,,Do Europy -- tak, ale razem z naszymi umarłymi", pisała Maria Janion. Ta myśl stała się punktem wyjścia powieści Jacka Dehnela, w której trochę śmieszno, trochę straszno, a na pewno bardzo aktualnie.
W pewnej krakowskiej kamienicy mieszka cały przekrój polskiego społeczeństwa. W tym Kuba i jego chłopak, Tomek. Kuba jest dziennikarzem. Wraz z ekipą telewizyjną trafia na cmentarz w Cikowicach pod Bochnią, skąd napływają informacje o napadach na groby i wykradzionych ciałach. Nie byłoby w tym może nic aż tak niezwykłego, gdyby nie jeden zagadkowy szczegół -- nagrobne płyty zostały rozbite... od środka.
I wtedy zaczyna się prawdziwe literackie szaleństwo! Kolejny cud nad Wisłą? Próba mająca zjednoczyć naród? Polska w ferworze! Medialna gorączka, polityczne oskarżenia i społeczne nastroje, od paniki po euforię. Tymczasem sytuacja stopniowo wymyka się spod kontroli... Bo są na świecie rzeczy, o których nie śniło się czytelnikom.
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Data wydania: 2019-06-19
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 304
Najnowsza powieść Jacka Dehnela nawiązująca swoim tytułem do dzieła Marii Janion jest niejako odwrotnością zwyczajowego trendu: pisarz - fantasta przenoszący się ze swoją twróczością do nurtu głównego. Tym razem pisarz o uznanym dorobku główno nurtowym, postanowił napisać powieść popliteracką. Co zaskakuje, właściwie żadnemu krytykowi nie potrafi przejść przez gardło połączenie nazwiska Dehnel ze słowem fantastyka. Jakby dokonywało to desakralizacji osoby pisarza. Znamiennym jest to, że książka powstawała przez wiele lat, jej początki można odnaleźć w ”Dzienniku roku chrystusowego”, początkowo mając być filmem, serialem. To również mocno rzutuje na sposób i formę w jakiej przedstawiane są fakty, jako połączenie popkulturowych wątków z romantyczną manią fantastyczności. Sam Dehnel, kiedy wspomina o wczesnych wprawkach do dzieła, nazywa je „powieścią o Zombie”. Przychylne i negatywne recenzje, skupiają się wyłącznie na odniesieniach i hiperbolizacjach realiów Polski, a jednak, jest to powieść postapokaliptyczna, świat się niby kończy, a bohaterowie są zmuszeni do życia w jego pozostałościach. Można ją czytać nie tylko odnosząc się do ukrytych aluzji, ale też zupełnie je czy pomijając, zabawa jest taka sama.
Powieści patronują: myśl Marii Janion „ Do europy tak, ale z naszymi umarłymi” i „Pieśń Konfederatów Barskich” Słowackiego. To nowy kamień milowy popkultury, ironiczny oraz skądinąd obrazoburczy. Doskonały dowód na to, że można napisać dobrą powieść w konwecji popularnej. Jest ona nie tyle prześmiewcza w swojej grotesce, co wręcz przerażająca. Żywe trupy pełnią tu rolę alegorii staczającego się społeczeństwa. Kiedy tyko rodzime zombie, ale nasze, dobre, bo polskie, czyli z odpowiednią nazwą – antenaci, zaczynają odnosić pod przewodnictwem historycznych wodzów narodu zwycięstwa, trupomania szerzy się wszędzie. W telewizji, gdzie dziennikarze pobrzebierani w żupany i kontusze, wyśpiewują peany na cześć dzielnych zdobywców, w sejmowych salach w których najpierw nieśmiało, a potem coraz częściej mówi się o odrodzeniu Rzeczypospolitej i sprawiedliwości dziejowej, na ulicach, które przypominają XVI. wieczną Warszawę, przemieszaną z tekstylnym patriotyzmem, a także w duchowieństwie, które po upadku Watykanu skupia się na wyborze spośród siebie nowego papieża, dotując nowopowstałe, na wzorcach gotyckich, kulty martwych. Trupy nie krzyczą, ale polacy już tak. Parafrazują Gott mir uns! Albo my, albo nikt, bowiem martwi Polacy wszystkich krajów łączą się.
Sprężyna absurdu nakręca się do granic możliwości, a kiedy pęka, nikt już nie może jej powstrzymać. Autor początkowo lubuje się w opisach wodzów i ich działań. Pokazuje też swoje spojrzenie na dzisiejszą historiozofizację. Pomimo tego, że wstaje każdy bohater narodowy, Dehnel wstrzymuje się z opisem działań właściwie każdego antenata zmarłego po II Wojnie Światowej. Szczególnym smaczkiem są Skamandryci i ”Inni pożal się boże artyści”, którzy zamiast krzewienia polskości poza granicami, zajęci są odzyskiwaniem swoich ulubionych kafejek i restauracji.
