Przypadek czy przeznaczenie? Ten list mógł przecież znaleźć każdy...
Declan Murphy to ,,typ spod ciemnej gwiazdy". W szkole boją się go nawet nauczyciele. Zbuntowany siedemnastolatek odbywa na cmentarzu obowiązkową pracę na cele społeczne. Pewnego dnia na jednym z grobów znajduje list. Zaintrygowany czyta go i postanawia odpowiedzieć. Gdy Juliet Young odkrywa, że ktoś naruszył jej prywatność i przeczytał list do zmarłej przed niecałym rokiem matki, jest zdruzgotana. Matka Juliet pracowała jako fotoreporterka w różnych miejscach na świecie, dlatego często porozumiewała się z córką poprzez listy. Pokonując złość, odpisuje na wiadomość nieznajomego. Z czasem między Juliet i Declan rodzi się miedzy nimi nić porozumienia.
Wydawnictwo: Ya!
Data wydania: 2017-09-27
Kategoria: Dla młodzieży
ISBN:
Liczba stron: 400
Bardzo, bardzo długo zbierałam się, żeby przeczytać tę książkę. Sama tak naprawdę nie wiem, dlaczego zwlekałam z jej lekturą aż tak długo. Jednak w końcu mi się to udało, więc mogę opowiedzieć o moich wrażeniach.
Na samym początku poznajemy Declana, czyli prawdziwego zbuntowanego nastolatka. Zastajemy go akurat w momencie czytania tajemniczego listu, który leżał na jednym z grobów. Już ta scena dosyć mocno mnie zaciekawiła. Jeśli chodzi o tego bohatera, to mam co do niego mieszane uczucia. Z jednej strony był denerwujący, na siłę chciał pokazać, jaki to on nie jest buntowany i PATRZCIE NA MNIE WSZYSCY, ale z drugiej strony... Hmm. Z drugiej strony mu współczułam, głównie z powodu bardzo słabego kontaktu z jego matką, a jeszcze gorszego z jego ojczymem.
Juliet jest z kolei bardzo delikatna i wrażliwa, choć kiedy trzeba, potrafi pokazać prawdziwą siłę. Jeśli chodzi o nią, to również bardzo jej współczułam, ale wiadomej straty. Dziewczyna już nigdy nie przytuli swojej matki i nie będzie mogła z nią porozmawiać. Muszę też przyznać, że ta bohaterka wzbudziła we mnie najwięcej sympatii.
Kolejny raz miałam do czynienia z książką, gdzie w rozdziałach raz narratorem jest jeden bohater, a raz drugi. Minusem tego jest tylko to, że rozdziały nie są podpisane i nie zawsze wiadomo od razu, jaka postać jest aktualnie narratorem. Sama często się gubiłam i nie mogłam połapać się, kto teraz opowiada tę historię.
Uważam, że autorka stworzyła naprawdę piękną i cholernie wzruszającą powieść, która bardzo wciąga i nie pozwala się oderwać przez długie godziny. Listy do utraconej to powieść, która niesie za sobą pewne wartości, jak na przykład to, że nie wolno oceniać innych na podstawie tego, jak się ubierają, malują czy też po prostu jak się zachowują. Wiem, że nie zawsze jest to łatwe. Widząc chłopaka ubranego w dres i czapkę z daszkiem, z papierosem w ustach, łatwo przypiąć mu łatkę łobuza lub też "typowego Seby". Może jednak powinniśmy się wstrzymać na chwilę, zanim kogoś ocenimy? Owszem, pali papierosa i ma dres, ale co z tego? Skąd wiemy, czy ten sam chłopak nie musi się zajmować przykładowo chorą matką, ojcem lub rodzeństwem?
Ta historia jest nie tylko wzruszająca, ale i na swój sposób urocza. Myślę, że jeszcze kiedyś do niej wrócę i być może wyciągnę z niej nowe wnioski?
Polecam tę powieść szczególnie miłośnikom historii, które wyciskają łzy, a także powieści obyczajowych o nastolatkach.
Właśnie takie książki lubie czytać,naładowane emocjami ,uczuciami...Bohaterami książki jest para siedemnastolatków,którzy początkowo niczego o sobie nie wiedzą.Przypadkowe przeczytanie listu znalezionego na cmentarzu i napisanie na nim kilku słów skutkuje nie tylko znajomością,ale też w efekcie zmianą swojej życiowej ścieżki.Strata bliskiej osoby,oswajanie sie z żałobą,wyrzuty sumienia-jedynie to łączy początkowo Juliet i Declana.Stopniowo otwierają się na siebie,pozwalając drugiej osobie zobaczyć własne uczucia i emocje.to piękna historia miłosna,choć obywa się bez pocałunków czy seksu.Bliskość bohaterów pokazana jest delikatnie i subtelnie.To ,że początkowo nie wiedza o sobie niczego bliższego,pozwala im na wyrażenie swoich emocji,oswojenie bólu i podzielenie go z drugą osobą.W listach i meilach pokazują to co ich boli,coś czego nie pokazują swoim bliskim,co ukrywaja przed nimi.To powieść o stracie i zagubieniu,o szukaniu nowej ścieżki życiowej wbrew ograniczeniom,które narzucaja nam inni(lub my sami),o walce z codziennością.Jest przeznaczona dla młodzieży,ale myslę że i starszy czytelnik znajdzie w niej coś dla siebie.Ciekawi są również bohaterowie tak pierwszo jak i drugoplanowi.Każde z nich ma w sobie małą iskierkę,dzięki której aż chce się ich poznać bliżej,nawet jeśli wydaje się,że nie jest to dobra osoba.Ze swojej strony gorąco polecam.
