Romans jak z bajki
Michalina nie ma łatwego życia. Wychowana przez babcię, po jej śmierci boryka się z problemami finansowymi i własnym darem ściągania na siebie kłopotów. Impulsywna, a zarazem pozbawiona pewności siebie, wciąż zadręcza się pytaniem, czy u przyczyn jej wiecznego pecha leżą geny odziedziczone po rodzicach, o których babcia nigdy nie chciała z nią rozmawiać. Na szczęście przynajmniej jej studia przebiegają bez zakłóceń. Od upragnionego dyplomu dzieli dziewczynę już tylko praktyka w ekologicznym gospodarstwie rolnym. Nawet nie podejrzewa, że wyjazd na wieś przewróci cały jej świat do góry nogami.
– Dlaczego uciekłaś? – zapytał, wciąż przytrzymując moje ramię i patrząc mi prosto w oczy, a spojrzenie jego granatowych źrenic nadal mnie onieśmielało, prowokując jednocześnie.
Żartuje sobie ze mnie? A może jest po prostu skończonym idiotą, że w ogóle o to pyta?
– Możesz mnie puścić i dać mi wreszcie spokój? – wycedziłam przez zęby.
Chyba nie zrozumiał, bo patrzył na mnie, próbując wyczytać cokolwiek z mojej twarzy. Po chwili jednak rozluźnił uścisk na mojej ręce, a potem, potrząsając z niedowierzaniem głową, puścił ją, ja zaś ominęłam go zwyczajnie i znalazłam się tuż przy schodach prowadzących do drzwi kamienicy, w której mieszkałam.
– Uważam, że to może być nieodpowiednia chwila, żebyś tam wchodziła – usłyszałam ponownie jego głos. Odwróciłam się niechętnie w jego kierunku.
Wydawnictwo: Novae Res
Data wydania: 2017-11-20
Kategoria: Romans
ISBN:
Liczba stron: 192
Dlaczego sięgnęłam po "Dwadzieścia minut do szczęścia" Katarzyny Mak? Otóż początkowo uwiodła mnie jej niezwykle klimatyczna oprawa, a z czasem zaintrygowały spływające lawinowo bardzo przychylne recenzje. Zatem urzeczona okładką i zachęcona pozytywnymi opiniami zdecydowałam się poznać historię ujętą w owej książce stanowiącej literacki debiut autorki. I pewnego niedzielnego wieczoru otworzyłam tę powieść, nastawiając się na ujmującą i piękną powiastkę, a potem przepadłam. To, co zastałam nie tylko wywołało zdumienie, niedowierzanie, ale nade wszystko salwę śmiechu, nad którą prawdę mówiąc do tej pory (czyli od czterech dni) nie mogę zapanować. Dlaczegóż dopadł mnie taki stan? Zapraszam do lektury mego krótkiego tekstu, za poziom którego serdecznie przepraszam. Ale jak to mówią "jaka książka, taka recenzja". A! I uprzedzam, owa opinia zawiera spojlery.
Katarzyna Mak - niestety nie udało mi się znaleźć jakichkolwiek informacji o autorce.
Michalina Zawadzka po śmierci babci, przez którą była wychowywana, odziedziczyła mieszkanie. Owe dzieli ze swym chłopakiem Mateuszem. Dziewczyna studiuje na kierunku agrobiznes. Bardzo jej zależy na ukończeniu studiów i znalezieniu dobrze płatnej pracy, która pomogłaby jej uporać się z problemami finansowymi. Od uzyskania dyplomu dzieli ją tylko jeden egzamin. Ale, ażeby zostać do niego dopuszczoną, dwudziestokilkulatka musi zaliczyć praktykę. W tym celu udaje się na wieś, gdzie ma odbyć szkolenie w ekologicznym gospodarstwie rolnym. Dziewczyna nie spodziewa się, że krótkotrwały pobyt w tymże miejscu na zawsze odmieni jej życie...
