Misjonarze z Dywanowa. Polski Szwejk na misji w Iraku

Ocena: 5 (3 głosów)

Misja polskich żołnierzy z pozycji zwykłych żołnierzy, a nie wyższych oficerów siedzących za biurkiem i wysyłających na akcję nie podnosząc czterech liter z za biurek. Prawdziwa akcja, prawdziwe słownictwo i coś czego nie pozna większość wyższych odznaczonych oficerów, sytuacje dnia codziennego. Nie ma patosu oficjalnego ( poprawnego politycznie i stylistycznie) słownictwa jest po prostu zwykłe życie. Wszystko z pozycji humoru, który pozwalał przetrwać najtrudniejsze nawet chwile...

Informacje dodatkowe o Misjonarze z Dywanowa. Polski Szwejk na misji w Iraku:

Wydawnictwo: inne
Data wydania: 2007-07-10
Kategoria: Literatura piękna
ISBN: 9788392523208
Liczba stron: 454

więcej

POLECANA RECENZJA

Kup książkę Misjonarze z Dywanowa. Polski Szwejk na misji w Iraku

Sprawdzam ceny dla ciebie ...
Cytaty z książki

Na naszej stronie nie ma jeszcze cytatów z tej książki.


Dodaj cytat
REKLAMA

Zobacz także

Misjonarze z Dywanowa. Polski Szwejk na misji w Iraku - opinie o książce

Avatar użytkownika - asagao
asagao
Przeczytane:2015-02-17, Ocena: 5, Przeczytałam, 52 książki 2015, Posiadam,

O Józefie Szwejku Jaroslava Haška usłyszałam po raz pierwszy jako dziecko, gdy razem z rodzicami obejrzałam film "Dobry wojak Szwejk" Karela Steklý'ego. W sumie to nawet nie wiem, dlaczego i po co ja wtedy ten film oglądałam. Po książkę Haška sięgnęłam już samodzielnie, jako nastolatka, gdy pochłaniałam wszystko, co znalazłam w lokalnej bibliotece, co nie znaczy, że jakoś dużo lepiej pojęłam sens przygód Szwejka niż miało to miejsce kilka lat wcześniej. Nigdy później nie miałam styczności z wojakiem Jego Cesarskiej Mości Franciszka Józefa K. Jakoś było mi z nim nie po drodze i możliwe, że czas to naprawić. Za to w pamięć wrył mi się obraz naiwnego, prostego człowieka, który w swoich opowiastkach odkrywa wszelkie przywary ludzkie, wytyka absurdalność sytuacji i zachowań. I choć czasami Józef Szwejk wydaje się być niegrzeszącym mądrością prowincjonalnym prostaczkiem to ja nigdy nie nazwałabym go głupim. On zwyczajnie widzi świat i ludzi takimi jakimi są naprawdę i nie boi się o tym powiedzieć na głos. Podobnie ma się rzecz z Piotrem Leńczykiem, głównym bohaterem książki "Misjonarze z Dywanowa. Polski Szwejk na misji w Iraku cz. 1 - Pinky, czyli nowicjusz" Władysława Zdanowicza.

Szeregowy Leńczyk wydaje się być pechowym szczęściarzem albo może raczej - fartownym pechowcem, bo co rusz przytrafia się mu jakieś nieszczęście, ale zawsze wychodzi z tego obronną ręką. Często to on jest sprawcą - całkowicie nieświadomym - należy dodać, mniejszych i większych katastrof i nieprzyjemności dotykających jego otoczenie i jego samego. W wyniku zbiegu okoliczności oraz zbieżności nazwisk, a także niefortunnego splotu wielu przypadków pechowy szeregowy trafia do Diwaniji, czyli Dywanowa na misję stabilizacyjną w Iraku. Oczywiście nikt nie chce wierzyć w opowiadane przez niego bajdy o zmianie tożsamości ani słyszeć o żadnej pomyłce, bo w wojsku pomyłek nie ma. Tyle, że z każdym kolejnym dniem pobytu na nieprzyjacielskiej ziemi, Piotr Leńczyk zdobywa dość szczególny rozgłos wśród żołnierskiej braci, a kolejni przełożeni zachodzą w głowę, jakim cudem taki ktoś mógł się im trafić i jak w ogóle uchował się w wojsku. Tymczasem szeregowy Leńczyk pogodził się już ze swoim losem i stara się zrobić wszystko by przeżyć, nawet nauczył się strzelać z otwartymi oczami. Niestety nadal nie nauczył się, że czasami lepiej jest nic nie mówić, szczególnie gdy ma się przed sobą kogoś wyższego stopniem, i że miłość do jedzenia może okazać się zgubna.

