Zimowy wieczór jest senny, magiczny i pełen cudów. Jak życie...
Momo ma dwadzieścia osiem lat i żyje w gorsecie własnych ograniczeń. Nie pije kawy, nie patrzy ludziom w oczy, nie kupuje kolorowych ubrań, boi się podróżować. Ma za sobą nieudane małżeństwo i skomplikowane relacje z ojcem. Jej światem jest sztuka - Momo projektuje biżuterię i meble z recyklingu.
I wtedy pojawiają się sny. Są jak pomost łączący noc z dniem. Próbują jej coś powiedzieć, kłują palcem, puszczają oko. Stają się pośrednikiem między Momo a prawdziwym światem, który ją otacza. Wyznaczają jej kolejne zadania, które musi wypełniać, żeby pójść dalej. Czas kończy się wkrótce...
Kim jest osoba, na którą podświadomie czeka?
Wydawnictwo: Pascal
Data wydania: 2017-11-08
Kategoria: Romans
ISBN:
Liczba stron: 304
Główna bohaterka Momo jest z skrytą a wręcz ukrytą osobą. Można stwierdzić, iż odcieła się od świata. Całym jej życiem jest sklep, który prowadzi, gdzie sprzedaje biżuterię i meble, które sama robi. Ma za sobą nieudane małżeństwo, oraz skomplikowane relacje z ojcem, który ją zostawił. Momo unika kontaktu z ludźmi, boi się podróży i zmian, a ubiera się tylko w czerń.
Lecz w jej snach zaczynają pojawiać się przeróżne kolory, a najbardziej intryguje ją mężczyzna w zielonym swetrze. Jej sny próbuję coś powiedzieć, wyznaczają zadania, które musi wypełnić na jawie, lecz ma ograniczony czas.
Może i książka jest poniekąd świąteczna, lecz moim zdaniem(jak już wspominałam) można ją przeczytać zawsze, bez różnicy jaka to pora roku. Serdecznie polecam, czyta się szybko, wręcz nie mogłam doczekać się kolejnego snu, oraz tego co za sobą niesie. Wspaniała historia kobiety, która stara się ukryć przed światem, lecz los ma dla niej inne plany.
Twórczość Nataszy Sochy przez długi czas pozostawała dla mnie zagadką i marzeniem. Obecnie jestem szczęśliwą czytelniczką kilku jej książek i to zarówno dla dorosłych, jak i dla dzieci. Rok temu przed Bożym Narodzeniem pisarka zaczarowała mnie powieścią „Biuro Przesyłek Niedoręczonych”, dlatego teraz postanowiłam poznać kolejną świąteczną opowieść… Zapraszam Was do krainy snów…
Monika Morys ma dwadzieścia osiem lat i wymyślony w dzieciństwie przez tatę niezwykły pseudonim – Momo. Czy ta niecodzienna ksywka mogła przyczynić się do zajęcia jakiemu oddaje się Monika? Moim zdaniem owszem, bo przecież tworzenie dzieł sztuki z niepotrzebnych nikomu przedmiotów to dość oryginalny pomysł na życie. Przedmioty, które nie zostały poddane recyklingowi tylko trafiły w dłonie Momo a później do jej galerio-pracowni na parterze, otrzymały niejako drugie życie. Niektóre twory bardzo mnie zafascynowały!
Momo jest kobietą, która ma wszystko poukładane i zaplanowane, nie lubi spontaniczności a jej mieszkanie jest urządzone bardzo minimalistycznie. Nie przepada za komplementami i podróżami. Wychowała się bez ojca, który zanim zniknął i tak nie uczestniczył aktywnie w jej życiu. Małżeństwo Momo również okazało się porażką. Skąd zatem wynika fakt, że przewidywalna codzienność miesza się z dziwacznymi i poza wszelkimi regułami dziełami sztuki?