Wszystko stoi na głowie do momentu, kiedy sam pisarz wycofuje się ze swojej wizji. W swoim rozliczeniu ze wszystkim i wszystkimi, udowadnia, że zawsze można się cofnąć. Na dowód przytoczyć można dwie postaci z historii nowożytnej naszego kraju, które oszczędza. Zapewne pamiętając najsławniejsze zdanie jednej z nich. Pozostaje pytanie, czy powodowany jest tu szacunkiem, czy strachem. Dla mnie jest to dowód, że nie istotne jak mocno zabrniemy w jakąś ideologię, zawsze możemy zrewidować swoje przekonania.
Tekst nie oszczędza też popkultury, a właściwie jej ponowoczesnej odsłony, subtelnie wyjaśnia różnice między „poliajkowaniem”, a polubieniem. Komiczne sytuacje nie tylko stanowią przeciwwagę dla wartkiej akcji, są dodatkowo żartem w stylu Barei, gdzie najpierw czytelnik uśmiecha się, a potem ze smutkiem kiwa głową. Bowiem w końcu wyśniona okazja do zaistnienia i rozruszania turystyki: rodzime żywe trupy, powstające tylko u nas, przegrywają bitwę o uwagę mediów, nie z podobnie surrealistycznym wydarzeniem, a z „tym co zawsze: aferą korupcyjną w Ministerstwie…” Dehnel podkreśla też nierzadko towarzyszące czytelnikom wrażenie, że, „wiadomości odkleiły się od rzeczywistości jeszcze bardziej niż za czasów dotychczasowej propagandy”, to jednak największą wadą wydaje się dość jednostronny ogląd sytuacji, powieść walczy z wszechobecną manią martyrologiczną, tym, że nic wspaniałego nie dzieje się w kraju nad Wisłą, a jednak, mimo tak ważnego tematu, sam Dehnel, choć nie oszczędza, to też martyrologizuje swoich bohaterów. Co smuci. Bo o ile potrzebny jest kontrast, to skala szarości wypełniona jest tu wątkami postaci epizodycznych. Irytujące jest to, że choć na początku główni bohaterowie mają swoje wady, to na koniec stają się kryształowi, każde z nich pozbywa się swoich przywar, stając się jednoplanową aluzją polityczną.
Mistrzowski język, jednocześnie zawierający czytelne odwołania leksykalne, nowatorska konwencja, odwracająca postać zombie, dodająca ważny argument do dyskusji o literaturze popularnej, bo pomimo, że popularna to, jednak kanoniczna, nadaje powieści prekursorskiego charakteru. Doskonały przegląd toposów literatury pięknej, który jest demaskacją pustego patriotyzmu. Uniwersalność, dzięki nagromadzeniu intertekstualności odnosi czytelnika do niesamowicie bogatego zbioru literatury, jednak niemożliwym jest znalezienie nawiązań do innych tekstów kultury o żywych trupach.
Niestety razi brak konsekwencji, zaskakującego zwrotu akcji. Sam wątek romansowy, dość szybko przesłania właściwe wydarzenia, można powiedzieć, że stanowi kotwicę, która pozwala udowodnić, że mimo całego absurdu życie toczy się dalej. Ale ich idylliczność i sielankowość stanowią boleśnie przesłodzoną równoważnię dla niezwykle ciekawej fabuły.
Błyskotliwa dyskusja z polskimi mitami narodowymi i satyra społeczna. Przedni pomysł, jednak momentami jego rozwinięcie rozczarowuje, zwłaszcza zakończenie. W pewnej krakowskiej kamienicy mieszka cały przekrój polskiego społeczeństwa. Wśród nich dziennikarz Kuba i jego chłopak Tomek. Obok nastoletnia Kamila, wychowywana w ultrakatolickiej rodzinie. Powstający z grobu zombie są pretekstem do dyskusji o naszej mentalności i potrzebie bycia Chrystusem Narodów. Ironiczna, groteskowa, inna. W warstwie dosłownej - może irytować, metaforycznie - świetna zabawa!
Jacek Dehnel powraca z książką poetycką. W wierszach z Ekranu kontrolnego tradycja literacka z całym bagażem toposów i efektów formalnych zderza się z...
"Idę kiedyś na targ warzywny w Brukseli. Kupuję to, śmo, owo, wreszcie pęczek marchewki od jakiejś kobity. Zorientowała się po akcencie, że jestem nietutejsza...
Przeczytane:2020-05-17,
Kupiłam tę książkę wraz z reportażem Marcina Kąckiego pt.: „Białystok”, wzburzona wydarzeniami, jakie miały miejsce 20 lipca 2019 roku. Poświęcę im więcej uwagi przy recenzowaniu wspomnianej pracy, a jednocześnie podkreślam, że nie bez powodu nabyłam je obie. Dziś skupię się na dziele Jacka Dehnela, a jest to Dzieło przez duże D. Należy do książek, które często są oceniane mściwie – nie za jakość, a za przekaz.