Lekka, owiana aż nadto humorystyczną nutą, a przede wszystkim nierzadko infantylna fabuła sprawia, że ową publikację pochłania się w ekspresowym tempie. Co więcej, z każdą kolejno przewracaną kartką wyzwala się coraz to większe niedowierzanie doprowadzające do stanu, w którym nie wiedziałam, co ja tak naprawdę czytam. Styl bardzo prosty, dialogi i sformułowania nierzadko trywialne wołające o pomstę do nieba (np. "- A możesz mi powiedzieć, gdzie ugryzł cię ten kucyk? (...)", - W pupę", "- Czy nadal masz miesiączkę, Michalino?", "- Ściągasz wreszcie te gacie?", itd.), opisy kompletnie nie odzwierciedlające wiejskiego klimatu, i co najważniejsze nie budzące wyczekiwanych emocji. Blurb na okładce sugeruje "romans jak z bajki", i trzeba temu przyznać rację. Tylko że cała wspomniana książka jest jedną wielką bajką, która ociera się o istny kabaret. Co poniektóre sytuacje zapewne były przedstawione celowo w zabawnym tonie, ale przeważająca część tychże zdarzeń podejrzewam, że nieświadomie nabrała zakrawającego o farsę wydźwięku. Wyraz zaskoczenia nieustannie malował się na mojej twarzy. Chłonęłam tę historię, nie mogłam się oderwać, ponieważ byłam ciekawa, jakie jeszcze napotkam niedorzeczności. Albowiem "Dwadzieścia minut do szczęścia" to niebywała kompozycja absurdów. A żeby nie być gołosłowną, to kilka z nich przytoczę...
Główna bohaterka przybywa na teren gospodarstwa rowerem w kasku ozdobionym biedronkami i już na wstępie wykazuje się faux pas. Potem kwateruje się we wskazanym jej domku. Następnego dnia dziewczynę dopadają comiesięczne kobiece dolegliwości, jakże bolesne, o których nie omieszka wspomnieć ledwo poznanemu szefowi (naprawdę?), a ten otacza ją wzmożoną opieką (!!!!). I tak mija dzień. Kolejnego dnia pobytu Michalina czuje się lepiej, na tyle dobrze, że wieczorem w obcym otoczeniu pozwala sobie na nagą kąpiel w prywatnym jeziorze. Ciemno, gwiazdy błyszczą na niebie, młode dziewczę nie myśląc o zagrożeniach i zapominając o swej przypadłości, jak gdyby nic, pławi się w wodzie. Ale to dopiero początek, bowiem już kolejnego wieczoru studentka pomaga przystojnemu przełożonemu odebrać poród klaczy. Wspaniałe przeżycie kończy się dla dziewczyny pechowo. Cóż, klacz użyła swego kopyta i wymierzyła je prosto w czteroliterową część ciała młodej kobiety. I co zrobił szef? A no pokazał swą siłę, wziął dziewczynę na swe barki i zaniósł do dworku. Tam starannie opatrzył rany, po czym złożył na poturbowanym pośladku Michaliny delikatny pocałunek. To stanowiło grę wstępną do intensywnych intymnych igraszek. Cóż, jak się okazało, trzeciego dnia praktyk dolegliwości bohaterki minęły jak ręką odjął, a i ekspresowo zniknął również ból spowodowany niefortunnym atakiem przez zwierzę. Zapomniałam wspomnieć, że studentka jest spragnioną bliskości dziewicą, a na swego chłopaka akurat w tych sprawach nie mogła liczyć (kto zgadnie dlaczego?). Idąc dalej, rano dziewczyna przypadkiem słyszy rozmowę Mikołaja (czyli szefa) z rodzicami, która nie jest dla niej korzystna. Dlatego też pakuje się i natychmiastowo opuszcza wieś. Smutna, zdenerwowana, z poczuciem winy wraca do mieszkania po babci. I w progu zastaje Mateusza (jej chłopaka), ale nie samego... Więcej nie zdradzę, ale zapewniam, że jest ciekawie. Oj tak.
