką. Mortka z werwą kreśli pełnokrwistych i zabawnych bohaterów, którzy wpasowując się w ramy gatunku, wyłażą tylnym wyjściem. I robią porządną rozróbę. Na wesoło.
Muszę przyznać, że mimo, że książkę czytałam dosłownie jeden dzień (ona naprawdę tak bardzo wciąga), to zżyłam się z postaciami jak rzadko kiedy. Polubiłam opiekuńczą stronę Kociołka, który dla żony i dzieci zrobi wszystko, przywiązanie do dnia dzisiejszego Zwierzaka, prawość i siłę ducha Urgo. Wszystkie wywołane przez nich - niechcący - bójki tylko podkreślają ich prostolinijność i pewną rzadko spotykaną czystość ducha. To nie są ani zawadiacy spod ciemnej gwiazdy and okrutne szumowiny, nawet nie wielcy bohaterowie. To grupa zwyczajnych osobników, mieszkających wraz z żoną i dziećmi swego przywódcy, a którzy dla niego i więzi która jest miedzy nimi, potrafią nawet wyzwać do walki czyste zło.
I takich bohaterów właśnie szukałam. Fabuła nie jest bardzo skomplikowana, jest nawet dość przewidywalna, ale szybko zrozumiałam, że chodzi nie o nią, ale właśnie o postaci. My mamy je polubić. Wraz z całym bagażem wad i przywar, wraz z ciskanymi przez nich na prawo i lewo przekleństwami. Bo ich nie da się nie polubić. To lekarstwo na każdą chandrę i okład na zbolałe serce.
W "Nie ma tego złego", Mortka wrzucił do wora na kartofle wszystkie klisze, cechy i zasady epickiego fantasy, pomieszał chochlą, dorzucił garść humoru rodem z tawerny i sypnął trochę inteligencji, co by humor nie był odrobinę zbyt tawerniany. I mimo, że wiemy, że nie jest to literatura high fantasy,i tak czujemy się jak na wyprawie mającej na celu uratowanie świata.
Ah tak, bo właśnie to robią ci bohaterowie. Ratują świat. Pośród śmiechu rozbawionego czytelnika i drzazg lecących z rozbijanych po drodze drzwi.