„Listy do utraconej” to książka, którą planowałam przeczytać już od dawna. Jednak co chwila pojawiały się gorące nowości, które spychały tą pozycję na dalszy plan. W końcu, przesycona erotykami i wszelakimi romansami, postanowiłam sięgnąć po coś z gatunku Young Adult. I tak oto los padł na „Listy do utraconej”. I wiecie co? Żałuję, że tak długo odwlekałam lekturę tej pozycji.
Przypadek czy przeznaczenie? Ten list mógł przecież znaleźć każdy…
Declan Murphy to „typ spod ciemnej gwiazdy“. W szkole boją się go nawet nauczyciele. Zbuntowany siedemnastolatek odbywa na cmentarzu obowiązkową pracę na cele społeczne. Pewnego dnia na jednym z grobów znajduje list. Zaintrygowany czyta go i postanawia odpowiedzieć. Gdy Juliet Young odkrywa, że ktoś naruszył jej prywatność i przeczytał list do zmarłej przed niecałym rokiem matki, jest zdruzgotana. Matka Juliet pracowała jako fotoreporterka w różnych miejscach na świecie, dlatego często porozumiewała się z córką poprzez listy. Pokonując złość, odpisuje na wiadomość nieznajomego. Z czasem między Juliet i Declan rodzi się miedzy nimi nić porozumienia.
„Listy do utraconej” to wzruszająca historia o stracie bliskich, szukaniu swojego miejsca na ziemi, oraz zaakceptowaniu samego siebie. Jak na książkę z gatunku Young Adult jest niezwykle dojrzałą pozycją, skłaniającą do wielu przemyśleń.
Jeśli szukacie jakiejś banalnej „młodzieżówki” na jeden wieczór, to muszę Was ostrzec, bo „Listy do utraconej”, do tej grupy książek nie należy. Pomimo tego, że początkowo zalatuje nieco schematycznym romansidłem, w którym to szkolny bad boy z czarną kartoteką niespodziewanie zakochuje się w „szarej myszce”, to jednak ta książka zbyt wiele wspólnego z romansem nie ma. Wątek romantyczny nie jest tutaj nawet wątkiem pobocznym, gdyż jego praktycznie rzecz biorąc w tej historii nie ma. I wbrew pozorom, jest do duży atut tej książki.
Autorka ma lekki i przyjemny do czytania styl pisania. Czytanie urozmaica nam również sposób opowiedzenia tej historii. W każdym rozdziale, zamieszczony jest list lub e-mail, odkrywający karty przeszłości głównych bohaterów.
Sami bohaterowie zostali wykreowani bardzo autentycznie, bez zbędnych przerysowań i udoskonaleń, przez co stali mi się bliżsi. Declan nie wygląda jak młody Bóg, a Juliet nie jest głupiutką nastolatką. Każdy z nich mierzy się z problemami, z którymi walczy większość współczesnych nastolatków. Największy jednak morał płynący z tej historii, to to, że nie należy nikogo oceniać, nic o nie wiedząc. Plotki tworzą w naszej głowie wizję człowieka, która nie zawsze jest prawdziwa.
Również wątki poboczne są bardzo ciekawie zrealizowane. Cała historia jest na tyle dobrze przemyślana, że nie zanudza czytelnika, ale też nie jest kolejną banalną historią, którą bezmyślnie czytamy, wodząc oczami po kolejnych linijkach tekstu. Uważam, że „Listy do utraconej” jest tak dojrzałą historią, że spodoba się zarówno młodszej, jak i starszej grupie czytelników.
Podsumowując, „Listy do utraconej” to bardzo wartościowa pozycja, po którą naprawdę warto sięgnąć. Jest miłą odskocznią od banalnych historyjek miłosnych o nastolatkach.
Moja ocena: 9/10
uliet jest wrażliwą nastolatką, która nie potrafi pogodzić się ze śmiercią swojej mamy. Dlatego od wielu miesięcy zostawia na jej grobie listy, bo to jedyny sposób, by ukoić swój ból i uporać się ze stratą.
