Wydawnictwo: Videograf
Data wydania: 2014-10-08
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
ISBN:
Liczba stron: 260
Na lekturę książki Macieja Dobosiewicza zdecydowałam się, ponieważ miałam nadzieję, że połączenie powodzi i zagadki kryminalnej okaże się ciekawym miksem. Wcześniej nie trafiłam na tego rodzaju mieszankę i oczekiwałam, że interesująco spędzę dzięki niej czas. Tak dużą ochotę mam ostatnio na tego rodzaju historie, że nawet dość długi tytuł i nieznany autor nie byli w stanie mnie powstrzymać przed zagłębieniem się w tej powieści. A gdy ujrzałam wyraz "trupy" w opisie na tylnej okładce to już całkowicie przepadłam. Zatem pełna nadziei zaczęłam czytać...
Należy pochwalić pisarza za stworzenie postaci Zagrobnego, który jest z pewnością niestereotypowy. Gdy powstaje rokrocznie tak wiele powieści kryminalnych nie łatwo jest wykreować bohatera, który nie będzie podobny do innych. A trzeba przyznać, że ten komisarz się wyróżnia. Nie ma żadnych nałogów, jego relacje z córką są więcej niż poprawne. Nawet radzi się jej w kwestii prowadzonej sprawy. Ponadto autor przedstawił go jako osobę bardzo spostrzegawczą i dodam, że nasz bohater wykorzystuje ten talent w praktyce w innej branży w celach zarobkowych. Przyznam się, że takich cech nie spotkałam jeszcze u żadnego, innego komisarza. A przeczytałam już całkiem sporo kryminałów. Ten element należy zaliczyć jako wielki plus tej powieści.
Sam pomysł fabuły może nie jest bardzo skomplikowany, ale dość intrygujący. Trupy pojawiają się dość gęsto, jednak nie ma tu zbyt wielu zaskakujących zwrotów akcji. Dodatkowo tytułowa powódź wywołała we mnie niepewność i strach. Może dlatego, że doświadczyłam powodzi, która zalała Wrocław w 1997 roku. Autor wzbogacił także swą powieść o ostrą krytykę świata nas otaczającego, realiów bytowych niektórych dzielnic Poznania i grup społecznych. Może tego rodzaju dywagacje pasowałyby do innego rodzaju powieści, ale przecież tu mamy do czynienia z kryminałem. Czy te elementy są naprawdę niezbędne w powieści kryminalnej jeśli nie wnoszą nic do wątku głównego? Jak już autor czuł tak silny pociąg do rozwijania tematów niezwiązanych z wątkiem głównym to o ileż lepiej by było, gdyby ograniczyłby się do zdawkowych napomknięć. Wtedy uniknąłby elementów spowalniających akcję. Nie sądzę, żeby dokładne relacje z codziennych, rutynowych czynności z życia komisarza były tu niezbędne. Gdyby jeszcze wnosiły cokolwiek do śledztwa - to rozumiem. Może i zdzierżyłabym je, gdyby były krótsze. Na tym jednak nie koniec minusów. Dodatkowo sposób rozwiązania tajemniczych zgonów sprawia wrażenie przypadku. A może to wizja lub objawienie komisarza. Aż szkoda, że w taki sposób autor zdecydował się wyjaśnić tu zagadkę.
Na koniec chciałabym wspomnieć jeszcze o cechach stylu Macieja Dobosiewicza, które utrudniały mi czytanie. Otóż autor budując zdania podzielił je znakami interpunkcyjnymi w taki sposób, że nieraz trudno je zrozumieć ("Zagrobny wiedział więc, że jeśli nie zastanie Grzegorza w jego mieszkaniu, które zajmował z matką, to powinien swoje pierwsze kroki skierować do tego sklepu. Nie zastał, a więc ruszył właśnie tam, obejrzeć sobie telefony"). Nieraz pominął wręcz kluczowe wyrazy ("Punkt był akurat zamknięty, jak głosiła kartka, na minut piętnaście. Komisarz postanowił poświęcić je na chałkę i ketchup, kupione w pobliskim sklepie"). Można natknąć się tu również na wiele powtórzeń ("...gdyby Ani Zagrobnej się chciało, a najwyraźniej się nie chciało...") i dość niecodziennych skojarzeń (porównuje zielony autobus do biedronki). Niektóre reakcje bohaterów też są zaskakujące (zatykanie nosa aby osłabić czucie słodkiego smaku). Znaleźć tu można także niefortunnie użyte przymiotniki (maksymalnie banalny) czy rzeczowniki ("...policja pielgrzymowała do twojego mieszkania..." czy "...zjadł więc szybko śniadanie, zagryzając je tabletką od bólu głowy..."). Niestety nie czyta się tego płynnie i szybko...