„Miłość (…) to podnoszenie zwykłości do potęgi nieskończonej.” *
Co noc bohaterkę nawiedzają sny… Są metaforą, której nie rozumie i odnoszą się z reguły do nieznanych osób, unoszenia i kolorów, choć prym wiedzie mężczyzna w zielonym swetrze… Kim jest? Z jakiego powodu nawiedza Momo w snach? Tego niestety nie udało się ustalić, bowiem zawsze przed końcem sen się urywa i pozostaje niewyjaśniony…
Czy wiecie, że sny mają znaczenie, trzeba je tylko zrozumieć? Z reguły wstydzimy się tego o czym śnimy, boimy się, nie wierzymy lub nie pamiętamy. Spychamy je w czeluście niepamięci, nie chcąc by ukazały nasze słabości. A może one przepowiadają przyszłość? Albo odzwierciedlają pragnienia?
Najważniejszą rolę w powieści odgrywają kobiety. Udzielająca dobrych rad, eteryczna ‘dobra wróżka’, czyli Mila (jak dobrze, że wiedziałam już czego mogę się po niej spodziewać:), zajmująca się tanatokosmetyką Patrycja, czyli matka Momo (zwana również Pati – bardzo osobiście odebrałam jej osobę z uwagi na imię i skrót:) oraz postanowione niejako na dwóch biegunach Momo i Rebeka. Siostrzenica i ciotka. Woda i ogień. Nijakość i konkret. Spokój i działanie. Ułożona i sarkastyczna. Ciotka Rebeka z uwielbieniem hot-dogów w Wigilię i interwencją w sprawie przemocy domowej po prostu mnie oczarowała.
„Faceci od wieków byli niestabilni uczuciowo i gdyby tylko jakaś ustawa to regulowała, wszystkim nam żyłoby się lepiej (...)” **
Pamiętajcie jednak przed sięgnięciem po lekturę, że nie jest to powieść typowa w swej świątecznej krasie – nie ma tutaj ubierania choinki, kolęd czy innych kojarzących się z Bożym Narodzeniem faktów i tradycji. To historia mocno refleksyjna, skupiająca się na wymiarach niedostępnych na co dzień. Tutaj przemawiają nie barszcz, karp czy kutia, ale symbolika, metafora i typowy dla autorki humor.
"W moim wieku słowo 'seksowność' jest rzadsze niż 'mammografia' lub 'sztuczne biodro', dlatego nie dziw się, że tak się nim zachłystuję." ***
Podsumowując - „Dwanaście niedokończonych snów” to powieść urokliwa, nostalgiczna i nietypowo przedświąteczna. Opowiada o relacjach rodzinnych, niesie niespodzianki i w bardzo nietendencyjny sposób traktuje o wybaczeniu, poszukiwaniu i splotach przypadków. Natasza Socha umiejętnie połączyła magię z rzeczywistością, by pokazać nam, że wprawdzie zima jest doskonałym czasem na zmiany, ale tak naprawdę nigdy nie jest na nie za późno. Trzeba tylko odważyć się i postawić pierwszy krok.
* N. Socha, „Dwanaście niedokończonych snów”, Wyd. Pascal, Bielsko-Biała 2017, s. 222
** Tamże, s. 245
*** Tamże, s. 222
https://czytelnicza-dusza.blogspot.com/2017/12/natasza-socha-dwanascie-niedokonczonych.html
Sny są nieodłącznym elementem naszego życia. Bywają dni, że nie pamiętamy co nam się śniło, innym razem mamy doskonały obraz w głowie tego, co przytrafiło nam się w nocy (podczas snu). Mówią, że każdy sen ma jakieś znaczenie. A Wy co o tym sądzicie? Zgadzacie się z tym, iż każdy sen ma pływ na to co nas czeka, bądź co ma nas spotkać? Sama osobiście nigdy nie przywiązywałam do tego jakiejś szczególnej uwagi, ale może coś w tym jest?
Główną bohaterką powieści jest Momo, kobieta zamknięta na świat. Nie widzi w swoim życiu żadnych kolorów, dopóki w jej śnie nie zaczyna pojawiać się mężczyzna. Odniosłam jednak wrażenie, że to postać nijaka i nie czuję z nią żadnej więzi. Co innego jeśli chodzi o postać ciotki Rebeki, bo tej to nie da się nie pokochać. To kobieta, która zarażała mnie uśmiechem na każdym kroku.