Delcan to zbuntowany nastolatek z nie najlepszą reputacją. Uczniowie się go boją, ale i on nie stara się z nimi zaprzyjaźnić. Chłopak w ramach kary odbywa na cmentarzu prace społeczne. Podczas porządków, na jednym z grobów znajduje list. Jest zaintrygowany słowami pełnymi cierpienia. Nie zastanawiając się dłużej pod tekstem autora dopisuje własną wiadomość. Kiedy Juliet odkrywa, że ktoś naruszył jej prywatność jest wściekła i postanawia odpisać nieznajomemu. Tak rozpoczyna się ich wspólna korespondencja. Cmentarna Dziewczyna i Mrok z czasem stają się dla siebie coraz bliżsi. Jednak ich przyjaźń zostanie wkrótce wystawiona na ciężką próbę.
Co kieruje naszym życiem? Przeznaczenie czy przypadek? Czy można odpowiadać za decyzje innych ludzi?
Juliet i Declan - obydwoje stracili dla siebie bliskie osoby. Poczucie winy ich przygniata. Zastanawiają się, czy gdyby podjęli inne decyzje nie doszłoby do tragedii. Nastolatkowie rozmawiają o poczuciu winy, odpowiedzialności, ścieżkach życiowych i przeznaczeniu. Z każdą kolejną wiadomością uczą się czegoś nowego i podwyższają sobie poprzeczkę. Krok po kroku rozumieją rzeczy, których nie chcieli widzieć. Wiadomości, które dla siebie wysyłają stają się czymś w rodzaju terapii, ale również przybliżają ich do siebie. Jednocześnie toczy się realne życie, w których poznajemy ich zachowania. Declana poznajemy jako agresywnego i zbuntowanego nastolatka, a Juliet jako cichą dziewczynę, która nie boi się postawić. Autorka stopniowo pokazuje nam ich przemianę, odkrywa skrywane lęki i ulecza. Są tu pokazane również relacje z rodzicami i ze społecznością, która ocenia nie znając całej sytuacji.
Akcja w książce jest na przemian monotonna i żwawsza. Są momenty, kiedy masz książkę odłożyć i zająć się przeglądaniem czegoś innego, ale i takie, kiedy nie można się oderwać od lektury. Ja naprawdę świetnie spędziłam przy niej czas. Szczerze mówiąc podchodziłam do tej książki sceptycznie, ale ostatecznie się nie zawiodłam. Jest to piękna i mądra historia o poszukiwaniu siebie, własnych dróg i relacjach międzyludzkich. O tym jak ludzie łatwo skreślają kogoś na podstawie tylko jednego błędu. Autorce nie zabrakło pomysłu na fabułę, a całą książkę poprowadziła lekkim stylem.
Chociaż początek nie jest najlepszy, momentami czegoś w akcji brakuje warto sięgnąć po tę pozycję. Jest pouczająca i niesie nadzieję.
Matka Juliett, jako światowej sławy fotoreporterka, przez większą część roku przebywała w delegacji. Córka często pisała do niej listy i z niecierpliwością czekała na odpowiedź. Kiedy mama Juliet ginie w wypadku samochodowym, dziewczyna nie może się z tym pogodzić. Za każdym razem, gdy odwiedza grób matki, zostawia dla niej list i choć wie, że nie otrzyma żadnej odpowiedzi, to w ten sposób próbuje poradzić sobie ze stratą. Pewnego dnia zauważa, że ktoś naruszył jej własność, zbulwersowana dziewczyna postanawia odpowiedzieć na list i w ten sposób zaczyna korespondować z pewnym nieznajomym.
Sięgając po tę książkę, nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Wiedziałam jedynie, że to literatura młodzieżowa i nie nastawiałam się na żadne zachwyty, tym bardziej że w ostatnim czasie zawiodłam się kilkakrotnie.
Muszę przyznać, że jestem miło zaskoczona. Nie jest to kolejna historia opisująca pierwszą miłość, aż po grób. Nie jest też głupiutkim czytadłem, po zakończeniu, którego zaraz zapomina sięcałą historię. Książka zmusza czytelnika do chwilowej refleksji nad poruszanymi tematami, ale też dostarczają kilku nieoczekiwanych zwrotów akcji, a fabuła płynie swoim naturalnym i niewymuszonym tempem.
Moim zdaniem bohaterowie są wyraziści i autentyczni. Zwykły chłopak i zwyczajna dziewczyna, którzy pod fasadą skrywają głębokie cierpienie. Declan otrzymał w szkole łatkę kryminalisty z powodu jednego wybryku. Juliet jest jedną z niewielu osób, które zobaczyły go takiego, jakim jest naprawdę. I tylko ona sprawiła, że chłopak w końcu poczuł się, że jest wartościowym człowiekiem. Czy ludzie mają prawo oceniać innych na podstawie jednego potknięcia? Przecież każdy może popełnić błąd, w końcu jesteśmy tylko ludźmi.
