„Zły Tyrmand” to biografia oparta w dużej mierze na rozmowach i to nie z pierwszymi lepszymi. Na temat autora „Dziennika 1954” wypowiadają się bowiem takie tuzy jak Agnieszka Osiecka, Alina Janowska, Barbara Hoff, Ludwik Jerzy Kern, Stefan Kisielewski czy też Bohdan Tomaszewski. Trudno się jednak dziwić, gdyż czarno-białym latom pięćdziesiątym osobo Leopolda Tyrmanda dodawała choć odrobinę kolorytu. „Zły Tyrmand” to rozbudowana wersja książki, która ukazała się już w 1992 roku; wzbogacona została przede wszystkim o szereg nowych rozmów. Mariusz Urbanek uważa swoje dzieło jednocześnie za hołd złożony Tyrmandowi jak i za rewanż na nim, bowiem:
„Przez prawie nieczytelne, powielaczowe wydanie Dziennika 1954 nabawił się wady wzroku, ale zrozumiał czym jest komunizm. Zły Tyrmand to z jednej strony zemsta za okulary, które musiał zacząć nosić, z drugiej – spłata długu za tamtą lekcję”.
Poczucie humoru Urbanka, którego próbkę poznajemy powyżej wydaje się niezbędne; żaden poważny i stonowany badacz osobą Tyrmanda zajmować się nie powinien. „Złote czasy” Tyrmanda przypadają na lata pięćdziesiąte, zwłaszcza od momentu kiedy to w 1955 roku ukazał się „Zły”. To wtedy funkcjonował on jak pisze Leszek Żuliński jako „lider bikiniarzy, kapłan zakazanego jazzu i błazen komunizmu”; jego życiorys zaciekawia już jednak od samego początku. Ze względu na swoje żydowskie pochodzenie z chwilą wybuchu wojny przenieść się musiał z Warszawy do Wilna. W zajętym przez Armię Czerwoną mieście pisywał nawet przez pewien czas do „Komsomolskiej Prawdy”; trudno się tutaj jednak doszukiwać komunistycznych fascynacji autora, Tyrmand politykę jak wiele innych spraw traktował instrumentalnie w trosce wyłącznie o własny interes. Kiedy to Niemcy dotarli i do Wilna zmuszony został do dalszego ratowania się, za pomocą fałszywych papierów przedostał się do Szwecji, a później do Norwegii. Nim do tego doszło udawało mu się nawet z nową tożsamością pracować nawet na terenie III Rzeszy.
Tak jak szczęśliwie uciekł mackom jednego totalitaryzmu, tak i przez następne kilkanaście lat radził sobie całkiem nieźle z kolejnym. Wyrzucono go z „Przekroju” za ostrą krytykę radzieckich sędziów (nadzorujących turniej bokserski), gdy trafił potem do „Tygodnika powszechnego” ten został zamknięty po odmowie wydrukowania nekrologu Stalina; mimo tego Tyrmand ciągle jakoś się odnajdywał w ponurej dosyć rzeczywistości czasów powojennych. Lata pięćdziesiąte to jakbyśmy dziś powiedzieli „wielkie show” w jego wykonaniu. Jazz, YMCA, popisy bikiniarskie i żywot to playboya to przestrzenie w których Leopold Tyrmand czuł się jak ryba w wodzie. Przepytywani przez Mariusza Urbanka znajomi pisarza zwracają często uwagę, iż w jego życiorysie więcej było pozy niż rzeczywistych działań, ale jeżeli to prawda to należy przyznać, że maskować się on potrafił idealnie. Solą każdej biografii są drobne „smaczki”, których nie zabrakło oczywiście i tutaj. Legendy pokroju Tyrmanda budują się bowiem poprzez szczegóły, a nie dzięki wiekopomnym czynom. Okres świetności autora „Złego” trwał dosyć krótko, coraz trudniej odnajdywał się on w nowej rzeczywistości, w której jego gwiazda już nieco przybladła. W 1965 roku wyruszył z kraju, a rok później osiadł już na stałe w Stanach Zjednoczonych. Tam zasadniczo się zmienił, ale to już zupełnie inna historia…
Biografia Tyrmanda z pewnością zasługuje na lekturę i to z dwóch powodów! Jednym jest niewątpliwie sama jego osoba, drugim zaś wspomniana już plejada sław wypowiadających się na jego temat. Wśród sporej ilości anegdotek jakie w niej znajdujemy jedna zdecydowanie zasługuje na przytoczenie, oddaje ona bowiem w dużej mierze „klimat” życia literata. Któregoś dnia Jerzy Lisowski spotkał Tyrmanda bardzo opalonego, powiedział mu więc, że wygląda jak Murzyn. Usłyszał na to taką odpowiedź: „Tak! Teraz jestem wymarzoną ofiarą dla Ku-Klux-Klanu. Murzyn, Żyd i katolik”. Cały Tyrmand…
Agnieszka Osiecka napisała o nim „legendarny twórca «Przekroju» (właściwie cudotwórca…) (…) starał się, żeby jakoś przetrwać...
Książka Mariusza Urbanka, dziennikarza i biografisty, przedstawia postać i dorobek wydawałoby się doskonale znanego i czytanego od wczesnego dzieciństwa...