Wierzcie mi, że to tylko niewielka część sprzecznych i bezsensownych wydarzeń, jakimi przesiąknięta jest owa opowieść, licząca zaledwie sto dziewięćdziesiąt dwie strony. W tejże historii pojawia się też fragment przywołujący przerażający incydent z przeszłości. Michalina będąc małym dzieckiem doświadczyła pewnego okrucieństwa. Ona tego nie pamięta, babcia nigdy o tym nie wspominała, dopiero sąsiadka ujawnia szczegóły z tamtego dnia sprzed kilkunastu lat. Ów skrawek opisujący to jakże niewyobrażalne i bulwersujące, wręcz dramatyczne wydarzenie powinien mną wstrząsnąć, poruszyć mnie, a być może nawet wyzwolić lawinę łez spływających gęstymi strumieniami po mych policzkach. Niestety nic takiego nie miało miejsca. Nie doświadczyłam tychże, wydawać by się mogło oczywistych emocji. Wyobrażenie sobie tegoż potwornego momentu z pewnością rodzi rozmaite uczucia, ale forma przekazu, jaką zastosowano w opowieści pozostawia wiele do życzenia. Jedno ze zdań opiewa nawet o groteskowość, a całość jest po prostu infantylna. A przecież powinna przybierać poważne, nostalgiczne, czy też wzruszające zabarwienie.
Ponadto rozpiętość życiowych zagadnień ujętych w powiastce jest niesamowicie szeroka. Uwzględniono w niej prawie wszystko to, na co ludzkość napotyka każdego dnia we współczesnym świecie. Traumatyczna przeszłość, tragiczna śmierć, morderstwo, narkotyki, osierocenie, pedofilia, homoseksualizm, zdrada, bezrobocie, upadki i potknięcia, a także aborcja i rozwód. Przypominam, że książka liczy niespełna dwieście stron.
Pragnę nadmienić jeszcze kilka słów o głównych bohaterach, którym nie można bez wątpienia zarzucić wyrazistej kreacji. Ona uwielbia pakować się w kłopoty, nigdy nie uroniła ani jednej łzy, kocha róż i przebywanie na łonie natury. On na pierwszy rzut oka oschły i niedostępny, ostatecznie wrażliwy, troskliwy i uparty. Oboje są dziecinni, niedojrzali, niezdecydowani, skryci, poniekąd zagadkowi, doświadczeni przez los, bezpretensjonalni i niesłychanie irytujący. Ich wzajemna relacja opiera się zwłaszcza na słownych przepychankach, wzbogaconych ukrytym pożądaniem odnajdującym wreszcie swe ujście, a od czasu do czasu przyjmujących znamiona subtelności. Jednym słowem - cyrk.
Szczęście bywa ulotne i wcale nie tak łatwe do uchwycenia na dłużej. Jedni zadawalają się tylko jego bladą kopią, drudzy wciąż gonią za swymi marzeniami, są i tacy, którym wydaje się ono niedoścignione. Czasem by wreszcie poczuć się szczęśliwym nie potrzeba wiele, wystarczy jedynie dostrzec szansę pojawiającą się tuż obok i nie pozwolić by wątpliwości zwyciężyły.