Można oczywiście uznać „Ale z naszymi umarłymi” za kolejny tytuł o zombie i sztuce przetrwania rodem z "The Walking Dead". Idąc dalej tą drogą, można oceniać styl twórcy, sposób prowadzenia narracji czy zarys sylwetek bohaterów. Można, a i owszem, ale jeśli ograniczyć się tylko do tego, a później ustawić książkę na półce razem z resztą fantastyki, będzie to bardzo płytka analiza. Sam autor odnosi się do tego w posłowiu: „to, co jest zasadniczym tematem opowieści, czyli stopniowy wzrost nacjonalizmu, jego epidemiczne narastanie, normalizacja języka przemocy i chorych fantazji, zaczęło się materializować na naszych oczach”. Pisze też dalej, że pomysł, początkowo niewinny i satyryczny, nabrał zupełnie innego znaczenia. Stąd moja opinia, że nie powinno się traktować tej książki dosłownie – jako historii rozlewania się zombi-epidemii po całym globie. To zdecydowanie za mało.
Nieumarli u Dehnela to kreślona grubym flamastrem metafora. To ściskany w ręku "prawdziwego Polaka" kamień, jeden z wielu rzucanych w lipcu w Białymstoku. To różaniec w dłoniach narodowców, do których ksiądz na Jasnej Górze mówi: "Jesteście cennym środowiskiem". Swoją drogą, święcenie mieczy i oddawanie wojsk w służbę Bogu to gorzki chichot historii. Zombie symbolizują także głosy setek opłacanych hejterów, wypisujących w sieci komentarze o ataku na tradycje i polskość, o zepsutym moralnie Zachodzie, o tęczowej zarazie. Wszystko, co inne, trzeba zadusić, stłamsić, zatłuc. W książce robią to zombie (zgodnie z poprawnością polityczną: antenaci), które ujednolicają ludzkość, bełtają ją w jedną masę, jak Maszyna-Szarzyna u Dukaja. Ma być "normalnie". Bądź taki jak my, albo cię pożremy. Jak żyć w świecie, który oszalał? Wyłupić sobie oczy, żeby dołączyć do reszty ślepców? Im bliżej końca, tym większe miałam skojarzenia z "Komórką" Kinga.
Szkielet fabuły jest prosty – w pewnej podkrakowskiej wsi zmarli wychodzą z grobów. Ot i tyle. Początkowo budzą strach, ale z czasem stapiają się z resztą krajobrazu. Ożywają też w innych rejonach Polski, stając się lokalną atrakcją turystyczną oraz narzędziem w rękach polityków. Z truposzy zmieniają się w „prawdziwych patriotów”, Polaków z krwi i kości. Są dumą narodową. Nawet gdy ruszają na Wawel, a później przekraczają granice, żeby kąsać inne nacje, media nie ustają w przedstawianiu ich aktywności jako sukcesów. Wszak antenaci zmieniają obcych w swoich, w Polaków. Co prawda nieco nadgniłych, ale liczy się efekt.
Może i czasem autor pisze zbyt dosadnie, za bardzo wprost, może rysuje obrazy zbyt toporną kreską, muszę jednak przytaknąć prawdziwości większości z nich. Poza zombiakami, rzecz jasna. Nie trzeba wiele wysiłku, żeby znaleźć w internecie wypowiedzi religijnych fanatyków, którzy chętnie wyrażaliby miłość do bliźniego przez okładanie go krzyżem, czy „patriotów”, którym szacunek do kraju myli się z faszyzmem. Nie brak ludzi, którzy popierają jasnogórskiego duchownego, twierdzącego, że „wartości oparte na Chrystusie są fundamentem Polski i na nich Polska jest zbudowana”. "Wielka Polska katolicka, wielka Polska narodowa", „Nie ma litości dla wrogów polskości”. Może nie gryzą zębami, nie odrywają kawałków ciała, ale czy tak bardzo różnią się od zombie?
Muszę też wspomnieć o genialnej okładce. Nie znajduję słów zachwytu nad zdolnościami grafika, nad tym, jak zgrabnie, finezyjnie, acz dobitnie zamknął literacką wizję w kilkunastu kosteczkach ułożonych w polskie godło. Rafał Kucharczuk – zapamiętajcie to nazwisko!
Na koniec słowo o stylu. Dożyliśmy ciekawych czasów, w których doceniam fakt, że ktoś potrafi sklecić kilka zdań po polsku i jest uprzejmy poprawić błędy. Zapominam o istnieniu osób władających językiem swobodnie, o bogatym słownictwie i wielkiej błyskotliwości. Powiedzieć, że Jacek Dehnel ma talent literacki, to nic nie powiedzieć. Domyślam się, że sam zainteresowany to świetnie wie, ale muszę to napisać. Poczułam się przy nim malutka. Trudno mi określić, ile razy czytałam coś na głos, przeszkadzając drugiej połówce w grze i zmuszając ją do słuchania. Do tylu cytatów chciałabym się odnieść, urzeczona kunsztem pisarza, ale rozciągnęłoby to recenzję kilkukrotnie. Będę szukać jego kolejnych książek, wiem to na pewno.