Przyznam się, że już dawno nie spędziłam tak wielu godzin nad lekturą parskając co trochę śmiechem. Główny bohater i jego przygody często mają gorzki posmak, są przerysowane, a do tego równocześnie śmieszą i trochę przerażają, a autorowi książki nie sposób odmówić umiejętności atrakcyjnego przedstawienia absurdów, z jakimi przyszło się zetknąć bohaterom "Misjonarzy z Dywanowa". Jakkolwiek perypetie tytułowych "misjonarzy" śmieszą, to w chwilę później przychodzi smutna refleksja, że skądś człowiek to wszystko zna. Korupcja, tumiwisizm, spychologia, manipulatorstwo, wazeliniarstwo, wszechobecna biurokracja, chęć dorobienia się kosztem stojących niżej w hierarchii itp.. Nie koniecznie trzeba od razu wstąpić do wojska, by zetknąć się z każdym z tych zjawisk. Czytając powieść Zdanowicza doszłam do wniosku, że mogę tylko dziękować, że mnie nie dane było zetknąć się z tym całym szaleństwem na własnej skórze, będąc w miejscu takim, jak jej bohaterowie, bo nie chciałabym, np. wylądować w samym środku działań wojennych z bronią bez amunicji albo musieć latać po całej bazie z jednego miejsca w drugie po to tylko, by zdobyć niezbędne podpisy na jakimś mało ważnym papierze, zamiast spokojnie przygotowywać się, czy zbierać niezbędne informacje do wyjazdu w teren... Żołnierska rzeczywistość opisana przez Władysława Zdanowicza wydaje się być bardzo realistyczną, szczególnie, że czytelnik poznaje ją z punktu widzenia zwykłych żołnierzy, których codzienne życie składa się z wypełniania rozkazów przełożonych - często bez sensu i stojących ze sobą w sprzeczności, prób sprostania wymogom biurokratycznym, które nijak nie przystają do wojennych warunków oraz przeżycia mimo idiotycznych przepisów wprowadzanych przez wierchuszkę, która z dala od niebezpieczeństw wymyśla coraz to nowe paragrafy. Czytelnik za pośrednictwem Zdanowicza może obserwować codzienne życie żołnierzy z kontyngentu pokojowego w Iraku. Armia przedstawiona przez Zdanowicza to przede wszystkim zbiorowisko przeróżnych, ale zupełnie prostych żołnierzy, dla których wojsko stało się domem i sposobem na życie, to oni wydają się być najważniejszą jej częścią. Oni i może jeszcze garstka rozgarniętych dowódców, którzy wiedzą, że wytycznymi z Ministerstwa to można sobie, co najwyżej tyłek podetrzeć. Autor unika patosu, który zazwyczaj razi mnie niemiłosiernie, np. w amerykańskich filmach, za to częstuje czytelnika dosadnym językiem, który idealnie pasuje do fabuły i bohaterów, więc co wrażliwsi mogą nie być zachwyceni ilością zawartych w książce wulgaryzmów i typowo męskiego dowcipu. Ja jednak nie wyobrażam sobie bandy facetów, z dala od normalnego świata, od bliskich, ściśniętych w bazie wojskowej, poddawanych codziennie przeróżnym naciskom i stresom i używających słownictwa rodem z kart powieści Jane Austen. W "Misjonarzach z Dywanowa" nie ma sztucznie wykreowanych superbohaterów, są zwykli żołnierze, którzy swoje zadania starają wykonywać się jak najlepiej, by wyjść cało z każdej sytuacji i równocześnie nie narażać się niepotrzebnie. To ludzie z krwi i kości, którzy zdają sobie sprawę, gdzie się znaleźli i po co tu przyjechali, nie zgrywają większych twardzieli niż trzeba, nie udają, że wojna i zabijanie ich nie rusza, ale też nie roztrząsają tego zbyt mocno. No, może poza Leńczykiem... Nie ma tu porywających akcji wypełnionych heroicznymi czynami, strzelaninami, romansami i łzawymi powrotami z patroli, za to jest skrzący się dowcip i słowne przepychanki, realizm sytuacji w krzywym zwierciadle. Zdanowicz odziera wojnę ze szlachetności wyzwolicieli niosących pokój.

