Osadzona w magicznej atmosferze Egiptu opowieść o niespodziewanych sojuszach, w której zdrajca i zdradzony czasem zamieniają się miejscami, a gorące bliskowschodnie romanse bywają zaczynem społecznych przewrotów.
Cztery powieści składające się na Kwartet aleksandryjski, opowiadają zasadniczo z różnych punktów widzenia tę samą historię wielkich namiętności i politycznych intryg w scenerii fascynującej bliskowschodniej Aleksandrii i Egiptu w przededniu, w trakcie i tuż po II wojnie światowej. Trzecia odsłona, Mountolive, to jedyna w cyklu powieść napisana w trzeciej osobie, a także ta z najbardziej rozbudowaną fabułą dotyczącą wydarzeń politycznych.
Sam Lawrence Durrell uważał Mountolive'a za clou całej opowieści, spoiwo nadające całemu Kwartetowi misterną strukturę, i wyposażył bohatera, Davida Mountolive'a, w szereg szczegółów z własnego życia.
Powieść prowadzi nas przez lata dojrzewania i kariery bohatera, od młodego Davida romansującego w posiadłości Hosnanich z Leilą, matką Nessima i Naruza, aż do rozpoczęcia przez niego kariery dyplomaty i powrotu do Egiptu, z radykalizującymi się ruchami koptyjskimi i arabskimi w tle, łącząc wątki fabularne z tymi znanymi już z poprzednich tomów, Justyny i Balthazara.
,,Cały Kwartet aleksandryjski jest pełen fabularnych niespodzianek. Niektóre z nich są natury psychologicznej, wręcz freudowskiego pochodzenia, ale większość wydaje się bardziej jak zwroty akcji ze zręcznego thrillera, bliżej im do Johna Le Carré niż Jamesa Joyce'a. Czasami bohaterowie są też uwikłani w melodramat, jak definiuje to jedna z postaci Durrella. Autor jest mistrzowskim gawędziarzem, niezwykle biegłym w technikach utrzymywania dramaturgicznego napięcia, dzięki czemu całą tę pokaźną przecież książkę pochłania się niemal jednym tchem".
,,The Guardian"
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: 2020-02-04
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 390
Tytuł oryginału: The Alexandria Quartet. Mountolive
Nic nie poradzę na to, że ilekroć czytam kolejną część autora, to wręcz rozpływam się nad treścią. Perfekcyjny kunszt literacki, bogate wyobrażenie przedstawionych historii, nietuzinkowy język, który chwilami jest wysmarowany poezją. Bohaterowie niczym cienie przeszłości, raz pojawiają się aby ukazać nam kawałek własnych historii, a czasami jawią się niczym wspomnienie, które niewypowiedziane nie daje o sobie zapomnieć. Jako trzecia część, chyba jest najdłuższa i najbardziej dopieszczona w porównaniach i opisach ze wspomnień.
Jak już wspominałam jestem po trzeciej części Kwartetu Aleksandryjskiego i śmiało mogę powiedzieć, że te książki stworzone są bardziej pod wspomnienia i dokładne opisy miejsc i zdarzeń. Nawet gdyby pisał o chodniku w mieście, to jawiłby mi się jako dywan niebezpieczeństwa i szkód spowodowanych nieroztropnością przechodzących przez niego osób. Wiem, że nad głową przelatywałyby ptaki, a w oknie z na przeciwka siedziała starsza pani bujająca się w rytm nieznanej nam muzyki. Gdzieś w tle jakiś kierowca by trąbił, a piekarz wyciągał z pieca setny już chleb, którego zapach łaskotałby jego nozdrza.
Naprawdę, przez tą książkę się płynie. Tu nie chodzi o treść doświadczeń i historii, ile o poznanie piękna i okrucieństwa naszego życia, którego nie zauważamy niemal nigdy, bo po co? Autor zatrzymuje nas w czasie przekazując wszystkie uczucia, które w danym momencie nim targają, byśmy umieli je ujrzeć i poczuć. Bardzo to wszystko niespotykane wśród innych pozycji literackich.