Książka w dużej mierze dotyka temat żałoby po stracie matki oraz siostry. Porusza też kwestie rodzicielstwa. Pokazuje, co czuje nastolatek, który jest wychowywany przez matkę i ojczyma, przy czym z obojgiem nie może odnaleźć wspólnego języka, czuje się samotny i opuszczony. Z tego powodu zaczyna się buntować i próbuje stawiać na swoim, choć zdaje sobie sprawę z tego, że czyni źle, to chce być zauważonym.
Piękna i mądra historia, która akcentuje, jak ważny w życiu jest dialog, bo domysły mogą zniszczyć nawet najlepsze relacje rodzinne, partnerskie, czy koleżeńskie. Ukazuje, że młodzież też boryka się z różnymi problemami, czasami mniejszymi, a innym razem większymi. Niektórzy zamykają się w sobie, a kolejni szukają pomocy u innych i tę pomoc odnajdują.
Listy do utraconej, choć napisana lekkim stylem, niewątpliwie porusza ważne tematy. Nie jest to historia słodka, lecz przepełniona bólem, rozpaczą, ale też nadzieją i wołaniem o pomoc. Po brzegi wypełniona emocjami, które są tak realistyczne przekazane, że czytelnik przeżywa je wspólnie z bohaterami. To wartościowa książka, która zasługuje na przeczytanie.
"Listy do utraconej" to powieść o życiowych problemach, z którymi czasami jesteśmy zmuszeni walczyć zbyt wcześnie... Głównymi bohaterami jest para siedemnastolatków, którzy oboje zostali skrzywdzeni przez los. W pewnym momencie życia ich drogi się krzyżują. Co z tego wyniknie?
Brigid Kemmerer miała przede wszystkim świetny pomysł na fabułę. Wykreowana przez nią bohaterka, Juliet, nie może poradzić sobie ze śmiercią matki. Codziennie przychodzi na jej grób i zostawia listy adresowane do zmarłej. W tym samym czasie Declan zostaje zauważony przez kilka osób, które doceniają jego literackie zdolności. Życie tych dwojga bardzo się zmienia, a przełomowym momentem jest powstanie relacji między nimi. Bałam się, że "Listy do utraconej" mogą okazać się jednowątkową płaczliwą opowieścią o byle czym albo że autorka wyolbrzymi wątek romantyczny. Na szczęście Brigid Kemmerer znakomicie sobie poradziła! Wykreowała barwnych bohaterów, stworzyła skomplikowaną fabularnie opowieść i przekazała te wartości, które powinniśmy w sobie pielęgnować...
Declan jest postrzegany jako typowy chuligan. Wszyscy się go boją, choć tak naprawdę wcale nie mają ku temu powodów. Nikt nie wie, że pod maską twardziela kryje się wrażliwy chłopak, który tak jak wszyscy, potrzebuje uczuć i szczerej rozmowy. Nauka, jaka płynie z kart tej powieści, powinna trafić do każdego młodego człowieka. Nie oceniajmy po pozorach! Okazujmy serce, nie bójmy się zaufać drugiemu człowiekowi i spróbujmy zrozumieć innych.
W "Listach do utraconej" znajdziecie wszystko. Jest to powieść, która porusza tak wiele problemów, że każdy czytelnik znajdzie coś dla siebie. Piękna, wzruszająca i nieoczywista. Pełna moralnych dylematów, problemów i uprzedzeń. Wydaje mi się, że nie ma lepszej powieści, która tak pięknie mówi o zapominanych już teraz wartościach. Książka Brigid Kemmerer to dojrzały utwór, który naprawdę warto znać. Serdecznie polecam.
Nie miałam jakichś wielkich oczekiwań co do tej książki, brakowało mi takich melodramatów, więc nastawiłam się na przyjemną młodzieżówkę, która nie pozostanie ze mną na długo, a będzie miłą odskocznią. Może właśnie takie podejście sprawiło, że po prostu zakochałam się w tej książce.
Mama Juliet była fotografką. Jeździła do odległych krajów, często na niebezpieczne tereny, by zrobić jak najlepsze zdjęcia. Była w krajach, gdzie panował stan wojenny i głód, ale mimo to zginęła w wypadku samochodowym, w drodze do domu. Kiedy wyjeżdżała, kontakt z Juliet utrzymywała poprzez listy, więc po jej śmierci, córka regularnie chodziła na jej grób i zawsze pozostawiała list, nie mogąc pogodzić się z tą stratą. Jeden z takich listów znajduje Declan, który odbywa prace społeczne na cmentarzu. Declan to zły chłopak, a przynajmniej tak go widzą inni. Boją się go zarówno uczniowie, jak i nauczyciele. Gdy odpowiada na zostawiony przez Juliet list, dziewczyna się wścieka, aż w końcu sama postanawia mu odpisać. Po paru takich wymianach nawiązuje się między nimi nić porozumienia, nie znają się, więc łatwiej idzie im rozmawianie ze sobą o swoich uczuciach. W swoich listach mogą być sobą, mogą być szczerzy. Sprawy się komplikują, gdy niektóre fakty ścierają się ze sobą, a na jaw wychodzą liczne kłamstwa. Czy łatwiej będzie im, jak się dowiedzą, z kim piszą?