Powieść jak przystało na Nataszę Sochę oczywiście napisana jest w lekkim i przyjemnym stylu. Są chwile refleksji, wesołe momenty, a także nutka ironii. Autorka znana jest ze swojego niebanalnego stylu pisania. Jej książki czyta się z przyjemnością.
Głównym tematem są sny, które wprowadzają do naszego życia chaos, niedowierzanie, a czasem nawet i czarną magię. Zmuszają nas do refleksji i zastanowienia się nad życiem. Dzięki tej książce dowiadujemy się czym są i jak powinniśmy je interpretować. Klimat powieści momentami wprawia nas w stan baśniowy, oczarowuje, pozwala się na chwilę zatracić.
Wykreowani bohaterowie są nietuzinkowi, każdy z nich ma w sobie jakąś charyzmę. Jednych lubimy mniej, drugich bardziej. Widać duży wkład autorki w stworzenie postaci. Szczególnie zaimponowała mi ich praca, a dokładniej tworzenie biżuterii.
Dwanaście niedokończonych snów to powieść, która zabierze nas w przyjemną podróż, pozwoli oderwać się na moment od rzeczywistości, a momentami zabierze nas do baśniowego świata. To historia, która zmusi nas do zastanowienia się nad znaczeniem snów. Idealna pozycja na zimowe wieczory.
Choinki wyszły na ulice. Ktoś zdecydował, że to już czas. Wiszą na latarniach ustawionych wzdłuż głównej drogi, którą jeżdżę każdego dnia do pracy. Bogato ozdobione sztuczne iglaki pojawiają się w centrach handlowych, przyciągając małe dzieci i mikołajkowo - bożonarodzeniowe zniżki (nie na dzieci, bo kto by kupił?). Robi się prawdziwie świątecznie. Powoli w skrzynkach e-mailowych pojawiają się zaproszenia na firmowe wigilie, na które mało kto chce iść, ale wszyscy oczywiście stawią się jak jeden mąż. Zaczyna się wyścig na prezenty i ilość zaplanowanych potraw na stole wigilijnym. Ostatnie mycie okien, porządki w szafach, czyszczenie rodowych kryształów wyciągniętych z ciemnych zakamarków meblościanki. W końcu Święta Bożego Narodzenia za pasem! Porządek musi być. Ten jeden raz w roku chociaż.
A ja sobie odpuszczam. Spokojnie, bez nerwów (i kryształów) kończę ten rok pełen dobrych zmian (bez skojarzeń!). Pierwszy raz również nastrajam się książkowo. Ponieważ wydawcy zaproponowali nam sporo pięknych, świątecznych okładek, a ja – jak przystało na okładkową srokę – nabieram się na to jak moje dzieci na grubawego, brodatego chłopa wciskającego się przez komin do naszego domu, dlatego musiałam sobie takową książkę sprawić. Jako, że nie zawsze za okładką idą dobre treści (to już zostało ustalone dawno temu), starałam się nie zepsuć sobie humoru i bardzo ostrożnie wybierałam lekturę. Ktoś coś odradził, ktoś coś doradził i stało się – „Dwanaście niedokończonych snów” Nataszy Sochy zawędrowało na mój regał, by spaść z niego z hukiem prosto do moich rąk.
Jeśli ktoś miał okazję poznać twórczość tej pisarki, wie, że u niej nigdy nic nie jest zwyczajne. Jej książki zalicza się do nurtu literatury kobiecej, co niektórzy rozumieją bardzo opacznie jako „tej słabszej”, tzw. czytadełek. Jak z tymi czytadełkami u mnie jest to wiadomo. Omijam. Ale ominąć Nataszę Sochę to tak jakby zapomnieć odebrać dziecka z przedszkola – może się zdarzyć (coś o tym wiem), ale potem trzeba szybko naprawić swój błąd. Zróbcie swój przedświąteczny rachunek sumienia. Naprawcie błędy.
