Wielu krytyków twierdzi, że kiedy literatura miesza się z bieżącą publicystyką, zawsze ma to miejsce ze szkodą dla tej pierwszej. Ale jak można pisać o współczesnej Polsce, nie dotykając spraw politycznych, które są przecież nieodłączną częścią naszej rzeczywistości? Wydaje się, że grunt to znaleźć złoty środek pomiędzy zaangażowaniem a obiektywizmem, między publicystyką (która w pewnych przypadkach może przecież stać się świetną literaturą) a właśnie literaturą najwyższych lotów. I wydaje się, że Rafałowi Ziemkiewiczowi w najnowszej powieści „Żywina” to właśnie się udało.
Tytułowy bohater powieści, Stanisław Żywina, jest posłem na Sejm, liderem samoobrony w rejonie Bykowa, trochę: chłopek-roztropek, a trochę – cwaniaczek, który własnym sprytem, szantażem i intuicją zyskał ogromne wpływy. W rodzinnym mieście boją się go wszyscy – burmistrz, przeciwko któremu Żywina organizował dawniej protesty, a który teraz deklaruje się jako wielki zwolennik posła, radni, nawet – pani prokurator. Ale równocześnie Żywina jest dla nich bardzo niewygodny – zbyt wielkie ma wpływy i za dużo zna miejscowych sekretów. Stąd też wypadek, jakiemu ulega, wracając z rautu, wszyscy witają z ulgą. By jednak zbić na tym kapitał polityczny, lokalna społeczność decyduje się wystawić pomnik nieszczęśnikowi.
W tym właśnie momencie na scenę wkracza dziennikarz opiniotwórczej gazety codziennej, Radek, który chce przygotować artykuł o Żywinie. Przybywa on do Bykowa i opisując sylwetkę posła, przy okazji bardzo wiele dowiaduje się o sobie samym. W końcu Radek zmienia się tak bardzo, że pod koniec poszukiwań o sobie sprzed przemiany może mówić wyłącznie w trzeciej osobie. Tak staje się narratorem powieści.
Interesujący jest już sam ten zabieg formalny – historia, jak bohater książki stopniowo staje się jej narratorem. Z drugiej strony – Ziemkiewicz stylizuje powieść na reportaż z prowincji, toczka w toczkę przypominający teksty, które publikowane są w poniedziałkowym dodatku do „Gazety Wyborczej”, „Dużym Formacie”. Fragmenty reportażu przeplata notatkami bohatera, zapiskami jego rozmów z przedstawicielami miejscowej „elity politycznej” oraz swego rodzaju dziennikiem z dziennikarskiej podróży studyjnej.
W swej książce Ziemkiewicz pragnie odsłonić mechanizmy władzy, opowiada o tym, jak z przestępcy i małego pieniacza można stać się politykiem. Opowieść to interesująca, choć w dużym stopniu znamy ją z telewizyjnych reportaży czy artykułów prasowych. Gdyby więc autor ograniczył się do opisywania kariery politycznej posła z prowincji, łatwo popadłby w banał i popełnił błąd nieszczególnej oryginalności.
Ale „drogi i bezdroża młodej demokracji” na przykładzie kariery współczesnego Dyzmy – Stanisława Żywiny to na szczęście tylko jeden z tematów książki. O wiele bardziej interesująca jest bowiem historia bohatera, który staje się narratorem książki. Radek to typowy przedstawiciel tej grupy Polaków, która dziś pozostaje w wieku średnim. W dorosłość dziennikarz i jego przyjaciele wkraczali w okolicach 1989 roku, stąd może zdołali się jeszcze „załapać” na działalność w opozycji, ale w zasadzie ograniczała się ona do podziwiania starszych kolegów, bohaterów „Solidarności”. Pokolenie Radka pragnie po prostu wieść wygodne życie, ponad wszystko zaś boi się zaangażowania – nieważne, w religię, miłość, patriotyzm czy politykę.
Radek nie uważa się za prawdziwego dziennikarza. Nie chce wykonywać tego zawodu zawsze, nie wierzy, że jego teksty mogą cokolwiek zmienić. Ta praca jest dla niego tylko przepustką do dalszego wygodnego życia – najlepiej wiedzionego podczas wiecznych podróży studyjnych. Zdaje sobie sprawę, że polska rzeczywistość jest raczej paskudna, wie, że trzeba poprawiać system prawny, że trzeba zadbać o to, by pieniacze pokroju Leppera czy Żywiny nie mieli okazji robić tak wielkich karier. Wie, że na prowincji – i nie tylko – wszystkim rządzą układy i układziki biznesowo-towarzyskie, że nie sposób prowadzić własnego biznesu bez stosownego „haraczu” wokół lokalnej „mafii” złożonej z polityków i działających już na rynku biznesmenów. Wreszcie – wie, że trzeba to wszystko naprawić. Tylko, że początkowo wierzy – albo tylko chce wierzyć – że system, państwo naprawią się same, potrzeba tylko czasu. Chce wierzyć dlatego, by samemu nie musieć się zaangażować w ich naprawianie.
Ziemkiewicz serwuje nam więc bardzo wiarygodny rys psychologiczny pokolenia obecnych trzydziesto- i czterdziestolatków. Pisze o ich niedojrzałości, obojętności na powszechną bylejakość. Pokazuje, że to, iż my wszyscy nie jesteśmy zaangażowani w rządzenie, wcale nie oznacza, że nie ponosimy winy za stan państwa. Bo wszyscy powinniśmy na swój sposób zaangażować się w naprawianie kraju, protestować, burzyć się przeciwko układom, układzikom, małym łapówkom i haraczom. Tymczasem naprawić chcemy przede wszystkim standard własnego życia.
Sławomir Krempa
Białe czarnuchy Starotestamentowemu faraonowi, kto pamięta, śniło się było siedem krów tłustych i siedem krów chudych, co mu Józef...
Każdy czasem marzy o kimś, kto spełni nasze najskrytsze marzenia, nawet te, do których wstyd się przyznać... Jeśli jednak już zdecydujemy się wypowiedzieć...