Ofiarą popełnionego w Luwrze morderstwa pada kustosz muzeum Jacques Sauniere. Wezwany przez policję francuską Langdon odkrywa na miejscu zbrodni szereg zakonspirowanych śladów, które mogą pomóc w ustaleniu zabójcy, ale też stanowią klucz do jeszcze większej zagadki - niezwykłej tajemnicy sięgającej korzeniami początków chrześcijaństwa. Langdon podejrzewa, że zamordowany był członkiem Zakonu Syjonu, powstałego w 1099 roku tajnego stowarzyszenia strzegącego miejsca ukrycia bezcennej, zaginionej przed wiekami relikwii Kościoła - Świętego Graala. Do organizacji należeli m.in. Leonardo Da Vinci i Isaac Newton.
Kustosz poświęcił życie, by strzeżony przez zakon sekret nie dostał się w niepowołane ręce. Teraz pozostały jedynie 24 godziny na rozwikłanie precyzyjnie skonstruowanej łamigłówki pozostawionej przez Saunier'a - inaczej tajemnicę na zawsze skryją mroki historii. Kluczowe elementy zagadki kryją się w najsłynniejszych obrazach mistrza Renesansu - "Mona Lizie" i "Ostatniej wieczerzy". Czy ścigany przez policje i bezlitosnego zabójcę Langdon zdoła ujść pogoni i dotrzeć do szokującej prawdy? Jego jedynym sprzymierzeńcem jest piękna Sophie Neveu, agentka policji, specjalistka od tajnych kodów i szyfrów, wnuczka Sauniere'a...
Wydawnictwo: Sonia Draga
Data wydania: 2004-03-11
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
ISBN:
Liczba stron: 568
Tytuł oryginału: The Da Vinci Code
Język oryginału: Angielski
Tłumaczenie: Krzysztof Mazurek
To moje drugie podejście do Dana Browna. Pierwsze spotkanie mieliśmy mniej więcej miesiąc temu i wówczas przyjrzałam się dokładniej „Aniołom i demonom” (czytałam je w wersji oryginalnej jako „Angels and Demons). Perypetie Roberta Langdona nie wywarły na mnie tak piorunującego wrażenia jak na milionach czytelników. Cóż… taki mój gust… recenzyjnej kapryśnicy… Jednakoż nie uznałam Dana Browna z jego stylem pisania za kompletnie niewartego uwagi i postanowiłam dać mu drugą szansę. Chyba nic bardziej rozsądnego nie mogłam zrobić, niż wykazać się konsekwencją i sięgnąć po część drugą opowieści z bystrym profesorem Harvarda w roli głównej, czyli po „Kod Leonarda da Vinci”. I tym razem również czytałam w oryginale („The Da Vinci Code”).
Nie będę się szeroko rozpisywać, bo uważam, że skoro książka nie przypadła mi do gustu, więc już wystarczająco dużo czasu zmitrężyłam na jej lekturze, dlatego szkoda go dodatkowo marnować na recenzyjny elaborat. Mogę przecież sięgnąć po inną opowieść, która być może mnie zauroczy. Powiem więc krótko, że absolutnie podtrzymuję wszelkie me zastrzeżenia pod adresem Dana Browna, jakie wymieniłam, recenzując „Anioły i demony”. W „Kodzie Leonarda da Vinci” również dłużył mi się początek i koniec. Dodatkowo mam wrażenie, że ścisły finisz w „Kodzie Leonarda da Vinci” Brown po prostu potraktował po macoszemu. Ale tak to jest, gdy wcześniejsze piramidalne mataczenie obraca się przeciwko samemu autorowi i z napompowanego balonika zostaje zwiotczały beletrystyczny knot.
Jednak największą skazą, której kompletnie nie jestem w stanie przełknąć ponownie (raz w „Aniołach i demonach” mi wystarczyło), jest w mojej ocenie naginanie wydarzeń historycznych i tworzenie alternatywnej rzeczywistości, które mają stanowić fałszywe rusztowanie dla fikcji literackiej. Absolutnie nie zgadzam się z takim podejściem. Zasada jest prosta: czarne jest czarne, a białe jest białe i nawet Dan Brown, rzekomo mistrz sensacji, musi się liczyć z faktami czy twardymi dokumentami. A jeśli tego nie robi, to znaczy, że albo jest ignorantem, albo manipulantem, albo jednym i drugim. Uch… i tak delikatnie go określiłam. Tłumacząc obrazowo, to trochę tak jakby ktoś powiedział, że bitwa pod Grunwaldem wcale nie miała miejsca lub że wygrali ją Krzyżacy, a następnie dorabiał do tej spreparowanej bzdury swoją opowieść.