Książka Władysława Zdanowicza przypomina mi, oprócz oczywiście Szwejka Haška, serial i film "M.A.S.H.", który choć opowiada o innej rzeczywistości, skupia się głównie na ludziach, którzy znaleźli się w ekstremalnych warunkach i zmuszeni są sobie radzić z tym, co zastali. Czytelnik ma, podobnie, jak w "M.A.S.H.", możliwość poznania nieoficjalnego życia w bazie, tego, które nie bywa ujmowane w raportach i nie jest pokazywane w telewizji; mam tu na myśli dobijanie wszelkiej maści interesów, handlowanie alkoholem i wyposażeniem wojskowym na lewo, czy prowadzenie małych wojenek przeciwko swoim rywalom. Nonsens goni nonsens i gdy człowiek myśli, że nie może być już bardziej niedorzecznie, okazuje się, że był w ogromnym błędzie. Wariactwo dopada go ze wzmożoną siłą. Zdanowicz świetnie operuje absurdalnym humorem i zgrabnie, pod płaszczykiem satyry, pokazuje bezsens, jaki panuje w armii i bezsens wojny. Pisarz w sposób lekki i prosty przedstawia czytelnikowi współczesny obraz Wojska Polskiego, doprawiając go dużą dawką ironii i satyry oraz sporą ilością wojskowej nomenklatury. Co ciekawe i ważne dla nieobeznanego z życiem żołnierskim czytelnika, a takim typem właśnie jestem ja, fachowe terminy w żaden sposób nie są męczące, nie powodują zagubienia, nie są zbędne, Władysław Zdanowicz podaje je w sposób przystępny i zrozumiały nawet dla największego laika. Przyznam się, że dla mnie było to, jak odkrywanie nowego niezwykłego świata i chłonęła to słownictwo jak gąbka :)

"Misjonarze z Dywanowa. Polski Szwejk na misji w Iraku cz. 1 - Pinky, czyli nowicjusz" Władysława Zdanowicza, podobnie, jak wspomniane "Przygody dobrego wojaka Szwejka: i "M.A.S.H.", świetnie wpisuje się w nurt antywojenny, choć samej wojny jest tu niewiele. Humor, jak się okazuje, to bardzo dobry sposób na oswojenie nieprzyjaznego świata, na oswojenie lęku i sposób na uchronienie w sobie człowieczeństwa. To także idealny sposób, by przybliżyć czytelnikowi, skądinąd mało znany, obraz misji polskich żołnierzy w Iraku. A ja się cieszę, że Władysław Zdanowicz popełnił tą książkę (jak i pozostałe tomy o "misjonarzach") i dane mi było poznać tajemniczego rowerzystę, którego pojawienie się wywołuje panikę, chaos i lokalne walki, reguły rządzące szpitalem polowym, przykazania magazynowe, czy zachwycającą anatomię żołnierza po żołniersku. Polecam Wam sięgnąć po tą pozycję!

Link do opinii
Avatar użytkownika - kaariokaa
kaariokaa
Przeczytane:2013-08-04, Ocena: 5, Przeczytałam, 52 książki 2013, Mam,