„Dwanaście niedokończonych snów” to książka nieoczywista. Niby mamy grudzień, niby mamy zbliżające się święta, ale nic, co się tu dzieje, nie jest słodko – pierdzące, przepełnione lukrem i posypane cynamonem. Mimo to smakuje wybornie. Głównie ze względu na niebanalną galerię postaci, ale także ważne prawdy podane nie wprost. Mamy tu stonowaną, bojącą się własnego cienia miłośniczkę nietypowej sztuki w postaci Momo, jej matkę Pati, która (z uwagi na swój zawód tanatokosmetologa) częściej obcuje z umarłymi niż żywymi oraz moją ulubioną Rebekę, nieokiełznaną nauczycielkę historii, której ironia jest dla mnie mistrzostwem świata. Szczerze mówiąc, opiłam się Rebeką i nie chcę wytrzeźwieć.
Oczywiście nie jest to świat tylko kobiecy. Mamy Seweryna, który jest „nosem” (sami musicie dowiedzieć się, o co chodzi), garderobianego K(u)sawerego oraz bawidamka i jednocześnie ojca Momo, Perkoza. Wydawałoby się, że każdy bohater jest z innej bajki, tymczasem Socha tak zgrabnie splotła ich losy ze sobą, że wszyscy razem stanowią niezłe kompendium wiedzy na temat oryginalnych osobowości.
Jednak ta historia to nie tylko wysyp nietuzinkowych postaci. Jest w tym wszystkim sławetne drugie dno, bowiem tytułowe sny mają swoje znaczenie. Aby je zrozumieć, główna bohaterka musi przejść wewnętrzną, niełatwą metamorfozę. Swoistą przemianę przechodzą również inni bohaterowie. Chociaż „Dwanaście niedokończonych snów” jest do połknięcia w parę godzin, to warto się nią delektować. Zatrzymać, zastanowić się. Tu naprawdę nic nie jest oczywiste i proste. A każdą „ważną sprawę” Natasza Socha rozbraja swoją ironią i poczuciem humoru.
Na koniec powiem Wam, że to wcale nie jest książka tylko na zimową porę. To książka na absolutnie każdy czas. Takie właśnie są historie Nataszy Sochy. Jej sposobu pisania i odmienności w podejściu do „sprzedawania treści” nie spotkałam u nikogo innego. To niezwykły dar, który – na szczęście – pisarka rozwija w każdej swojej książce. Dobrze, że już 31 stycznia 2018 roku pojawi się kolejna!
Momo ma swoje poukładane, pudełkowe życie. Praca i dom, sztuka i bliscy. Wszystko stonowane, zachowawcze, ostrożne. Ona nie lubi zmian, nie potrzebuje nowości, nie czeka na niespodzianki od losu. A jednak te przychodzą do niej za sprawą snów. Nie do końca zrozumiałych, czasem dziwnych. Co znaczą dla kobiety? Czy coś zmienią w jej życiu?
Za sprawą „Dwunastu niedokończonych snów” spotkałam się z Nataszą Sochą po raz pierwszy. Popularne nazwisko autorki sprawiło, że nieco się tego spotkania obawiałam, stresując się, że może akurat mnie jej styl czy wyobraźnia nie przypadną do gustu. A jak było? Przekonajcie się sami.
Styl Sochy zwyczajnie trzeba pochwalić. Niezwykle lekkie pióro sprawia, że opowieść jest subtelna, delikatna i klimatyczna. Autorka snuje ją powoli, pozwalając czytelnikowi wczuć się w książkową atmosferę, zacząć cenić bohaterów i na czas poznawania powieści przenieść się do ich świata. Można by odnieść wrażenie, że ta książka czyta się sama, po tym, jak sama się napisała. Bo ciężko uwierzyć, by ktoś rzeczywiście pisał w ten sposób. Z taką gracją, nutką wesołości, podmuchem refleksji, garścią życiowego doświadczenia, a przede wszystkim umiejętnie osnuwając całość sympatyczną ironią. Wraz z upływem kolejnych stron przekonywałam się, że autorka ma swój własny styl, że nie próbuje pisać na siłę, a składanie słów w zdania, a zdań w historię, to coś, w czym po prostu jest dobra.