Jeszcze tylko kilka tygodni i upragniony dyplom ukończenia studiów będzie w rękach Michaliny. Jednak nie wszystko idzie zgodnie z planem dziewczyny, bo niezbędny staż rozpoczyna się małą katastrofą, a to dopiero początek całej serii mniej lub bardziej szczęśliwych splotów okoliczności. Czyżby komuś z kłopotami było do twarzy, nawet gdy ich w ogóle nie pragnie? Krótki czas z dala od domu miał być wstępem do dobrze rokującej przyszłości, lecz przeznaczenie ma chyba inną ścieżkę dla Miśki niż ona zamierzała wybrać. Może to rodzinne fatum, a może coś zupełnie innego? Dlaczego właśnie ona przyciąga do siebie problemy? Pozory niekiedy mylą, ale jak je odróżnić od prawdy? Ktoś chciałby pomóc sympatycznej i zagubionej jednocześnie młodej kobiecie, lecz wcale nie tak łatwo jej uwierzyć w siebie oraz w uczucie, wydające się być początkiem czegoś nieoczekiwanego, czy będzie mu dane pokazać swoją siłę? Raz obudzonej namiętności trudno się oprzeć …
Szczęście chadza bardzo krętymi drogami, jedynie niektórzy umieją wybrać jego mniej skomplikowaną wersję. Bohaterka książki Katarzyny Mak należy do ludzi z tej pierwszej kategorii, a może taki los po prostu był jej pisany? Jedno jest pewne - kłopoty lubią Michalinę i podążają za nią niczym cień, nie raz stawiając dziewczynę w niezręcznych sytuacjach. „Dwadzieścia minut do szczęścia” to opowieść o młodej kobiecie szukającej swego miejsca w życiu, chociaż zdawałoby się, że znalazła je i jest niego zadowolona. Autorce udało się bez nadmiernego patosu opowiedzieć historię, w jakiej nie brak dramatyzmu, komediowych momentów oraz uczuciowego wątku z pikantnym tłem. Czasem w mniejszej objętości kryje się o wiele więcej niż spodziewamy się sięgając po lekturę i właśnie w przypadku tego konkretnego tytułu sprawdza się to w pełni. Na czytelników czeka historia w jakiej nie brak niespodzianek i dramatyzmu, lecz została zachowana lekkość, a dzięki pierwszoosobowej narracji emocje głównej bohaterki są silniej zaakcentowane. „Dwadzieścia minut do szczęścia” sprawdza się i na chwile relaksu i gdy pragniemy z bliska poznać co może dać miłość oraz jak naznacza nas przeszłość, nawet bez naszej wiedzy i zgody.
Czy chociaż raz chcielibyście znaleźć się niczym w romansie z bajki? Jeśli tak, to za sprawą tej książki tak właśnie będzie. Przeżyjecie niezwykłe chwile, o jakich każdy z nas mógłby pomarzyć.
Główną bohaterką jest Michalina, która wcale nie ma lekko w życiu. Wychowywana przez babcię, po jej śmierci ma problemy finansowe, wiecznie wpada w jakieś kłopoty. Marzy o ukończeniu studiów i uzyskaniu dyplomu. To osoba niezwykle zadziorna, choć tak naprawdę pozbawiona pewności siebie. Czasem zachowuje się niedojrzale, do tego wciąż wmawia sobie, że w genach odziedziczyła wszystko co złe.
Podejmuje praktyki w ekologicznym gospodarstwie, kompletnie nie zdając sobie sprawy, iż to wywróci jej życie do góry nogami. Co takiego spotka naszą bohaterkę? Czy odnajdzie swoje szczęście i własne ja?
Przyznaję się, że to co mnie urzekło w pierwszym momencie to okładka, a dokładniej to, iż znalazł się tam koń (może to już moja obsesja na ich punkcie?). Nie oznacza to, iż oceniłam od razu książkę po okładce. Ale w głębi ducha liczyłam na powieść z końmi w tle. I takież wątki też się pojawiły, choć nie stanowiły istotnego znaczenia.
Książka jest debiutem i myślę, że całkiem przystępnym. Prosty język, ciekawi bohaterowie i fabuła niczym z bajki są tak hipnotyzujące, iż wpadamy w trans czytania. Pędziłam przez powieść niczym galopujący koń, bym mogła się dowiedzieć jak zakończą się losy Michaliny i Mikołaja.
Katarzyna Mak w swoisty sposób stara nam się przekazać, iż o marzenia trzeba zawsze walczyć i nie można tak łatwo się poddawać. Jak widać w jej powieści, czasem wystarczy, że coś idzie nie po naszej myśli, a my odpuszczamy. A przecież nie o to w tym chodzi. Powinniśmy być zdeterminowani w dążeniu do szczęścia. Los bywa przewrotny i dlatego czasem trzeba mu trochę pomóc.