Książka zapowiadała się prosto. Nie wiedziałam, jak autorka to pociągnie, ale szczerze, nie byłam pewna, czy spodoba mi się koncepcja wymiany listów między bohaterami. Jak się okazało, nie miałam o co się martwić. Historia wciągnęła mnie od razu i byłam zaskoczona już po paru rozdziałach. Spodobało mi się tam praktycznie wszystko. Styl pisania niczym nie wyróżnia się od innych młodzieżówek, jest tak samo prosty i łatwy w odbiorze, ale bardzo podobały mi się dialogi; proste, żadnych filozofów, na poziomie nastolatków i przede wszystkim nieprzerysowane. Bardzo nie lubię przerysowania w książkach, zawszę się krzywię, jak dorosła osoba próbuje nieudolnie odtworzyć pogawędkę nastolatków, ale tutaj nawet tego nie odczułam. Niemal wszystkie potyczki słowne czytałam z uśmiechem. Były proste, zwyczajnie, ale to właśnie dodawało prawdziwości tej książce. Listy zleciały mi błyskawicznie i naprawdę przyjemnie, jednak to, czym najbardziej się zauroczyłam to bohaterowie i relacje między nimi.
O ile Juliet była nieco przewrażliwioną i mocno emocjonalną dziewczyną, to nie działała mi na nerwy w ogóle. Declan nie był typowym złym chłopcem, nie próbował ściągnąć Juliet na ciemną stronę ani ona w żaden sposób się dla niego nie zmieniała. Chłopak popełnił w życiu parę błędów, za które musiał odpowiedzieć, a życie skrzywdziło go niewiele gorzej od Juliet. Miał przy sobie przyjaciela, Reva, który został zabrany od agresywnego ojca i adoptowany przez sąsiadów Declana. Rev to całkowite przeciwieństwo Deca; mocno wierzący, zawsze spokojny i opanowany. Każde z tych bohaterów zostało na swój sposób złamane i każde potrzebowało pomocy. Autorka skupiła się również na relacjach tych bohaterów ze swoją rodziną, pokazała nam, jak to wygląda, nie zaniedbując nikogo. Przedstawiła nam ich uczucia, mogliśmy je przeczytać w listach Juliet i Declana, wszystkie żale, zmartwienia i marzenia, wszystkie błędy i, naprawdę, przy historii Declana krwawiło mi serce. Mimo że sednem książki była śmierć matki Juliet, to rozdziały Deca polubiłam najbardziej. Autorka przedstawiła nam coś, co dzieje się naprawdę, co może spotkać nas wszystkich. Skupiła się na tym, jak życie potrafi nas zaskoczyć, że ludzie nie zawsze są tacy, za jakich się podają.
Brigid Kemmerer w piękny sposób przybliżyła nam sytuacje każdego z bohaterów, po kolei odkrywała przed nami nowe fakty. Choć na początku może się wydawać, że książka będzie przewidywalna, to autorka mnie zaskoczyła. Niektórych rzeczy i rozwiązań się nie spodziewałam. To jedna z tych książek, gdzie trudno mi było cokolwiek opisać, bo to trzeba po prostu poczuć.
Każde dziecko potrzebuje rodziców. Kogoś na kim może polegać i kto się o niego zatroszczy. Jednak kiedy niespodziewanie tracimy matkę lub ojca, wszystko się zmienia. Nieważne czy mamy 5, 10 czy 40 lat. W każdym wieku strata jest ogromna. Mama Juliet kilka miesięcy wcześniej zmarła w wypadku samochodowym. Dziewczyna nie potrafi poradzić sobie z żałobą i codziennie przychodzi na cmentarz żeby zostawić list do swojej rodzicielki. Jednak wszystko się zmienia gdy pewnego dnia na jednym z nich otrzymuje odpowiedź.
Listy do utraconej Brigid Kemmerer to piękna historia o nadziei. Bohaterami jest dwójka młodych ludzi. Juliet Young właśnie straciła matkę, która była słynnym fotografem wojennym. Dziewczyna od tego czasu czuje strach przed robieniem zdjęć, co kiedyś było jej największym hobby. Declan Murphy uważny jest za chłopaka, którego przyszłość wiąże się z więzieniem. Nikt nie zna prawdy o tym, co wydarzyło się w jego życiu oraz nie rozumie czemu z każdym dniem coraz bardziej dąży do samodestrukcji. Ta dwójka nie miała prawa się poznać, jednak w niespodziewany sposób zostają największymi przyjaciółmi. Jednak czy ich relacja przetrwa kiedy poznają prawdę o tożsamości drugiej osoby?
