Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 2016-04-13
Kategoria: Horror
ISBN:
Liczba stron: 384
Gotycka groza, połączenie kryminału z horrorem, mówili.
Nagradzana, świetna, mówili.
Niestety, rację miała tu Aga z Ebook book. Nie warto.
Pierwszy chyba raz doczytałem książkę tylko po to, żeby źle o niej napisać. Na początku czułem, że coś mi nie leży, ale myślę - może się rozkręci. Nie rozkręciło się. Czytałem dalej, licząc na dobry angielski klimat - to nie wystarczyło, ale po kolei.
Peter James, nagradzany angielski pisarz kryminałów, postanowił tchnąć w klasyczne ghost story ducha nowoczesności i zapytać, jak wyglądałoby zderzenie nawiedzonego domu ze współczesnymi technologiami, wszechobecnymi w naszym życiu.
Ollie i Caro wraz z nastoletnią córką przeprowadzają się z miasta do wiejskiej posiadłości, w której utopili oszczędności z nadzieją na zyskowny remont. Nie oni pierwsi mają wielkie nadzieje związane z Cold Hill - w prologu poznajemy tragiczne dzieje wcześniejszych właścicieli. Od samego początku "coś jest nie tak" - bo w końcu musi - i nie dotyczy to tylko lawinowo pojawiających się usterek, niedoróbek, ukrytych kosztów. Obca obecność co i rusz manifestuje swoje zamiary, ale nikt z bohaterów nie przyznaje przed innymi że coś widział lub wyczuł. Nie byłoby to jeszcze tak rażące, gdyby nie kontynuacja tego zachowania nawet w obliczu realnie widocznego zagrożenia i uświadomienia sobie działań sił paranormalnych. Oni naprawdę ze sobą nie rozmawiają!
Zrozumiałbym też, gdyby powoli rozwijająca się fabuła budowała napięcie, ale gdy na dobrą sprawę nic się nie dzieje, a ewentualne zdarzenia, które miały chyba być w założeniu punktami kulminacyjnymi wypadają blado i niestrasznie - lektura staje się nużącym oczekiwaniem na gwałtowny zwrot akcji.
Dlaczego napięcie się nie buduje? Przecież ghost story to trochę motyw - samograj. Mimo tego, że czytelnik spodziewa się pewnych rozwiązań fabularnych, czeka na ich pojawienie się z dreszczykiem emocji. No cóż, nie u Petera Jamesa. Nieprzekonywujące, nierealne (tak, nawet w kontekście duchów i jaw), sztuczne i płytkie reakcje bohaterów, brak ich komunikacji, brak nawet tej atmosfery zderzenia z niesamowitym (bo wszyscy w wiosce wiedzą że straszy, ale poza nią opowiadanie o duchach mogłoby już wywołać jakieś reakcje, ale nie, wszyscy to akceptują). Do tego całkowita, absolutna przewidywalność reakcji, zachowań, często nawet wydarzeń, tragiczne - wiem już, że nie sięgnę po inne książki Autora, w kryminale takiej przewidywalności nie zniósłbym przez jeden rozdział.
Czekałem też na jakiś twist - i faktycznie w finale pojawia się ciekawe rozwiązanie, ale niestety nie jest ono w stanie uratować - muszę to powiedzieć - przeciętnego czytadła. I nie jest to raczej problem tłumaczenia. Jeśli chcecie dobrej historii o nawiedzonym domu, lepiej poszukać w klasyce - choćby w "Na opak" Onionsa.
Johny i jego żona Rowena razem z dziećmi przyjeżdżają do nowo zakupionego domu na wzgórzu Cold Hill. Nie zdołają jednak nawet przestąpić progu tego georgiańskiego budynku...
Po nich dom kupuje Ollie Harcourt, który wraz z żoną Caro i dwunastoletnią córką, Jade zamieszkują go, rozpoczynają remont. Nowo zakupiona posiadłość jest w opłakanym stanie - rury nie nadają się do transportu wody, instalacja elektryczna niesie niebezpieczeństwo pożaru, sam dom gnije i grozi zawaleniem. Jakby tego było mało to jest to status zabytku drugiej kategorii. Mimo tego, rodzina jest zadowolona z zakupu, choć bardzo się w ten sposób zadłużyła. Jade jest zła na fakt, że musiała przez to zostawić swoich przyjaciół, jednak dostrzega jakieś zalety tego miejsca. Do czasu... Z pozoru wszystko zaczyna się całkiem niewinnie - duch kobiety o nieprzyjemnej twarzy, tajemnicze światła. Jednak prawdziwy lęk budzą ostrzeżenia tajemniczego mężczyzny, który przed laty służył mieszkającej w nim rodzinie. Prawdziwe zło i strach wkrótce dadzą o sobie znać.