Złośliwi twierdzą, że gdzie nie spojrzeć, tam Leńczyk, nawet lodówkę strach otworzyć. Władysław Zdanowicz dba o to, by o bohaterze cykluMisjonarze z Dywanowa było głośno. Niezadowolony z warunków oferowanych przez potencjalnych wydawców przygód szeregowca Leńczyka, autor wziął sprawę w swoje ręce i postanowiwszy opublikować książkę samodzielnie, założywszy własne wydawnictwo. Obecnie jest chyba najpopularniejszym samopublikującym autorem w Polsce, więc gdy tylko pojawiła się okazja przeczytania pierwszego tomu, długo się nie zastanawiałam i wpuściłam szeregowca do mieszkania. W lodówce go jeszcze nie zastałam, choć biorąc pod uwagę nieposkromiony apetyt żołnierza, pewnie jest to kwestią czasu. Nie powiem, że rzuciłam się na książkę od razu, gdy tylko przesyłka wylądowała na moim biurku. Z jednej strony zżerała mnie ciekawość, bo o Leńczyku faktycznie czytałam już sporo pochlebnych opinii, a sam autor skutecznie podgrzewał atmosferę wokół książki, z drugiej zaś - bądźmy szczerzy - żołnierskie misje w Iraku to nie jest temat, który leży w sferze moich głównych zainteresowań. Miałam mnóstwo wątpliwości. A jeśli mi się nie spodoba? Jak to powiedzieć wzbudzającemu sympatię autorowi, który nie tylko w napisanie książki, ale i w cały proces wydawniczy włożył czas, pieniądze, serce?
Z tymi obawami, pewnego lipcowego popołudnia, rozłożyłam się wygodnie z książką na kolanach i zabrałam za lekturę. We wstępie autor ostrzega przed stosowanym w powieści prymitywnym i wulgarnym językiem, jaki rozlega się z żołnierskich ust na wszystkich szczeblach dowodzenia. Jeśli więc nie masz skończonych osiemnastu lat, masz awersję do takiego rodzaju słownictwa albo jesteś kobietą - choć znam kilka, które posługują się owym językiem w sposób mistrzowski - odłóż książkę na półkę, bo ona nie jest dla ciebie przeznaczona. No ładnie, myślę sobie, święta nie jestem, kilka słów powszechnie uznawanych za nieprzyzwoite znam, a co gorsza - zdarza mi się ich używać, ale skoro autor już na pierwsze stronie ostrzega to znaczy, że lekko nie będzie. I nie jest, ale w końcu to nie opowieść o społeczności szkółki niedzielnej, a o misji w Iraku. Czytelnik niejedną kur...ką dostanie w twarz. Na szczęście szybko można się do tego przyzwyczaić. Policzek przestaje piec, a fabuła wciąga. W moich wyobrażeniach Leńczyk był sympatycznym, acz nieco ciapowatym szeregowcem. W typie Szwejka, bohatera antywojennych książek Jaroslava Haška. Możecie sobie wyobrazić moje zdumienie, gdy Piotr Leńczyk okazał się świetnie wyszkolonym plutonowym o cechach przywódczych, kompletnie pozbawionym gapowatych cech, które przypisałam mu jeszcze przed lekturą. Nie przeszkodziło mi to jednak w dobrej zabawie. Żołnierska historia spisana piórem Władysława Zdanowicza, to nie tylko wulgaryzmy, ale przede wszystkim duża dawka humoru. A to wszystko już od pierwszych stron. Wszechobecny komizm sytuacyjny sprawia, że w trakcie lektury trudno stłumić śmiech. Dzieje się w tej książce, oj dzieje. Gdy zdążyłam zaakceptować Piotra takim, jakim jest na pierwszych stronach, autor wywrócił historię do góry nogami, dokonał przetasowania bohaterów i już po chwili miałam mojego wyobrażonego szeregowca Piotra Leńczyka. Bohater ten jest postacią niezwykle barwną. Plecie co mu ślina na język przyniesie, kreatywnością przebija nie tylko Pomysłowego Dobromira, ale nawet Pata i Mata z czeskiego serialu Sąsiedzi, kłopoty przyciąga jak magnes, a jego wiecznie niezaspokojony apetyt jest równie legendarny co wpędzający w tarapaty. Leńczyk chodzi, marudzi, bredzi coś o pomyłce i tym, że nie jest tym za kogo go uważają, ale słuchać nikt go nie chce i nie ma rady - leci do Iraku na misję. Kiepska perspektywa dla kogoś, kto bez względu na to co robi, zawsze pierwszy ładuje się w kłopoty. Na dodatek szeregowy ma drobny problem ze strzelaniem. Jakim cudem zaliczał strzelnicę? Melduję, że nie zaliczałem! - z rozbrajającym uśmiechem oświadcza Piotr. Przez trzy miesiące próbowali mnie tego nauczyć, ale nawet przy ślepakach zamykałem oczy i w końcu dali sobie spokój. Leńczyk taki właśnie jest, rozbrajający. I to nie tylko miny (nawet nie pytajcie co z taką miną można później zrobić). Wyobraźcie sobie żołnierza, który właśnie stoi na wprost generała z dwoma widelcami w dłoni pomiędzy którymi rozciągnięte są damskie stringi. Tak, to Leńczyk. Albo mężczyznę przemierzającego Irak na rowerze i próbującego dokonać "zamachu" za pomocą... osła. Tak, to też Leńczyk. A jeśli już o rowerze mowa, to cały ten wątek jest po prostu mistrzowski. Istna komedia omyłek. Humor, akcja, ironia. Przez moment przed oczami stanęły mi sceny z filmu Roberto Benigniego Tygrys i śnieg, gdzie główny bohater zmuszony sytuacją również porwał się na przemierzanie Iraku na dwóch kółkach, ale nie - historia Attilio nie jest nawet w połowie tak zakręcona jak to, co przytrafiło się polskiemu szeregowcowi. 
Misjonarze z Dywanowa. Pinky, czyli nowicjusz
, to nie tylko wspaniała powieść rozrywkowa. W książce autor wykorzystał prawdziwe relacje żołnierzy przebywających na misjach, swoje oraz swoich kolegów. Opowiadając wojskowe historie z punktu widzenia zwykłych żołnierzy, pisarz pokazuje coś więcej niż tylko oficjalne wersje, jakie pojawiają się w mediach. Nie narusza przy tym tajemnic, nie zdradza prawdziwych nazwisk, unika sytuacji, w której którykolwiek z bohaterów mógłby zostać rozpoznany jako żołnierz przebywający na rzeczywistej misji w Iraku. Opowiada barwnie, humorystycznie, nie stroniąc od ironii, ale przy tym wiarygodnie, nawet pomimo tak wielu absurdalnych sytuacji, jakie w powieści pojawiają się co krok. Pod płaszczem humoru, Władysław Zdanowicz przemyca krytykę biurokratycznej części żołnierskiego światka, ukazując bezsens niektórych zasad nijak mających się do żołnierskiej rzeczywistości, tak słabo widocznej zza wygodnego biurka.  Żeby nie było, że tylko chwalę, to przyczepię się do jednej z końcowych scen pierwszego tomu Misjonarzy z Dywanowa, która wydała mi się nieco zbyt rozciągnięta. W tejże scenie emerytowany porucznik uświadamia pewnej pani porucznik, z czego składa się żołnierz pod względem anatomicznym. Otóż żołnierz składa się z części twardych, czyli kostek (...) i części miękkich, czyli mięsa. Po tym wstępie następują obszerne wyjaśnienia szczegółowe, zabawne na początku, nużące przy końcu. Ciekawiej by było, gdyby ta wiedza na temat żołnierskiej anatomii została rozbita na mniejsze fragmenty, rozrzucone w różnych częściach książki. Skumulowana w jednym miejscu w pewnym momencie zaczyna męczyć, co pod koniec książki robi się szczególnie niebezpieczne, zwłaszcza, gdy w zanadrzu jest jeszcze kontynuacja. Na szczęście pierwszy tom kończy się jak trzeba, czyli zwiastując równie emocjonujący dalszy ciąg.