Historia przedstawiona w tej książce jest prosta, jednak naładowaną ogromną dawką emocji. Nie mamy tu szalonego romansu czy dramatycznych końców przyjaźni. Książka skupia się na ukazaniu etapów żałoby Juliet oraz jej problemów. Dziewczyna nie upija się, nie wagaruje czy nie popełnia innych tego typu wykroczeń. Jednak od momentu pogrzebu matki zamyka się w sobie. Strata, ból i rozpacz ogarnęła jej życie i nad nim zapanowały. To samo tyczy się Declana, który nie potrafi znaleźć ujścia dla swojej wściekłości. Ta dwójka mogłaby być najbardziej niebezpieczną parą, jednak okazują się osobami, które pomagają sobie nawzajem zrobić krok na przód i zmierzyć się ze swoimi problemami.
Najbardziej zauroczyła mnie w tej książce pewna dojrzałość bohaterów. Nadal byli nastolatkami, którzy wszystko odczuwają bardziej, ale z czasem udawało im się dojrzeć pewne nieprawidłowości i problemy. Reagowali też na nie po prostu sensownie, a nie jak często próbują to ukazać twórcy książek młodzieżowych.
Autora zdecydowała się poruszyć też wiele trudnych dla młodzieży tematów. Zrobiła to jednak w sposób stonowany, dzięki czemu nie wyszła jej parodia alkoholizmu czy patologii. Między wierszami pojawiło się też wiele porad i mądrości, które z pewnością doceni młody czytelnik sięgający po tę książkę.
Listy do utraconej są na tyle uniwersalną książką, że powinny się spodobać każdemu. Nieważne ile masz lat, jeśli lubisz proste historie o stracie, nadziei i przyjaźni, to ten tytuł trafi w twój gust. Zakochasz się w Juliet i Declanie i wraz z nimi wyruszysz w drogę ku lepszej przyszłości.
Dawno już nie sięgałam po książki z kategorii Young Adult, które poruszałyby pewne problemy, a nie były jedynie lekkimi opowiastkami o miłości. Dlatego też, gdy tylko zapoznałam się z opisem historii "Listy do utraconej", którą to napisała Brigid Kemmerer nie wahałam się ani chwili, by po nią sięgnąć. Jak się okazało, nie żałuję tej decyzji, bo nie pamiętam kiedy ostatnio przeczytałam cokolwiek w raptem jeden dzień. Ta książka całkowicie mnie urzekła, wywołując we mnie mieszaninę emocji i sprawiając, że nie mogłam i nie chciałam się od niej odrywać nawet na sekundę.
Główni bohaterowie tej książki to Juliet - wrażliwa nastolatka, której mama zginęła niedawno w wypadku samochodowym. Dziewczyna nie może pogodzić się ze stratą, dlatego pisze listy, które następnie zostawia na grobie swojej mamy. Z kolei Declan to typowy, zbuntowany chłopak, jaki w ramach kary za pewne, małe wykroczenie, odbywa prace społeczne, w ramach których dba o czystość cmentarza. Któregoś dnia odnajduje list napisany przez Juliet i dotyka go on tak mocno, że postanawia jej odpowiedzieć. Gdy więc dziewczyna odnajduje dopisany fragment do swojego listu, początkowo pełna złości ma wrażenie, że ktoś naruszył jej prywatność. Jednak zaintrygowana odpowiedzią, postanawia napisać kolejny list - tym razem do tajemniczej osoby. Od tego momentu Juliet i Declan wymieniają wiadomości, chociaż żadne z nich nie wie, kim jest to drugie. Jak zatem rozwinie się ich relacja? Czy postanowią w końcu ukazać swoje prawdziwe tożsamości? A może dowiedzą się od siebie rzeczy, jakich woleliby nigdy nie poznać i przez to zrujnują całą, budującą się przyjaźń? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie sięgając po książkę "Listy do utraconej".
Pewnie po przeczytaniu drugiego akapitu rzuciło Wam się na usta jedno słowo: schematyczność. Być może mielibyście rację, że historia stworzona przez autorkę tak naprawdę wielokrotnie przewija się w literaturze - ona jest wrażliwą dziewczyną pokrzywdzoną przez los, podobnie jak on to z kolei buntownik, ale w środku skrywający inne oblicze. Chociaż zdałam sobie sprawę, że pewnie nie raz sięgałam już po podobne książki, to jednak ta opowieść miała w sobie coś, co przyciągnęło mnie do niej od samego początku. Przede wszystkim pomysł na fabułę sprawia, że czytelnik od razu wsiąka do świata stworzonego przez autorkę i nie chce go opuszczać. Mam tutaj na myśli listy, od których wszystko się zaczęło i jakie to wywróciły życie bohaterów do góry nogami. Kiedy tylko przeczytałam pierwszy rozdział, już wiedziałam, że od tej książki nie będę mogła się oderwać. Tak też się stało - w raptem jeden dzień poznałam historię Juliet oraz Declana i serce mi się kraje na myśl, że tak szybko to minęło, bo chętnie nie rozstawałabym się z tą książką.