Dlatego bardzo dziękuję za tego typu znajomość. Wolę innych autorów, którzy nie próbują ze mnie drwić, manipulując faktami, by osiągnąć komercyjny efekt pod publiczkę. Po raz kolejny przekonałam się, że ilość sprzedanych egzemplarzy ani nawet niekończąca się lista przypochlebnych recenzji, których co najsłodsze fragmenty nomen omen przytoczono w tym wydaniu „Kodu Leonarda da Vinci”, nijak nie przekładają się na moje literackie ukontentowanie.
Jednak muszę uczciwie przyznać, że w całej tej sensacyjnej mizerii znalazłam też pewien plus, a mianowicie obcowanie z językiem oryginału. English, a zwłaszcza American English, przydaje się przecież coraz częściej czy to w wielkim biznesie, czy na drobnym zagranicznym wypadzie wakacyjnym. A „Kod Leonarda da Vinci” zawiera nieskomplikowane słownictwo, sporo tu dialogów, wyrażeń używanych na co dzień, więc gotowych przykładów do sytuacyjnego obycia się z jankeskim językiem do wyboru do koloru, czyli jakby powiedział sam Robert Langdon „you name it”. I to by było kluczowe w odpowiedzi na pytanie, dlaczego czasu spędzonego na lekturze „The Da Vinci Code” nie uważam za całkowicie straconego.
Całkowicie zgadzam się ze stwierdzeniem, iż najpierw powinno się przeczytać książkę, a dopiero później obejrzeć film. Człowiek w ten sposób ma już nakreślony zarys powieści w głowie i lepiej przyswaja sobie jej treść. Nie przeczę, że film stworzony na podstawie powieści jest zły, czy beznadziejny. Tego nie mogę powiedzieć, gdyż naprawdę mi się podobał. Niestety, aby stworzyć ekranizację tego co zawiera książka, musiałaby ona trwać co najmniej kilka porządnych godzin, a na to niestety nie starcza funduszy.
Postać Roberta Langdona w powieści jest jedną z unikatowych. Człowiek ten jest historykiem oraz badaczem symboli, który został wmieszany w zabójstwo Jacques’a Sauniere. Zwłoki mężczyzny zostały odnalezione na terenie paryskiego Luwru, kształtem przypominające rysunek Leonarda da Vinci pdt. „Człowiek Witruwiański”. Zdaniem policji głównym podejrzanym w sprawie jest główny bohater, a sprawy komplikują się jeszcze bardziej, gdy okazuje się, iż zmarły starzec zostawił po sobie szereg zagadek, które mają zaprowadzić Roberta Langdona do wielkiej tajemnicy. Sekretu, który przez ogrom wieków wielu zaprowadził wprost do grobu.„Perspektywa śmierci to bardzo silna motywacja.” Warto również wspomnieć, iż w utworze dużą rolę odgrywa Sophie Neveu. Tylko jaki ma ona związek z tajemnicą, którą za pomocą szeregu symboli powierzył jej Jacques? Kościół odgrywa bardzo ważną rolę w powieści, a mianowicie jest on mechanizmem napędzającym całą historię. „Nie sposób zaprzeczyć, że współczesny Kościół czyni wiele dobrego dla skołatanego dzisiejszego świata, ale w historii Kościoła jest niejedna karta kłamstwa i przemocy.” Utwór sugeruje nam, iż na świecie jest wielu członków Opus Dei – instytucji Kościoła katolickiego, której celem jest realizacja jego ewangelizacyjnej misji oraz rozpowszechnianie świadomości powszechnego powołania do świętości i uświęcającej wartości codziennej pracy, tj. dobrego wypełniania obowiązków zawodowych i rodzinnych. Pozostaje jednak pytanie: Czymże jest Święty Graal? „Dla jednych Graal jest kielichem, który przyniesie im życie wieczne. Dla innych poszukiwaniem zaginionych dokumentów i tajnych wątków historii. A dla większości z nas Graal chyba jest po prostu wspaniałą ideą… Pełnym chwały, nieosiągalnym skarbem, który nawet w naszym świecie pełnym chaosu inspiruje nas i daje natchnienie.” Tej jednak tajemnicy wam nie zdradzę, gdyż sama tego nie wiem. Utwór Dana Browna ukazuje nam jednak jego wizję Świętego Graala, a jak jest naprawdę, nie sposób nam wiedzieć. Powieść zawiera szereg fikcji pisarskiej oraz faktów historycznych. Naprawdę rozśmieszyły mnie opinie Kościoła, na temat tej oto książki. Jak każda powieść z gatunku thriller/kryminał, ma prawo zawierać szereg fikcji literackiej. Nie jest to książka historyczna, jednak jest napisana w sposób, który ma na celu poszerzyć naszą wiedzę na temat Kościoła, nie ubliżając przy tym całej instytucji.