Książkę czyta się szybko i sprawnie. Z jednej strony, jak już wspomniałam, umożliwia nam to swobodny i przyjacielski styl narracji, z drugiej zaś lekkość i klimatyczność przedstawionej opowieści. Socha zaprasza nas do grudnia, który kusi atmosferą świątecznych przygotowań, pierwszym śniegiem i urokiem charakterystycznym dla tych szczególnych dni w każdym roku. Za sprawą tego niezwykłego okresu powieść staje się przyjazna, swojska, poruszająca, a także magiczna. W tym czasie wszystko może się zdarzyć, a ta lektura uświadamia nam, że nie są to w żadnym wypadku słowa rzucane na wiatr.
Autorka proponuje czytelnikowi plejadę zaskakujących bohaterów, którzy łączą się i pasują do siebie w sposób dość zaskakujący. Każdy z nich jednak świetnie sprawdza się w roli postaci pierwszoplanowej. Mogłoby się wydawać, że to kobiety wiodą tutaj prym, że to na nich powinniśmy się skupić. I rzeczywiście zostały one wykreowane w sposób nietuzinkowy, co więcej- zmieniają się one na naszych oczach. Dojrzewają, rozkwitają, nabierają blasku, pozwalają sobie na zmiany. Nie sposób ich nie polubić. A jednak i męscy bohaterzy świetnie się Sosze udali, stanowiąc przyjemną przeciwwagę dla charakternych i mocnych akcentów w postaci kobiecej.
Ta powieść to interesujące połączenie znanych i lubianych tematów, a choć ich połączenie nie zaskakuje, to sposób przedstawienia już tak. Tytułowe sny wprowadzają pewien chaos, nutkę magii, potrzebę zastanowienia się nad pewnymi sprawami, a co najważniejsze zmysłową tajemniczość, która sprawia, że nie jesteśmy pewni, w jakim kierunku zmierza akcja. Przez cały czas czujemy, że coś się musi wydarzyć, właściwie jesteśmy pewni, że wiemy, co autorka miała na myśli, ale zakończenie może zaskoczyć, roztkliwić, wywołać uśmiech. Za sprawą tych snów Socha nieco z nami igra, sprawia, że granice między jawą, a snem zaczynają tracić na ostrości i wyrazistości, a książkowy klimat nabiera subtelnie baśniowego charakteru. Co ciekawe, w czasie, kiedy zaznajamiałam się z powieścią, ja również śniłam, co dawno mi się nie zdarzyło. Autorce udało się chyba coś we mnie obudzić, swą powieścią skłonić do refleksji i pewnych tęsknot, które znalazły ujście, przestając być głęboko skrytymi.
Socha oferuje czytelnikowi powieść lekką, choć pod tą lekkością znajdziemy cenne rady, piękne wspomnienia, okruchy przeszłości i fragmenty dojrzałości. To opowieść idealna na piękne jesienne wieczory i czas zbliżających się świąt. I książka, która sprawi, że nabierzemy ochoty na więcej.
nawet ciekawie poprowadzona, momentami ciężko się oderwać, ciotka Rebeka najfajniejszą postacią w tej książce
Bardziej odpowiadał mi klimat powieści "Biuro przesyłek niedoręczonych". Tu fabuła i główna bohaterka trochę przypominają mi grudniową pogodę, opisywaną z lekką ironią przez Autorkę. Plus za nietuzinkowe zainteresowania Momo oraz za ciekawe rysy i imiona pozostałych postaci. Pomysł na sny jako drogowskazy i okładka dodają magii tej powieści.
Kolejna baśniowa historia opisana przez panią Nataszę. Losy bohaterów splatają się niemal na każdej ze stron.
„Dwanaście niedokończonych snów” Nataszy Sochy to kolejna publikacja proponowana na tegoroczny okres przedświąteczny.