W tej części poznamy Dawida Mountoliva, który przybył do Egiptu. Zobaczymy jak mu się tam powodziło, czym się zajmował i jak dorastał. Z niedelikatnej strony ujrzymy jego romans z Leilą, który bardzo mnie zainspirował do dalszych przemyśleń. Jego kariera wskoczy na wyżyny dyplomacji, która odtąd stanie się jego myślami przewodnimi. Oczywiście nie będą to typowe rozmowy polityczne, ale ich skrawki z późniejszymi miłosnymi opisami. Gdybym miała ją podsumować kilkoma słowami, powiedziałabym MIŁOŚĆ, SEX I PIENIĄDZE. Tylko w wersji dla marzycieli:-)
W ostatniej odsłonie Kwintetu awiniońskiego - literackiego kwinkunksa - postacie znane z poprzednich tomów zjeżdżają do powojennego Awinionu. Obolała Francja...
Constance, trzeci tom Kwintetu awiniońskiego, przedstawia dalsze losy bohaterów Livii. Blanford wyrusza z księciem Hassadem do Egiptu, by objąć posadę...
Przeczytane:2020-04-13, Ocena: 5, Przeczytałam, Insta challenge. Wyzwanie dla bookstagramerów 2020, 52 książki 2020, Przeczytaj tyle, ile masz wzrostu – edycja 2020,
"Kwartet aleksandryjski to ciekawy eksperyment literacki. Cztery powieści opowiadające tę sama historię z różnych punktów widzenia. Nie musiałam się zastanawiać czy chcę być jego częścią. Trochę bez pomyślunku zaczęłam od jego trzeciej odsłony, czyli powieści "Montolive", mówią, że to nie za dobrze, ale nie żałuję, bo podobno sam autor uważał Mountoliv'a za spoiwo całego cyklu.
Fabuła
David Mountolive przybywa do Egiptu do posiadłości Hosnanich. Obserwujemy jego młodość, towarzyszymy mu jak dojrzewa. Śledzimy jego romans z Leilą, matką Nassima i Naruza oraz początki kariery dyplomatycznej.
Otrzymujemy opowieść pełną miłości, ale też polityki, kultury i opisu relacji społecznych na Bliskim Wschodzie.
Coś czuję, że większość z was stwierdzi, że "Mountolive" to powieść nie dla nich i pewnie będziecie mieli rację. Kiedy o niej myślę przychodzą mi do głowy określenia, które zazwyczaj wymienia się jako wady książki. Przegadana, długie opisy, balansowanie na osi czasu. Tylko w przypadku "Mountolive" to wszystko wpływa na jej piękno.
Lawrence Durrell, niczym malarz, tworzy wspaniałe opisy. Słyszymy plusk ryb, czujemy słońce na buzi, a nasze włosy rozwiewa ciepły wiatr. Jest w tym coś nie z tej ziemi. Zawsze wydawało mi się, że nie lubię czytać opisów, ale w tym przypadku nie wyobrażam sobie, żeby któregokolwiek z nich zabrakło.
Autor ma w sobie dużo z gawędziarza. Płynnie płynie przez różne wątki. Balansuje między przeszłością a teraźniejszością. W tym punkcie skojarzył mi się z, bardziej popularną w Polsce, Isabel Allende. Nie jest to ten sam rodzaj pisania, ale podobnie jak ona bardzo sprytnie wiruje między głównym wątkiem, a rożnymi dygresjami. Chociaż w przypadku "Mountolive" nawet dygresje wydają się istotne. Od niezobowiązującego dialogu, przechodzi do szerszego opisania jednego z bohaterów, żeby nagle cofnąć się w przeszłość innego z nich, a potem omówić zagadnie społeczne. Brzmi okropnie zagmatwane, ale narracja prowadzona jest w taki sposób, że rytm powieści wydaje się naturalny. Nie potrzebujemy nagłówków, wyjaśnień itp.
Krótko mówiąc Lawrence Durrell prezentuje nam najwyższych lotów warsztat pisarski. Tworzy opowieść, która nie jest podana na dłoni. Subtelne zwroty, plastyczne opisy maja wprowadzić czytelnika do świątyni słowa. Słowa, które ma wyciszyć, uspokoić i cieszyć.
Podsumowanie
"Mountolive" to książka, od której się nie wymaga. To ona wymaga od nas. Pełnego skupienia i oddania. Nie nadaje się do czytania w tramwaju, czy przy porannej owsiance. Wymaga spokoju i skupienia. Wyłącznie telefon i TV, zróbcie sobie dobrą herbatę i napawajcie się jej pięknem.