Moja Ocena: 9/10*
Dzięki tej powieści Dan Brown zyskał światową sławę i miliony fanów. Jego powieści górują na światowych listach bestsellerów. Stworzył on historię, w której umiera kustosz francuskiego muzeum - Luwru. Ale najdziwniejsze jest to, że jego nagie ciało zostało ułożone tak jak człowiek wirtuwiański. Bohaterowie starają się rozwikłać zagadkę śmierci, ale również okazuje się, że jakby sam zmarły chciał zostawić im tym samym znak do jakiejś nieprawdopodobnej zagadki.
Nie będzie to zagadka kryminalna, a dylemant całej współczesnej cywilizacji. A dotyczy on Jezusa Chrystusa, Świętego Graala i Marii Magdaleny. Bohaterowie krok po kroku dochodzą do tego, że w obrazach ukryte są kody, które prowadzą ich do Świętego Graala oraz obrazy jakby nie bezpośrednio ukazują na przykład, że Jezus miał żonę, a świętym Graalem nie był kielich, a Maria Magdalena – cudzołożnica, która na obrazie Leonarda ma być umieszczona obok Jezusa. Książka podważa wiele ważnych prawd leżących u korzeni chrześcijaństwa.
Bohaterowie, jak na powieść tego typu przystało, nie wyróżniali się niczym szczególnym. Nie przywiązuję do tego wagi, gdyż w kryminałach nie postacie odgrywają kluczowe role, a same wydarzenia są najważniejsze. W "Kodzie..." czytanie kolejnych rozdziałów było dla mnie samą przyjemnością, która wciągnęła mnie do tego stopnia, że wprost nie mogłem oderwać się od lektury. Zupełnie nie spodziewałem się takiego zakończenia, jakie zaserwował czytelnikom autor, aczkolwiek nie mogę stwierdzić, że jestem rozczarowany. Ostatnie zdania powieści zostały tak napisane, by każdy mógł sobie dopowiedzieć coś wedle własnego gustu i uznania.
Komu ją polecam? Przede wszystkim miłośnikom tajnych stowarzyszeń, Świętego Graala, jak i tych, którzy chcieliby zwalczyć nudę i zaznajomić się z twórczością Dana Browna. Osobom, które chciałyby oderwać się od rzeczywistości.
Książka "Kod Leonarda da Vinci" to niezwykłe dzieło, pełne dzieł jednego z najwybitniejszych artystów w historii. Brown tworzy niezwykłą mieszankę sztuki, historii i tajemnic, która wciąga od pierwszych stron i nie pozwala oderwać się od lektury. Zamiast podawać suche fakty, Dan Brown tworzy historię pełną napięcia i zagadek, co sprawia, że lektura staje się nie tylko edukacyjna, ale również wciągająca. Książka pozwala na własną interpretację faktów i teorii, co dodaje jeszcze więcej frajdy z czytania!
Ciekawa książka, zaintrygowała mnie. Praktycznie wciąga od pierwszych stron. Zakończenie trochę zwolniło. Ten, którego uważałam za złego okazał się obrym, a dobry złym - to też było nieoczekiwane. Ogólnie dobra lektura
Przepięknie napisana książka z wywrotową teorią w tle. Po obejrzeniu filmu lata temu, historia wydawała mi się trywialna. Nic bardziej mylnego!
Autor doskonale radzi sobie nie tylko z akcją pędzącą jak bolid wyścigowy, ale i rysowaniem tła dla opowieści. Kwestie związane z religią, sztuką i historią zostały przedstawione bardzo starannie, z niesamowitą siatką powiązań.
Akcja skłania zatem do wytrwałego śledzenia, bohaterowie są życiowo wielobarwni i da się rozumieć ich motywacje (czuć tu wręcz dużą empatię autora, a na pewno głębokie przemyślenie), intryga - majstersztyk, polany wspaniałym, historycznym sosem tła.
Trzy razy tak.
Powieść Dana Brown'a emanuje od samego początku tajemniczością. Rzeczywiste miejsca, zabytki, dzieła sztuki i osoby zostały zręcznie "oplecione" fikcją literacką. Fabuła "Kodu Leonarda..." prowadzi czytelnika ścieżkami, które trudno sobie wyobrazić; przedstawia teorie, w które trudno uwierzyć. A jednak mimo tego "z tyłu głowy" kołacze się pytanie: czy to możliwe? Zwłaszcza kiedy autor podsuwa kolejne elementy układanki.
Czas spędzony z lekturą raczej nie mogę uznać za stracony. Żałuję tylko, że w pierwszej kolejności obejrzałam wersję filmową, a za lekturę książkowa zabrałam się dopiero teraz :-( W odwrotnej kolejności powieść dałaby z pewnością jeszcze większego "kopa" mojej wyobraźni.
Niezwykła książka - do czytania i słuchania jednocześnie! Dan Brown, autor międzynarodowych bestsellerów, debiutuje jako twórca literatury dla dzieci...
Robert Langdon, profesor Uniwersytetu Harvarda i specjalista od symboli, przenosi nas do malowniczej Hiszpanii. Tam przemierza ulice Madrytu, Barcelony...