Australia, początek XX wieku. Wiktoriański dżentelmen Jack de Waay zrywa ze swoją narzeczoną Abelią, by wraz z szalonym naukowcem wyruszyć na niezwykłą wyprawę do podwodnego świata… a może i poza Ziemię. Poddaje ciało przedziwnej transformacji i wraz z towarzyszami dostaje się w odmęty Necrolotum, transoceanicznej sieci łączącej planety i księżyce Układu Słonecznego. Cudowne dziwności tego świata poprowadzą go przez niezliczone przygody aż do prawdy o ułomności ewolucji i słabości ludzkiej cywilizacji.
Proza Jana Maszczyszyna jest jedyna w swoim rodzaju, absolutnie nie do podrobienia. Ma indywidualne piętno i absolutnie niepodrabialny styl.
Musicie spróbować!
Wydawnictwo: Genius Creations
Data wydania: 2019-11-05
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 590
To chyba ostatnia, przeczytana przeze mnie książka w tym roku. Książka bardzo dziwna, niezwykła.
Początek zapowiadał lekturę w stylu Rollinsa i Verne’a, których wielbię, obaj są dla mnie najlepszymi autorami, jeśli o przygodę chodzi. Niestety w miarę czytania pojawia się coraz więcej fantastyki, coraz więcej absurdalnych/niewiarygodnych wątków. W połowie nieco się znudziłam, by pod koniec zmęczyć się opisami stworów i potworów nie z tej ziemi. Nie chcę spojlerować, więc o fabule zbyt wiele nie powiem, poza tym, że rzecz dzieje się na początku XX wieku i tu wspomnieć należy o doskonałej narracji i stylu, jakim posługuje się autor. Pomimo kilku literówek czyta się tę powieść doskonale, bo tak też jest napisana – doskonały język, przepięknie zbudowane zdania – to naprawdę rzadkość dziś. Dużo tu też uniwersalnych prawd o naszej cywilizacji, ekologii, o żądzy pieniądza.
Dlatego też żałuję, że aż tyle fantastyki w fantastyce i nie do końca jestem zadowolona. Polecam jednak fanom gatunku! Myślę, że można się dobrze bawić przy tej książce.
Jan Maszczyszyn urodził się w 1960 roku w Bytomiu. Debiutował w 1977 roku na łamach „Nowego Wyrazu” opowiadaniem „Strażnik”. Następnie...
Światy Solarne to powieść przenosząca nas w inną rzeczywistość, która spełnia wszelkie wymogi rzeczywistości steampunkowej. Mamy więc technologię wziętą...
Przeczytane:2020-04-22, Ocena: 4, Przeczytałam, 52 książki 2020,
„Necrolotum” to powieść, którą poleciły mi miłośniczki fantastyki po tym, jak zachwyciły mnie dwie książki z tego gatunku. Przeczytałam – i tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że literatura fantastyczna w Polsce jest mocno krzywdzona i spychana na margines, podczas gdy promuje się szeroko obyczajówki czy kryminały, które czasami praktycznie niewiele się od siebie różnią. A tutaj mamy nie tylko niesamowitą wyobraźnię autora, ale też – niezwykłą przygodę, która przypomniała mi powieści Verne’a – zwłaszcza „20 000 mil podwodnej żeglugi”.
Aczkolwiek powieść ta z pewnością nie każdemu przypadnie do gustu, bo za dużo w niej jest opisów i miejscami jest mocno przegadana. Warto jednak przeczekać te dłużyzny i cierpliwie czytać do końca, bo autor wymyślił ciekawą historię. Może wszystko dzieje się za mało dynamicznie, może za dużo tu szczegółów technicznych i niewiele wnoszących do fabuły analiz – ale sam pomysł jest świetny i nie żałuję, że wytrwałam do końca, bo kiedy już zaczynało się coś dziać, to akcja naprawdę trzymała w napięciu i wciągała czytelnika. Tutaj muszę dodać, że autor świetnie stylizuje swój tekst na powieść z początków ubiegłego wieku i wychodzi mu to tak naturalnie, jakby sam urodził się w epoce wiktoriańskiej. Język tej powieści jest z całą pewnością niezwykły, piękny i rzadko dziś spotykamy taką dbałość o estetykę wypowiedzi, a przy tym nie jest to natrętne ani sztuczne.
Postać głównego bohatera jest ciekawa i dość złożona – choć nie do końca go polubiłam. Jack de Waay to wielki pasjonat, któremu marzy się rewolucyjny wynalazek i osiągnięcie sławy i pieniędzy. Dzięki temu mógłby bez wstydu pojąć za żonę swoją ukochaną i nie musieć znosić upokorzeń bycia na utrzymaniu żony. Z tego powodu – choć przeważa jednak pasja i ciekawość – bierze udział w tajemniczej wyprawie, a przygody, które dane mu będzie przeżyć, będą naprawdę niezwykłe.
Przyznaję, że miejscami nudziły mnie opisy kolejnych niezwykłych urządzeń, kolejnych procesów i tajemniczych rytuałów, niekończące się rozmowy bohaterów i techniczne szczegóły. Byłam też zmęczona bardzo drobiazgowymi opisami napotykanych dziwacznych stworzeń – choć zarazem byłam też pełna podziwu dla wyobraźni autora, bo stworzył ich całą menażerię. To „przegadanie” może być wynikiem tego, że autor wyraźnie sięga ku klasyce fantastyki i ten styl przypominał mi nieco tę właśnie dawną fantastykę, gdzie akcja często rozkręcała się powoli i gdzie mnóstwo było technicznych szczegółów, które wstrzymywały akcję i czyniły ją mniej dynamiczną. Nie zmienia to jednak faktu, że świat przedstawiony w „Necrolotum” i koncepcja tego niezwykłego „wszechświata oceanu” jest bardzo ciekawa i niebanalna. Jeśli chcecie przeżyć dobrą przygodę, to polecam – przekonacie się, że polscy autorzy w niczym nie ustępują najsłynniejszym światowym twórcom tego gatunku.
Komu ta książka może się spodobać? Myślę, że fani fantastyki będą zadowoleni, zwłaszcza tej fantastyki klasycznej. Jeśli komuś podobały się powieści Juliusa Verne’a, to „Necrolotum” też powinno przypaść mu do gustu.
Podsumowując: ciekawe spotkanie z polską fantastyką – powieść z wielkim potencjałem, nieco przegadana, ale mimo wszystko warta poznania.