Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: b.d
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 334
Drwale to wielopokoleniowa saga, która swój początek bierze pod koniec XVII wieku, kiedy dwaj ubodzy Francuzi, René Sel i Charles...
Kroniki portowe to opowieść o człowieku, który na zapomnianej wyspie odnajduje swoją tożsamość i odzyskuje utracone w dzieciństwie poczucie...
Przeczytane:2015-12-27, Ocena: 4, Przeczytałam,
„Kroniki portowe” już od dość dawna znajdowały się na mojej priorytetowej liście lektur. Byłam ich ciekawa z dwóch powodów: po pierwsze z uwagi na tematykę, a po drugie ze względu na nagrodę Pulitzera, którą powieść została nagrodzona w 1994 r.Niestety po zakończonej lekturze mogę tej książce wystawić jedynie ocenę średnią.
„Kroniki portowe” należą do rodzaju tych książek, które zwykło się określać mianem „inne niż wszystkie” i to mi się w niej podoba. Lubię, kiedy fabuła związana jest bezpośrednio lub pośrednio z morzem, żywiołem, naturą przez duże N. Zaciekawiło mnie również życie ludzi na Nowej Fundlandii – dużej wyspie położonej u wschodnich wybrzeży Ameryki Północnej, najbardziej zaniedbanej (jak zwykło się uważać) prowincji Kanady z surowym i ekstremalnym klimatem. Mieszka tu dość specyficzna i hermetyczna społeczność – ludzie twardzi, otwarci i pracowici, którzy żyją w swoim świecie wyznaczanym przez pory roku, pływy morza i porywy wiatru.
To właśnie tutaj, na ziemię swoich przodków, przybywa główny bohater powieści. Quoyle – mężczyzna w sile wieku po dramatycznych przeżyciach osobistych, po śmierci żony, zabiera swoje dwie córeczki i wraz z ciotką przenosi się ze Stanów Zjednoczonych do Nowej Fundlandii. Tu, na nadmorskim skalistym cyplu, stoi jeszcze rodzinny dom Quoyle’ów, którzy opuścili wyspę przed czterdziestu laty. W tym odludnym zakątku świata mężczyzna stara się na nowo stworzyć sobie i dzieciom dom.
Czy mu się to uda pośród hermetycznej społeczności Nowej Fundlandii?
Zaciekawiły mnie zmagania bohatera z przeciwnościami losu. Jego życie do tej pory pełne było niepowodzeń. Teraz znalazł się w zupełnie nowym miejscu, gdzie czekał na niego jedynie stary, rozpadający się dom smagany wiatrem od morza. Quoyle okazał się silnym i twardym człowiekiem, którego nie złamały ani obawy przed korzystaniem z łodzi, ani docinki i zgryźliwość otoczenia, ani wypadek na morzu, ani też utrata domu. Mężczyzna znalazł wśród sąsiadów wielu przyjaciół, otrzymał pracę w redakcji miejscowej gazety pisząc swoje „Kroniki portowe” i z dnia na dzień coraz bardziej asymilował się z tutejszą społecznością. Podziwiam go za bezgraniczną miłość do córek, poświęcenie i wytrwałość, która została nagrodzona nowym uczuciem.
„Woda może być starsza od światła, diamenty mogą pękać w gorącej koziej krwi, lodowe ognie mogą strzelać zimnym ogniem, na środku oceanu mogą wyrosnąć lasy, kraba może pochwycić cień dłoni, a wiatr można schwytać w węzły na kawałku sznurka. Może się tez okazać, ze miłość przychodzi czasem bez bólu i cierpienia”.
Niestety styl Annie Proulx nie przypadł mi specjalnie do gustu. Książkę czytało mi się dość ciężko. Niektóre fragmenty nie trafiały do mnie, lektura dłużyła mi się, ale… bardzo chciałam doczytać książkę do końca. Muszę dodać, że zdecydowanie lepiej wypadła druga część powieści, pod koniec akcja przyspiesza, więcej się dzieje i wzrasta zainteresowanie.
„Kroniki portowe” to na pewno wartościowa książka, dość oryginalna, ale wiarygodna i autentyczna do bólu. To powieść o tym, że zawsze jest czas na zmianę, nawet gdy nie ma perspektyw, gdy nie widać szans. Mógł tego dokonać bohater powieści i może to zrobić każdy z nas, gdy stanie na krawędzi życia.
Polecam.