Autorka ma bardzo dobry styl - jest lekki, jak na ten gatunek przystało, ale jednocześnie to nie jest banalna opowiastka, w której roiłoby się od absurdalnych sytuacji czy też dziecinnych dialogów. Wszystko jest tutaj przemyślane, a niektóre zdania skłaniają do przemyśleń. Jednocześnie od tej książki biją emocje - i chociaż co prawda łzy wzruszenia z moich oczu nie popłynęły, to gdzieś wewnątrz poczułam lekkie ukłucie smutku, jak także momentami uśmiechałam się sama do siebie. Autorka potrafi więc wplatać pomiędzy kolejne zdania multum emocji, co stanowi niezwykle mocny punkt tej książki. Czytelnik odczuwa więc to, co czują bohaterowie - często gniew i ogromną frustrację, które to emocje przeplatają się z kolei z lawiną bólu, by ostatecznie dawać też jakąś namiastkę nadziei, która jest w stanie ukoić czyjeś serce.
Jednak najbardziej istotne jest dostrzeżenie, o czym opowiada ta książka. Otóż w dużej mierze ukazuje ona, czym jest strata i jak sobie z nią radzić. Kreacje poszczególnych bohaterów - czy to Juliet, jej ojca czy też nawet Declana (który także musiał zmierzyć się z odejściem kogoś bliskiego) ukazują, że każdy człowiek przeżywa żałobę inaczej. Jedni stają się całkowicie bierni i jedynie egzystują, chociaż tak naprawdę stracili wszelkie barwy i aż trudno dostrzec ich w tłumie, gdy inni przelewają myśli na papier, by chociaż w taki sposób móc radzić sobie z emocjami, gdy jeszcze inni przywdziewają maskę agresji, mimo że w środku wszystko w nich pęka. Jednocześnie jest to także historia, jaka pokazuje, że czasami zwykła rozmowa może zdziałać cuda, a wystarczy się jedynie do niej przekonać. To także historia o sile prawdziwej przyjaźni ukazująca, że jeśli masz osobę, na której możesz polegać, niektóre sprawy stają się prostsze, jak także autorka pokazuje, czym jest powoli rozwijająca się miłość... I na koniec - jest to także w pewnym sensie opowieść o życiu samym w sobie i tym, że czasami nie zawsze to, co nam się wydaje, jest czymś prawdziwym.
Bohaterowie zostali wykreowani ciekawie. Muszę jednak przyznać, że początkowo bałam się, iż postać Juliet będzie mnie drażnić. Na szczęście szybko okazało się, że jest wręcz przeciwnie - polubiłam ją, podobnie jak od samego początku sympatią obdarzyłam Declana. Tak naprawdę tę dwójkę bohaterów mogłam świetnie poznać dzięki temu, że autorka postawiła na pisanie rozdziałów naprzemiennie opowiadanych z perspektywy Juliet, jak i Declana. Innymi postaciami, jakie wzbudziły moją sympatię był głównie Rev - najlepszy przyjaciel głównego bohatera, jak także Melonhead - mężczyzna, z którym Declan pracował na cmentarzu. Stąd też uważam, że i w tym aspekcie autorka świetnie sobie poradziła.
Podsumowując, osobiście całkowicie wsiąknęłam w książkę "Listy do utraconej". Przede wszystkim jednak dzięki tej lekturze zrozumiałam, że czytanie wciąż jest moją pasją i tak samo, jak w przypadku niedawno recenzowanej "Szczypty miłości", tak też przy historii stworzonej przez Brigid Kemmerer, miałam wrażenie, że mój zastój czytelniczy powoli mija. Osobiście z czystym sumieniem polecam Wam sięgnięcie po historię Juliet i Declana.
Siedemnastoletnia Juliet Young zostawia listy na grobie swojej matki. Dziewczyna często pisała z nią, gdy ta podróżowała po świecie. Po jej śmierci nie potrafiła przestać tego robić. Nie spodziewała się, że jeden z listów, przeczyta chłopak z jej szkoły. A chłopakiem tym był Declan Murphy, chłopak skazany na prace społeczne. Chłopak, którego większość unika, a i nauczyciele za nim nie przepadają. Juliet nie uwierzyłby, że chłopak, którego większość się boi, zrozumie ją w listach.
Nie wiedziałam czego mogę się spodziewać po tej książce. A okazało się, że dzięki niej pojawiło się dużo różnych emocji. To historia dwojga nastolatków, którzy potrzebowali pomocy dorosłych, ale nikt nie potrafił im tak do końca pomóc.
Juliet straciła wyidealizowaną matkę, a nie dostrzegała, ile dla niej robił tata. Oddaliła się od niego po śmierci ukochanej mamy.