Michalina to postać, która momentami doprowadzała mnie swoim zachowaniem do szewskiej pasji. Mimo to, lubiłam ją. Była po prostu trochę zagubiona i wciąż szukała własnego ja. Wpajała sobie, że jest złą dziewczyną, że nie zasługuje na szczęście, i że pewnie odziedziczyła złe geny po przodkach. A tak naprawdę to nie wiedziała nic o swoich rodzicach, gdyż babcia, która ją wychowywała nie chciała jej nic zdradzić. Prawda jednak wcześniej czy później zawsze wychodzi na jaw. I tak będzie też w tym przypadku. Co takiego odkryje nasza bohaterka? Czego się dowie o własnej osobie? I jak to wpłynie na jej dalsze życie?
Dwadzieścia minut do szczęścia to piękna i wzruszająca powieść o szukaniu własnej ścieżki w życiu, o tym, że zawsze trzeba dążyć do realizacji własnych pragnień oraz o pięknym uczuciu, które zrodziło się między naszymi bohaterami. Nie brak tutaj emocji. Zachęcam do przeczytania.
Ciekawie poprowadzona historia, w którą przepada się od pierwszej strony. Wyrazisci bohaterowie, cała gama emocji. Warte polecenia.
Książkę przeczytałam dzięki Book Tour organizowanemu przez Książkowe Wyznania.
Książka miała w sobie coś takiego, że wyrwałam ją bez kolejki, w trakcie lektury innej i czułam, że tego mi ostatnio brakowało. Nawet nie do końca wiedziałam o czym będę czytać, bo nie zajrzałam wcześniej do opisu na okładce.
Na pewno nie polecam czytać tej powieści tuż przed snem, bo po prostu nie sposób się od niej oderwać. A później wstaje człowiek niewyspany. Ja przeczytałam jednym tchem, cały czas ciekawa, co będzie dalej i trzymałam kciuki za bohaterkę, by się wreszcie ogarnęła.
Naturalne dialogi i przyjemny, lekki styl autorki dodatkowo zachecają do tego tytułu. Nie zabrakło też pikantniejszych scen. Pomarudzę jedynie w kwestii tempa, bo jak dla mnie, zdecydowanie za szybko wszystko się między bohaterami rozkręca.
Zachowanie Michaliny mnie oszałamiało. Choć jest ona 24-letnią studentką, miałam wrażenie, że czytam o nastolatce. Tego wrażenia nie pozbyłam się aż do końca. Często zachowuje się irracjonalnie, a najlepsze, że jest tego doskonale świadoma. Dziwne jest też dla mnie jej myślenie, że nie wie o swojej przeszłości praktycznie nic, bo z szacunku do babci nie pytała (Czy zadawanie pytań to oznaka braku szacunku?). Plusem jest tu natomiast odkrywanie tej tajemnicy wprost na naszych oczach.
Mikołaj to uroczy facet pełen tych cech charakteru, jakie powinien posiadać facet prawie idealny. Niestety od samego początku nie rozumiem jego zachowania (tak samo zresztą jak bohaterka) i nie wiem co nim kieruje. Niby jest go dużo, ale czuję niedosyt. Kilka pytań odnośnie tej postaci pozostało bez odpowiedzi i z tym chyba muszę się pogodzić.
Na zakończenie dodam, że w tej zwyczajnej powieści o szukaniu szczęścia jest całkiem niezła kropla magii i ta kropla dodaje książce uroku. W mój romantyczny gust trafiła, a jeśli złapiecie ochotę na cudownie ciepłą, pozytywną i pełną energii opowieść o kopciuszku, polecam Dwadzieścia minut do szczęścia. Zgubionego w biegu pantofelka nie będzie, ale tego braku nie odczujecie ;)
http://www.piorkonabiurko.pl/recenzje-sniezynki/powiesci/dwadziescia-minut-do-szczescia-katarzyna-mak/
24-letnia Michalina Zawadzka nie miała lekko w życiu. Została wychowana przez babcię, a po jej śmierci ma kłopoty finansowe. Poza tym ma dar ściągania na siebie kłopotów. Dziewczyna jest krok od uzyskania dyplomu. Musi tylko odbyć praktykę w ekologicznym gospodarstwie rolnym. W tym celu wyjeżdża na wieś. Jednak wyjazd ten wywróci jej świat do góry nogami...
