Nie tylko wielcy ludzie zasługują na swoją opowieść: tak najkrócej skomentować można „Żywoty maluczkich”. Pierre Michon sięga w głąb swojej pamięci i przywołuje z niej osiem postaci, którym poświęca swoje teksty; osiem postaci, które tak właściwie niczym się nie wyróżniają. Opowiada swoją historię, gdzie owe osiem znajomych twarzy służy mu za odnośniki czasu i przestrzeni.
Dziadkowie, ksiądz, dwaj bracia – koledzy ze szkolnych czasów; praktycznie każdy z nas mógłby przytoczyć może nawet ciekawsze historie dotyczące takich osób, wszyscy przecież je znamy. Tymczasem u Michona owa pozorna zwyczajność urasta do rangi zdarzeń niezwykłych, monotonne życie okazuje się być niezmiernie fascynujące.
Zajmująca jest historia konfliktu i ciągłej rywalizacji braci Bakrootów, trwająca aż do śmierci młodszego z nich Remiego. Tkwi w niej coś więcej niż klasyczna różnica charakterów, czy normalna rywalizacja pomiędzy rodzeństwem - zafascynowanym literaturą Roland i zainteresowany głównie zaglądaniem dziewczynkom pod spódniczki Remi. Ta pierwotna wręcz walka kochających się braci dotyczy kwestii znacznie poważniejszych niż wydarte dawno temu ilustracje z powieści Kiplinga, które przez lata przechowywał Roland po to, żeby wrzucić je ostatecznie do grobu brata.
Albo ksiądz Bandy! Michon spotyka go w zakładzie dla umysłowo chorych, dokąd trafia ten dawny, trochę zbuntowany teolog zesłany przez to na wieś. Wspomina jego zapamiętane jeszcze z dzieciństwa kazaniami i porównuje ze stanem obecnym. Nie daje jednak żadnych odpowiedzi, a chyba nawet ich nie szuka.
Nie mniej pasjonujące są inne postacie, choć tak naprawdę cały czas mamy świadomość ich zwyczajności i normalności. Bohaterów w stylu Michona spotkać można nie tylko na francuskiej prowincji, ale właściwie wszędzie, ci ludzie są tak prości (w pozytywnym tego słowa znaczeniu), że aż stają się przez to uniwersalni.
Razem z jego bohaterami odkrywamy historię samego Michona, jego rodziny, jego życia, jego miłości i jego nałogów. Wszystkiemu temu towarzyszy śmierć, ale nie idzie ona w parze ze strachem, wydaje się ona być nieodłącznym, w pełni akceptowanym elementem egzystencji.
Mamy do czynienia z opowiadaniami mocno autobiograficznymi, być może więc losy Pierre’a Michona stają się dziewiątym „żywotem maluczkiego”? Takie wyliczanie wydaje się być jednak pozbawione sensu; niezliczeni są maluczcy, i każdy z nich posiada swoją historię. Niektóre jak te tutaj doczekały się utrwalenia, inne choć nie mniej ważne i nie mniej interesujące pozostaną w cieniu…