Zimowy wieczór jest senny, magiczny i pełen cudów. Jak życie…
Momo ma dwadzieścia osiem lat i żyje w gorsecie własnych ograniczeń. Nie pije kawy, nie patrzy ludziom w oczy, nie kupuje kolorowych ubrań, boi się podróżować. Ma za sobą nieudane małżeństwo i skomplikowane relacje z ojcem. Jej światem jest sztuka – Momo projektuje biżuterię i meble z recyklingu.
I wtedy pojawiają się sny. Są jak pomost łączący noc z dniem. Próbują jej coś powiedzieć, kłują palcem, puszczają oko. Stają się pośrednikiem między Momo a prawdziwym światem, który ją otacza. Wyznaczają jej kolejne zadania, które musi wypełniać, żeby pójść dalej. Czas kończy się wkrótce...
Kim jest osoba, na którą podświadomie czeka?
„Dwanaście niedokończonych snów” to moim zdaniem dość specyficzna pozycja na te święta. Dlaczego? Ano dlatego, że nie znajdziemy w niej pachnącej piernikami kuchni, nie będzie szału przedświątecznych przygotowań, nie ma w niej typowej świątecznej gorączki, która ogarnia cały świat od połowy listopada.
Cóż zatem autorka serwuje nam na te święta?
Dosłownie „Dwanaście niedokończonych snów”.
Każdy z nas ma sny. I co z tego powiecie? Sny jak sny. A może nie do końca?
„Sny to przypowieści. Zamknięte w metaforach, które każdy musi odczytać sam. To wędrowanie między światami, emocjami,między ty, co przeżywamy a podszeptami podświadomości. To pomost między istnieniem a myśleniem. Sny nie są tylko nic nie znaczącym obrazem, absurdalnym i pełnym nieścisłości. Po prostu trzeba chcieć je zrozumieć.”
Sny to główna myśl powieści, wokół których rozgrywa się cała akcja i dąży do z góry obranego celu.
Autorka uświadamia nam, że sny to nie jest tylko odreagowanie nagromadzonych w dzień emocji, które muszą gdzieś znaleźć ujście. To połączenie płaszczyzny fizycznej z duchową, a kiedy dochodzi do tego, że zaczynają się one przenikać czasami informują nas o czymś, co nas dotyczy. Robią to na różne sposoby, czasem wzbudzają w nas strach i lęk, czasem absurdalnie wplątują nas w zupełnie abstrakcyjne sytuacje, czasem wywołują w nas śmiech albo łzy. Ale zawsze chcą nam coś powiedzieć. Bo gdyby tak nie było, to każdy człowiek śniłby o tym samym.
Muszę przyznać, że faktycznie jest w tym sporo racji i bardzo mnie ten temat zaciekawił. Poświęciłam temu kilka dobrych dni, nim zasiadłam do napisania tej recenzji. Chciałam znaleźć w tej powieści głębszy sens, bo wydaje mi się, że z takim zamiarem pisała ją autorka.
Sama koncepcja powieści, poza snami, ma bardzo prostą i nieskomplikowaną fabułę, ot życie miewa dla nas różne scenariusze, czasem gorsze, czasem lepsze. Takie też było życie Momo – głównej bohaterki, jej matki oraz ciotki. Natasza Socha nie poskąpiła w tej historii odpowiedniej dawki humoru, a także sceptycznego podejścia do wielu spraw. Jak zawsze błyskotliwie i dosadnie odnosi się do szarej codzienności. Niezwykle ciepłe uczucia wzbudziła we mnie ciotka Rebeka. Jej wypowiedzi oraz podejście do życia – nie raz przyprawiły mnie o salwy głośnego śmiechu. Tej postaci zdecydowanie nie da się nie lubić. Sami się o tym przekonacie.
„Dwanaście niedokończonych snów” - to powieść pełna symboliki, której trzeba się doszukać.