"Boże, w końcu jadę mu tylko podziękować za to, co dla mnie zrobił, a zachowuję się tak, jakbym miała co najmniej paść mu w ramiona i błagać o wybaczenie."
Bohaterowie są wyraziści, prawdziwi, można by rzec, tacy jak my. Mają wady i zalety, popełniają błędy, towarzyszą im rozterki i dylematy. Michalina ma impulsywny charakter przez co jesteśmy świadkami wielu wpadek z jej udziałem, co niejednokrotnie wywołuje uśmiech na naszej twarzy, ale także jej współczujemy. Z drugiej strony to pozbawiona pewności siebie dziewczyna. Tyle sprzeczności w jednej osobie? A jednak. Dzięki tym cechom jest bardzo charakterystyczną postacią, zapada w pamięć i z łatwością można ja polubić, a nawet utożsamić się. Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie kreacja szefa Michaliny - Michała. Wzbudził we mnie skrajne emocje. Na początku możemy poznać go jako nieprzystępnego, oschłego, pozbawionego uczuć mężczyznę. Później pokazuje swoją drugą twarz. Okazuje się, że jest troskliwy, wyrozumiały, czym dużo zyskał w moich oczach. Jednak jest coś, co... Ale tego już musicie dowiedzieć się sami.
"Zaniepokoiło mnie uczucie, że tak bardzo podobała mi się jego troska..."
Wątek uczuciowy, jaki się pojawia jest subtelny, naturalny, nie przytłaczający swoją obecnością. Idealnie łączy się z pozostałymi wydarzeniami. Sceny erotyczne są wysmakowane, ale zdecydowanie rozpalają zmysły. Zazwyczaj przy debiucie trudno napisać te fragmenty, a autorce wyszło to bardzo dobrze.
Autorka porusza temat genów i ich wpływ na to, kim jesteśmy. Główna bohaterka doszukuje się winnego pecha jaki ją spotyka właśnie w genach odziedziczonych po rodzicach. Jednocześnie skłania to czytelnika do zastanowienia się, czy rzeczywiście za wszystko w naszym życiu odpowiedzialne są geny? Kolejnym interesującym wątkiem jest pewna przypadłość, na jaką cierpi Michalina. Otóż dziewczyna nie potrafi płakać, a bardzo by tego chciała. Osobiście nie wyobrażam sobie, abym nie mogła wyrazić swoich emocji łzami, czy to ze szczęścia, czy smutku. A Wy?
Cała historia pełna jest niedopowiedzeń i tajemnic. To czyni lekturę niezwykle intrygującą i pchającą czytającego do jak najszybszego odkrycia wszystkich kart. Autorka posiada lekkie, plastyczne, przyjemne w odbiorze pióro. Zadbała o malownicze opisy natury, które przenoszą nas w te miejsca. Polany, lasy, konie... chętnie pogalopowałabym na jednym z nich.
Zważywszy na to, iż książka nie jest jakoś szczególnie obszerna objętościowo, to dzieje się naprawdę sporo, nie ma żadnych przestojów. Zagadka goni zagadkę, wszystkie wydarzenia obserwujemy z wielkim zainteresowaniem i napięciem. W powieści nie ma nic z ckliwości, taniego romansu. To coś znacznie więcej. To zaskakująco dojrzała proza, z której każdy wyniesie dla siebie coś wartościowego.
Minus? Zbyt szybko się skończyła ta książka. A ja tak bardzo przywiązałam się do jej bohaterów. Mam nadzieję, że następna powieść pani Kasi będzie "tłuścioszkiem".
"Dwadzieścia minut do szczęścia" to bardzo udany debiut Katarzyny Mak. To powieść chwytająca za serce, piękna w swoim przekazie o poszukiwaniu siebie, marzeniach, rodzącym się uczuciu, tajemnicy, tragedii. To książka, która daje impuls do tego, aby spróbować dogonić swoje szczęście. Polecam!
Elena po raz kolejny rozstaje się z Marcellem. Jest załamana. Nie wie, czy sobie poradzi, ale nie umie się pogodzić ze zdradą ukochanego, więc postanawia...
