- Może mi coś opowiesz? - spróbowałem nie wiem już który raz, a Adam, nie wiem już który raz, nic mi nie opowiedział.
Złośliwy, popieprzony los rzucił mu nas pod nogi. Jemu nas, a nam jego. Żaden z tu obecnych nie miał złych intencji. Każdy chciał tylko zrobić swoje.
Jak to jest, że kiedy człowieka boli i milczy, to boli tak samo, a kiedy komuś powie "boli mnie", to boli już trochę mniej?
Dokładnie sześćdziesiąt pięć lat temu zaczęło się moje życie. To właśnie to wielkie wydarzenie, do którego odliczałem minuty. Przeżyć sześćdziesiąt pięć lat to niezły wynik. Tak sądzę.
Wszystko ma datę ważności, wszystko kończy się, odchodzi i przemija, a im zacieklej próbujemy zaprzeczać, tym mocniej ta prosta prawda dociska nas do ziemi. Z której powstaliśmy i do której wrócimy.
Popatrzyłem na jego umęczoną twarz i uznałem, że dam już mu spokój. Pod przymusem nie można się niczego nauczyć.
Z jego zdawkowych wyznań i własnych obserwacji stworzyłem sobie w głowie obraz rodziców Krzysia. Musiała to być dosyć roztargniona para, mocno skupiona na karierze zawodowej, a syn wskoczył do ich napiętego grafiku jak niechciana karta w talii.
Doskonale jednak wiedział, że nawet najdłuższa podróż kiedyś się kończy i tam, gdzie wysiadamy, zawsze jest tak samo jak tu, wszędzie bowiem targamy ze sobą swoje fatum. Ono jest w nas, a nie na zewnątrz, jak zawieja, deszcz czy śnieg. To można zostawić za plecami, tamtego nie. Bo tamto jest jak garb, przed którym nie da się uciec. Możemy tylko stawić tamtemu czoła i to przezwyciężyć. Przynajmniej do czasu.
Poznał prawdę, lecz nie poczuł się oczyszczony. Bo prawda nie wyzwala. Ona jeszcze bardziej tytła. I zwykle lepiej jej wcale nie poznawać.
Starał się przegnać złe myśli i powtarzał w duchu: "Będzie dobrze. Będzie dobrze..." Nie będzie! Wiedział to. Czuł, że już nigdy nie będzie dobrze, a przecież jego złe przeczucia zawsze się sprawdzały. Nigdy dobre! Zawsze złe. A to było akurat najgorsze ze wszystkich.
Moja maszyna losu. Niezawodna, perfekcyjna i piękna jak dzieło sztuki, lecz w przeciwieństwie do niego też zabójcza. Niczym rozpięta między gałęziami pajęczyna srebrząca się w słońcu z nim jako pająkiem czyhającym na ofiarę.
Nie był potworem. Kiedyś. To świat okazał się potworny. I ludzie. Bo to oni uczynili z niego potwora. Zabrali mu życie i tych, których kochał.
Na początku podchodziła do niego jak pies do jeża, lecz z każdą sekundą rozmowy coraz bardziej się jej podobał.
W pierwszym odruchu chciał podbiec, kopnąć krzesło i go uciszyć. Tyle że to by wszystko zepsuło. To nie byłaby już zemsta za śmierć Oli, tylko zwykłe, pospolite zabójstwo. Bo miał nie ingerować. To właśnie dlatego nazwał swoją maszynerię "maszyną losu". Bo to zabijał los, nie on. To los decydował. Los pociągał tu za sznurki i na końcu wyrywał skazańcowi krzesło spod nóg.
- Może mi coś opowiesz? - spróbowałem nie wiem już który raz, a Adam, nie wiem już który raz, nic mi nie opowiedział.
Książka: Obietnica
Tagi: rozmowa