Pierwsi magowie przybyli do miasta Farewell w czasach, kiedy na parkietach królował charleston, a alkohol można było kupić wyłącznie na czarnym rynku. Od tamtej pory minęło niemal sto lat, a oni nadal tutaj są. Nie wyłowisz ich jednak z tłumu. Z pozoru w niczym nie różnią się od zwykłych ludzi. Żyją na granicy dwóch światów, chroniąc śmiertelników przed nieznanym. Tutaj, w Farewell, każdy zaułek ma swoją opowieść. Po zmroku ze snu budzą się istoty, z którymi nikt nie pragnie spotkać się twarzą w twarz - gargulce, władcy szczurów, niespokojni zmarli... Pod skorupką codzienności kryją się tajemnice, jakich nie sposób ogarnąć. Odpowiedzi strzeże rosochata Wierzba, której korzenie sięgają serca miasta. Tutaj wypełniają się proroctwa, ziszczają się marzenia i koszmary. Nigdy nie wiesz, dokąd zaprowadzi cię kolejny zakręt, jaką niespodziankę kryje następna uliczka. Eunice Wight stawia pierwsze kroki w zawiłej sztuce magii. Jeszcze nie w pełni rozumie, czym jest świat, do którego przyszło jej należeć. I chociaż zawsze może liczyć na wsparcie pozostałych magów, im również nie brakuje problemów, z którymi będą musieli się uporać. Mag-szermierz Lloyd zmierzy się ze swoją mroczną przeszłością. Błyskotliwy informatyk Timothy wyjdzie poza wirtualny świat. Narcystyczny rockman Gabriel wreszcie zacznie podejmować własne decyzje. Razem z zakonnicą Weroniką, wiekowym Krzysztofem oraz niespodziewanym przybyszem z odległych stron stawią czoło mitycznym bestiom oraz dawnym - i nowym - wrogom. Czy znajdą odpowiedzi na zagadki, jakie zostawiła po sobie legendarna Kaja Modrooka? I czy Eunice wyjdzie zwycięsko z próby, jaką postawi przed nią los?
Wydawnictwo: Runa
Data wydania: 2006-11-29
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 400
Język oryginału: polski
Tłumaczenie: brak
Na początku to nie do końca była powieść, a raczej luźno powiązane ze sobą opowiadania dziejące się w tym samym uniwersum. Dopiero w połowie książki faktycznie pojawiła się ciągłość fabuły i dało się to wszystko bardziej perspektywicznie pojąć. Za to cała reszta... kolejny raz przekonałam się że polska fantastyka naprawdę ma potencjał. Sam pomysł na szaloną jazdę z rockowym motywem przewodnim przez świat matematycznej magii jest fenomenalny, a jego wykonanie, mimo oczywistych potknięć - świetne. Szczerze polecam. "Dom wschodzącego słońca" jest lekturą, której się nie zapomina.
Polska fantastyka... na dość niskim poziomie. Autorka zdecydowała się po latach ponownie wydać swój debiut, wprowadzając jedynie minimalne zmiany do oryginalnej wersji - jak pisze z szacunku do czytelników i do samej siebie. Z mojego punktu widzenia wybrała najgorszą możliwą opcję. O tej opowieści należałoby zapomnieć, a jeśli jednak koniecznie chciała do niej wrócić, to wypadałoby ją solidnie przeredagować. Aleksandra Janusz miała mnóstwo pomysłów, ale wcale nie przełożyły się one na jakość opowiedzianej historii. Książka składa się z czterech odrębnych opowiadań, ale przeskoki czasowe pomiędzy nimi sprawiają, że całość wydaje się poszatkowana. Trudno przejąć się losem bohaterów, skoro wszyscy opisani są wybiórczo - i wcale nie interesująco. Do tego dochodzi przerost formy nad treścią. W każdym z opowiadań bohaterowie stają przed jakimś niebezpieczeństwem - potężnym, nieogarniętym, przerażającym - i w każdym jakoś tak dziwnie łatwo i ładnie wszystko dobrze się kończy.
Nareszcie! Nareszcie udało mi się skończyć tę książkę! 'Czytałam' ją ponad 2 tygodnie...
Bardzo nie lubię oceniać negatywnie książek polskich autorów. Nie myślcie sobie, że to przez jakiś lokalny patriotyzm, czy coś... Po prostu boję się, że dany autor natrafi na taką moją ocenę i zrobi mu się przykro... Tak, wiem każdy się zapiera, że docenia konstruktywną krytykę, ale czy na pewno? Ja wiem, że gdyby ktoś napisał, to co ja mam zamiar tu napisać, o mojej ciężkiej pracy, byłoby mi z tym cholernie źle i konkretnie by mnie to zdołowało. Albo od razu z miejsca znienawidziłabym taką osobę i wyzywała pod nosem 'że się nie zna!'.
Ta książka to typowe 'poplątanie z pomieszaniem'. Chaos, chaos i jeszcze raz chaos! Mamy tutaj szkołę, młodzieńczy bunt, magów, wampiry, wróżki, informatykę, nawiązania do kosmosu, odwołania do mitologii, elementy kultury dalekiego wschodu i jakieś zbędne wstawki pseudo-muzyczne. Taki miszmasz. A jak wiadomo "jak coś jest do wszystkiego to jest do niczego"...
Autorka przeskakuje od wątku do wątku i od postaci do postaci jak szalona! Tu jakieś retrospekcje, tu refleksje, to znowu przeskok o ileś tam do przodu w czasie. Odniosłam takie wrażenie, jakby pisała tę książkę na szybko - bo coś przyszło jej do głowy i koniecznie chciała zanotować wszystko zanim ucieknie jej z pamięci... Brakowało mi spójności i jakiejś płynności w prowadzeniu fabuły.
Jakimś sposobem ta przeładowana do granic możliwości pozycja, okazała się jednocześnie nudna jak flaki z olejem. Jakim cudem? Nie mam pojęcia. To musi być po prostu jakiś paradoks.
Niestety "Dom Wschodzącego Słońca" nie ma dla mnie żadnych plusów. Ale nauczona wieloletnim doświadczeniem, nie skreślam całkowicie twórczości danego autora, po jednej fatalnej książce (nawet jeśli jest to moje pierwsze spotkanie z nim).
Vincent i jego przyjaciele wracają do Arborii, po raz pierwszy od siedmiu wieków łącząc rozdarty kontynent i tym samym rozpoczynając nową epokę w dziejach...
Po Drugiej Stronie Świata sprawy stanęły na ostrzu noża. Narzeczona Vincenta, Amandine Cerise, dla ochrony przyjaciół decyduje się na ryzykowny...
Trzymała przed oczami coś znacznie bardziej interesującego niż zwykłe ćwiczenia rysunkowe. Zakrzywione pod dziwnymi kątami linie oraz niewystępujące w rzeczywistości kształty kpiły z trzeciego wymiaru, kończyły się w nieoczekiwanych miejscach, oszukiwały wzrok. Wyglądały inaczej w zależności od tego, jak na nie spojrzano. Figury niemożliwe. Nauczycielka przypomniała sobie, że niektórzy malarze tworzyli obrazy z podobnym motywem.
Większość obrazków została wydrukowana, ale kilka z nich Eunice kończyła własnoręcznie. Czyżby ukryty talent matematyczny?
Więcej