Elenie, której w ramionach Marcella przez moment wydaje się, że jest najszczęśliwszą kobietą na ziemi, nagle zawala się cały świat. Odtrącona, poniżona...
Przeczytane:2019-05-31, Ocena: 4, Przeczytałam, Mam, ***Zwierzyniec, Debiut powieściowy,
"Dwadzieścia minut do szczęścia" Katarzyny Mak to całkiem udany debiut literacki. Książka nie jest zbyt wymagająca, ale czyta się ją miło, szybko i z zainteresowaniem. Piękna okładka przedstawiająca młodą dziewczynę z koniem od pierwszej chwili zdobyła moje uznanie. A jak było z samą opowieścią?...
Michalina kończy studia i zostaje jej jeszcze do zaliczenia praktyka w gospodarstwie rolnym. Trafia na kilkuset hektarowe ranczo, gdzie hoduje się zwierzęta min. krowy i konie. Dziewczyna z racji swojej nieposkromionej natury, wrodzonemu uporowi i impulsywności, a czasem także niezdarności często popada w kłopoty, bądź uczestniczy w dziwnych sytuacjach. Jej pierwsze spotkanie z Mikołajem - właścicielem gospodarstwa również nie należy do najprzyjemniejszych, ale rzadki talent do pakowania się w kłopoty zupełnie rozbraja mężczyznę, który jest w stanie wiele wybaczyć swojej praktykantce. Romans z szefem wydaje się być kolejną rzeczą, jakiej dziewczyna powinna się wystrzegać, a jednak... Życie osobiste Michaliny również się rozsypuje i z dnia na dzień bohaterka znajduje się na przysłowiowym zakręcie. Co zrobi młoda studentka bez pieniędzy, bez pracy i jak uda jej się dokończyć studia przeczytacie w książce, do lektury której Was zachęcam. Dlaczego?...
"Dwadzieścia minut do szczęścia" to niespełna dwustu stronicowa książeczka, w której sporo się dzieje. Akcja biegnie dość wartko zważywszy na fakt, że jest to opowieść romantyczno - obyczajowa. Specyficzny charakter głównej bohaterki i jej talent do komplikowania sobie życia intryguje i zastanawia, co też jeszcze spotka tę trochę pogubioną dziewczynę. Mikołaj - bogaty mężczyzna z zasadami, szef, właściciel, może trochę zbyt namolny i przez to mało wiarygodny zdobył jednak moją sympatię. Mateusz - były chłopak Michaliny chyba najmniej przypadł mi do gustu, wydał mi się jakiś taki nijaki, ale z racji odgrywanej roli pasuje do całej historii. Doceniam, że autorka starała się poruszyć ważne kwestie ponadczasowe, także bolesne traumy z przeszłości, aby nadać nieco głębszą wymowę swojej książce. Jednakże zostały one jedynie zaakcentowane, choć można było poświęcić im więcej miejsca i uwagi.
Pomysł na powieść uważam za bardzo trafiony i nieprzerysowany, chociaż opiera się na dość popularnym motywie księcia i Kopciuszka. Niestety potencjał tej opowieści nie został wyczerpany. Niektórym wątkom poświęciłbym zdecydowanie więcej miejsca, zadbałabym też o większą szczegółowość. Zabrakło mi również opisów miejsc, oddania piękna przyrody, czy choćby wyglądu gospodarstwa, gdzie Misia trafiła na praktykę. Tak krótką, acz wielowątkową opowieść można było rozwinąć o kolejne przynajmniej dwieście stron i wyczerpać te wszystkie zasygnalizowane kwestie.
Podoba mi się styl i język, jakim autorka posługuje się w swojej książce napisanej bardzo zwięźle i w bardzo prosty sposób. Jestem ciekawa kolejnej opowieści pani Katarzyny Mak, bo jestem przekonana, że potencjał pisarski drzemiący w debiucie może zostać wykorzystany w kolejnej historii. Z niecierpliwością będę wypatrywała następnego tytułu.