Przyczepić można by się było także do korekty, ale autor uprzedził, że jest nieco kulawa, więc się nie czepiam. Tak tylko wspominam o niej, dla porządku. Władysław Zdanowicz nie pisze o wampirach, nie tworzy mrożących krew w żyłach kryminałów ani ociekających erotyką powieści. Nie reklamują go w kolorowych magazynach, jego książek próżno szukać w pewnej bardzo popularnej sieci księgarń. A jednak radzi sobie nieźle, osiągając wyniki sprzedaży, o których wielu samopublikujących pisarzy może jedynie pomarzyć. Obecnie pierwszy tom Misjonarzy z Dywanowa dostępny jest w anglojęzycznej wersji na Amazonie. Trwają poszukiwania wydawcy wersji francuskojęzycznej, a pisarz przyznaje, że chętnie przedstawiłby Leńczyka także naszym sąsiadom, Niemcom, Czechom, Rosjanom. Kto wie, czym autor nas jeszcze zaskoczy, póki co gromadzi materiały i pisze kolejne książki.
Jedno jest pewne, oprócz tego, że nauczyłam się kilku nowych kombinacji brzydkich wyrazów, poznałam problemy żołnierzy przebywających na misjach oraz dowiedziałam się, że plutonowy stoi w hierarchii wyżej niż kapral, po prostu świetnie spędziłam czas. Misjonarze z Dywanowa okazali się świetna literaturą rozrywkową, z wiarygodnymi dialogami (o ile taki znawca tematu jak ja, jest w stanie to stwierdzić), ciekawymi postaciami, niebanalną fabułą oraz olbrzymią dawką rozładowującego napięcie humoru. Po moich obawach nie został nawet najmniejszy ślad.

Link do opinii
Inne książki autora
Misjonarze z Dywanowa JONASZ tom drugi
Zdanowicz Władysław0
Okładka ksiązki - Misjonarze z Dywanowa JONASZ  tom drugi

„Misjonarze z Dywanowa, cz. 2. Jonasz”, Władysław Zdanowicz – ciąg dalszy przygód Leńczyka w Iraku Misjonarze z Dywanowa, cz. 2 JonaszDruga...

Misjonarze z Dywanowa HONKEY tom trzeci
Zdanowicz Władysław0
Okładka ksiązki - Misjonarze z Dywanowa HONKEY tom trzeci

„Misjonarze z Dywanowa, cz. 3. Honkey”, Władysław Zdanowicz – Leńczyk po raz trzeci Misjonarze z Dywanowa, tom 3. Honkey - Władysław...

Zobacz wszystkie książki tego autora
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje
Reklamy