Declan był uważany za agresywnego, ale nikt nie próbował zrozumieć czemu taki jest. Nikt nie widział jak został skrzywdzony przez własnych rodziców, jak czuł się odtrącony przez własną matkę.
Wzruszały mnie listy które młodzi pisali do siebie. Naprawdę czułam w nich emocje, które im towarzyszyły. Patrzyłam jak dzięki tym listą zachodzą w nich drobne zmiany na lepsze, że próbują walczyć z tęsknotą jaka ich otacza.
Nie sądziłam, że ta książka mną poruszy mną i tak polubię głównych bohaterów. To był naprawdę dobrze spędzony czas przy słuchaniu tej historii.
Na początku nie mogłam się wczuć w książkę, jednak im bardziej poznawałam bohaterów, tym książka coraz bardziej mnie zachwycała. Do tego dosyć niespodziewane zakończenie. Zdrada tuż przed śmiercią. Miłość na cmentarzu?
Bardzo dobra książka. Opisuje nie tylko niespodziewaną miłość ukrytą w listach, bo w zasadzie tego wzniosłego uczucia tam niewiele. Ale za to znajdziemy wiele... przyjaźni, wsparcia, problemów - zarówno tych błahych jak i opierających się na całej rodzinie. Bo co się dzieje z ludźmi, kiedy stracą kogoś bliskiego i obwiniają się za jego śmierć? Dość zaskakujące rozwiązanie akcji. Zdecydowanie polecam tę książkę!
Książka zapowiadała się dobrze. Ciekawy opis, nie obiecujący zbyt wiele, jednak dający nadzieję na ciekawą historię. W dodatku przecudna okładka! Chyba głownie to ona mnie skłoniła do przeczytania tej historii.
Główny motyw był dla mnie początkowo ciekawy. Może nie aż tak ogromnie, ale na tyle by być ciekawą jak się rozwinie. Lecz nie było to uczucie w stylu: muszę to koniecznie poznać! Zatem powoli, zabrałam się za czytanie książki. I w zasadzie pierwszym aspektem, jaki mi się nasuwa, jest tempo jakie w niej istnieje. Otóż, jest ono raczej wahadłowe, jeśli mogę się tak wyrazić. Raz szybsze, raz wolniejsze, czasem lekko nudzące, czasem mniej, czasem bardzo interesujące wątki. Z kolei całościowo tworzyło to troszkę chaos. Bo przez to, raz miałam ochotę czytać, a raz wolałam włączyć Youtube i pooglądać jakieś głupawe filmiki. Nie dziwne, że przez to moje zainteresowanie książką stopniowo malało. Na szczęście taki stan to tylko jakaś 1/3 książki. Dalej jest już tylko lepiej. Kolejne wydarzenia, jakie następowały w książce, wiązały się już bardziej z moimi oczekiwaniami.
Ale nie napisałam nic o samej fabule. A pomysł na nią jest niewątpliwie oryginalny. Pozna kogoś na cmentarzu? Co więcej, jest to poznanie przez zostawiane tam listy. Brzmi upiornie? A może interesująco i zaskakująco? Tak jest! I później rozwija się jeszcze lepiej, Choć są momenty zawahania, to w głównej mierze autorka poprowadziła całość ciekawie. Oczywiście, spora część z tego co następowało, było ogromnie przewidywalne, ale dało się to jakoś znieść.
Bohaterowie? Intrygujący! Każde ma swoją historię. Każde coś ukrywa, każde ma dwie strony. I to jak przeistacza się to na naszych ochach, jak się poznają, jak to wszystko się stopniowo rozwija, jest pokazane bardzo ciekawie a przede wszystkim rzetelnie przedstawione. Nie było kwestii, które byłyby w jakiś sposób sztuczne, czy też naciągane.
Tak jak już pisałam, okładka ogromnie mi się podobała. Jest mocno oddziałująca na wyobraźnię, ma szereg pasujących do siebie barw, a tym samym przyciągająca oko. W dodatku, techniczne wykonanie książki również jest bardzo dobre. Widać tu spore dopracowanie, a także zamysł , by czytelnik mógł odczuwać fizyczny komfort czytania.
Jednym słowem, całość jest bardzo składna i logiczna, choć początkowo, zainteresowanie nią może nie być dla czytelnika wystarczające. Oprócz tego książka daje masę pozytywnych emocji, a także przedstawiona historia pozostaje na długo w czytelniku.
Nowa książka autorki powieści Listy do utraconej. Rev każdego dnia pracuje nad tym, aby utrzymać swoje wewnętrzne demony w ryzach. Chce poukładać...
Zwieńczenie brawurowej historii Tessy i Corricka! Zaglądając śmierci w oczy, desperacko walczą o przetrwanie. To ich ostatnia szansa na ocalenie królestwa...
[...] być może ból bywa tak wielki, że człowiek zrobi wszystko, żeby się go pozbyć. Nawet jeśli musi kogoś przy tym skrzywdzić.
Więcej