W pierwszym moim odczuciu, podczas czytania, trudno mi było powiedzieć, że jest to najlepsza powieść tej autorki. Pogmatwane sny, nieskomplikowana fabuła i do tego zakończenie niekoniecznie takie jakiego oczekiwałam. Tak jak wspomniałam wcześniej, zanim zasiadłam do pisania tej recenzji, długo się nad nią zastanawiałam. Bo jednak było coś takiego, co po przeczytaniu nie dawało mi spokoju.
Liczba dwanaście zawsze była symbolem doskonałości, niezmiennych cykli natury i życia, śmierci a także ponownych narodzin. Liczba dwanaście była bez wątpienia w oczach ludzi idealną jednostką miary czasu i przestrzeni - liczbą znaków zodiaku i kluczem do systemu dwunastkowego. Dwunastka zawsze była uważana za liczbę szczęśliwą i świętą.
12 godzin dnia i 12 godzin nocy, 12 miesięcy roku, 12 znaków zodiaku, 12 apostołów, 12 plemion Izraela, w apokaliptycznej wizji wieniec na głowie Niewiasty składał się z 12 gwiazd. Rzymianie na 12 tablicach z brązu spisali kodeks praw, 12 proroczych kamieni szlachetnych aż wreszcie 12 potraw na wigilijnym stole. Można by jeszcze długo tak wymieniać.
Zadałam więc sobie pytanie – Dlaczego „Dwanaście niedokończonych snów”?
Co takiego ważnego autorka ukryła pod symboliką tej liczby?
Aż w końcu dotarłam do sensu, który od początku nie dawał mi spokoju, a który nie był widoczny na pierwszy rzut oka.
„Dwanaście niedokończonych snów” to nie jest cukierkowa, polana lukrem świąteczna opowieść. Mimo pozornie łagodnego charakteru, lekkiego pióra autorki czy prostej fabule – jest to powieść bardzo głęboka i skłania do refleksji. Przynajmniej ja nie mogłam po niej spać spokojnie, chciałam odnaleźć jej głębię.
„Dwanaście niedokończonych snów” to powieść która zaburzy wasze postrzeganie świata, zatrzyma Was na chwilę podczas świątecznych przygotowań. Sprawi, że grudniowa gorączka, stanie się nieco mniej skupiona na doczesności.
Powieść ta jest bowiem w pewnym stopniu kodeksem – drogą do odnalezienia głębi własnego ja, własnej osobistej świadomości, którą codzienność spycha na boczne tory.
Jesteśmy na co dzień jak Momo – zamknięci w szklanej kuli, bezpieczni ale czy szczęśliwi?
Warto sięgnąć po „Dwanaście niedokończonych snów”, gdyż może się okazać, że przeczytacie o sobie samych więcej niż w jakiejkolwiek książce. To lustrzane odbicie wielu z nas, ukryte w symbolice liczb i naszej podświadomości. Zanurzcie się w swoich snach. „W łóżku nie tylko się śpi. W łóżku człowiek przechodzi psychoanalizę, choć często zupełnie nie zdaje sobie z tego sprawy.”
Myślę, że „Dwanaście niedokończonych snów” Nataszy Sochy to nasze przedświąteczne katharsis! Uwolnienie cierpienia, odreagowanie zablokowanego napięcia, stłumionych emocji, skrępowanych myśli i wyobrażeń. Odnalezienie siebie i odpowiedniego kierunku, w którym powinno iść nasze życie.
A święta to jak najbardziej odpowiedni czas na podjęcie takich działań wobec siebie i wszystkiego co nas otacza.
Opowieść o kobiecie, która na nowo musi stworzyć listę marzeń. Historia o tym, że każdy potrafi się odrodzić, zupełnie jak kolorowe salamandry. I o tym...
Siódmego czerwca dwa tysiące pierwszego roku szesnastoletnia Karolina wyszła z domu i od tamtego czasu nikt jej więcej nie widział. Po ponad dwudziestu...
„Wydawać by się mogło, że dojrzałość docenia czas, a czas doceniony w nagrodę zwalnia, ale to nieprawda. Im głębiej w życie, tym szybszy bieg, nawet jeśli człowiek już nie nadąża”.
Więcej