Rodzina musi zmierzyć się ze strachem i odkryć sekret ludzi, którzy mieszkali tu przed nimi. Wszystko jest tylko z pozoru spokojne a ucieczka od zgiełku miasta do sielankowej wioski jest tylko wejściem z deszczu pod rynnę.
Autor nie jeden raz przestraszy czytelnika, a wciągająca akcja i dobre pióro autora nie pozwalają się nudzić czytelnikowi od pierwszej do ostatniej strony. Klimat utrzymuje się stale na mrocznym poziomie, pojawiają się ciągle jakieś nowe szczegóły, które go podsycają. W tym temacie ciężko jest stworzyć coś nowego, jednak James sprawił, że parę razy przeszły mi ciarki czytając o tajemniczych zjawiskach w Cold Hill. Książkę z pewnością zaliczam do jednych z najlepszych tego gatunku. W związku z tym, że jest to moja pierwsza przeczytana książka tego autora, pokuszę się o jego kolejne. Bez wątpienia. Polecam.
„Dom na wzgórzu” autorstwa Petera Jamesa to klimatyczna powieść grozy, w której pojawia się jeden z moich ulubionych wątków w tym gatunku literackim, a mianowicie wątek nawiedzonego domu. Nic nie przeraża mnie tak, jak myśl, że miejsce mające być oazą spokoju i bezpieczeństwa może okazać się niebezpieczną pułapką, w której działają tajemnicze, nadnaturalne siły wrogo nastawione do mieszkańców. Muszę powiedzieć, że James umiejętnie wykorzystał ten motyw, tworząc z „Domu na wzgórzu” niepokojącą, wywołującą gęsią skórkę opowieść o duchach.
Tytułowy dom na wzgórzu to georgiańska, podupadła posiadłość zbudowana na szczycie wzgórza Cold Hill. Potencjał imponującego domostwa dostrzega rodzina Harcourt’ów. Ollie i Caro nawet nie podejrzewają, że kupując rezydencję popełniają największy błąd w swoim życiu, stara posiadłość skrywa bowiem mroczny sekret, który może ich zniszczyć. Szybko okazuje się, że Harcourtowie nie są jedynymi mieszkańcami domu na wzgórzu. W posiadłości zaczynają dziać się rzeczy, które trudno racjonalnie wyjaśnić. Każdy kolejny incydent wzmaga w bohaterach poczucie niepewności i zagrożenia. Ze strony na stronę wzrasta mroczna, dusząca atmosfera.
Peter James napisał całkiem udaną powieść grozy – rzeczywiście odczuwałam niepokój i strach podczas lektury. Autor celnie trafił w mój gust czytelniczy. Szybko wczułam się w wykreowaną przez pisarza atmosferę wypełnioną niepewnością i narastającym poczuciem zagrożenia. Z niepokojem śledziłam kolejne poczynania mieszkańców domu Cold Hill – zarówno tych żywych, jak i tych bardziej tajemniczych sił uwięzionych w murach posiadłości. Bardzo podobał mi się obecny w fabule motyw związany z czasem. Jedynie finał powieści przyniósł mi małe rozczarowanie, gdyż zabrakło mi w nim mocnego punktu kulminacyjnego.
Podsumowując. „Dom na wzgórzu” okazał się przyjemną i przerażającą powieścią, której lektura zagwarantowała mi kilka godzin relaksu. To fajna propozycja dla miłośników literatury grozy, którzy szczególnie lubią motyw nawiedzonych budynków.
Z luksusowej rezydencji w Brighton zostają skradzione kosztowności warte miliony funtów. Prowadzący śledztwo detektyw Roy Grace szybko ustala, że...
Zaczyna się zwyczajnie: seria porannych scenek pokazuje współczesnych mieszkańców nadmorskiego Brighton zaabsorbowanych swoimi - mniej lub bardziej poważnymi...