Zakopane opowieściami zasypane czyli „magia” nie tylko PRL-u po zakopiańsku
Oto opowiadania - a może raczej opowieści - z życia wzięte, ale zarazem twórczo odtworzone i przetworzone przez wyobraźnię, pamięć, wenę, wykształcenie i doświadczenie. Opowieści z życia własnego, rodziny i znajomych, obejmujące okres kilkudziesięciu lat. Barwne i ubarwione tak, by nie nudzić, nie nurzać czytelnika w szarości codzienności, ale jednak w ciekawy sposób nierzadko ponurą rzeczywistość ukazać. Historie z solidną dawką ironii i czarnego humoru, często z goryczą towarzyszącą słowom jak kac po solidnym pijaństwie. To danie serwuje nam, mocno podlane zakopiańskim sosem, Romuald „Aldek” Roman, autor Zakopiańskiego domu wariatów.
Jego książka to wyprawa w przeszłość, w lata spędzone w tatrzańskich klimatach. W lata rozwijającego się dynamicznie socjalizmu z, podobno, ludzką twarzą, trochę jakby halloweenową - czyli zarazem straszną, brzydką, przerysowaną i śmieszną. Również w lata nam bliższe, w lata dynamicznie zmieniającej się i przyjaznej człowiekowi III RP, widzianej już jednak tylko wyrywkowo. Z socjalizmem we wspomnieniach jest tak, że jest on o wiele śmieszniejszy i mniej straszny niż był w rzeczywistości. Przaśne totalitaryzmy mają bowiem to do siebie, że śmieszą wtedy, kiedy się je wspomina, a nie gdy się w nich żyje. Nagminny brak papieru toaletowego jest zabawny, o ile nie trzeba go z wielkim wysiłkiem i sprytem zdobywać jak pnące się pod niebo Rysy.
Naprzeciw blaskom juuutrzni,
w śmiertelny żar i huk,
idziemy silni buuutni,
przed nam pierzcha wróg!
Aldek zebrał swoje opowiadania, ułożył je chronologicznie, ale nie są one jedną, spójną opowieścią. To raczej różnobarwne migawki z przeszłości, luźno powiązane, stanowiące swoisty patchwork. Takie jak charakterystyki domowników, znajomych czy znanych postaci związanych z Zakopanem, przyjaciół, a nawet nieznajomych. Takie jak wspomnienia konkretnych wydarzeń czy refleksje na wybrane tematy, mniej lub bardziej szerokie. To historia osobista, ukazana na tle większej historii - na tle dziejów miasta, regionu, kraju. Nie są to obrazy sielankowe, czasami trochę groteskowe, czasami śmieszne, ale często zaprawione goryczą. Z takich właśnie subiektywnych obrazów budujemy zazwyczaj obraz otaczającego nas świata. Z doświadczeń, wspomnień, opowieści konkretnych osób, które wstawiają swoją cegiełkę do muru historii. Analiza owej cegiełki nie ukazuje rozmiarów owego muru, nie mówi też zbyt wiele o samym murze. Jest świadectwem życia pewnych ludzi, a raczej świadectwem o życiu owych ludzi, głoszonym przez jedną osobę. Subiektywnym, ale jakby przez to łatwiejszym do ogarnięcia i zrozumienia.
Gorycz dzieciństwa i młodości Aldka wiąże się z życiem w konkretnym czasie, wśród konkretnych ludzi. Z trudnościami, jakich doświadczali, z uwarunkowaniami, które zbyt wielu z nich nie pozwalały wzlatywać w górę, ściągając ich na socjalistyczny ziemski padół nieziemskich idei. Jest w tych wspomnieniach świadomość swoistego tragizmu losów własnych rodziców, dziwacznych konfliktów rodzinnych, absurdów życia w PRL-u, duchowego i fizycznego klimatu zakopiańszczyzny, mocno wpływającego na widzenie i odczuwanie świata. Wspomnienia są czasami zatarte przez czas, czasami dziwne, co sprawia, że wydawać się mogą groteskowe - tym bardziej, że autor nasyca je specyficznym poczuciem humoru. Pojawia się w nich ojciec pana Romana, jego mama i babcie, młodzieńcze sympatie, przyjaźnie i znajomości, koledzy z pracy i zwierzchnicy. Pojawia się element metafizyczny, czyli duch buszujący w budynku FWP i element młodzieżowy, czyli junacy zwykłym chamstwem walczący z zabobonem i burżujami. Poznajemy historię przejęcia przez ludową władzę domu rodzinnego autora, który z burżuazyjnych Zaworów został przemianowany na ideowo słuszny Dom Wypoczynkowy FWP Roztoka oraz zagmatwaną historię odzyskiwania i sprzedawania owego domu już w nowej, tak przyjaznej obywatelom Polsce. Niektóre historyjki są trochę pikantne - jak ta o kierowniczce Roztoki, oddającej się panom wczasowiczom w imię... sprawy. A może tylko dla przyjemności?
A tam wokół mnie otworzyła się przestrzeń, powietrze zrobiło się czyste, rozedrgane popołudniowym słońcem. Kopa Magury podniosła się nade mną, jakby już większej góry w całych Tatrach nie było! Łaty kosówek pośród seledynowych traw... Kwitną goździki i, Boże, jak one pachną!
Niezwykły jest styl opowieści Romualda Romana. Chwilami lżejszy, chwilami bardziej mroczny. To opowiadanie o rzeczach niekoniecznie zabawnych w lekki, pozbawiony patosu sposób. Intrygujące jest w nim połączenie gwary z bardziej wyrafinowanym słownictwem, prostych dialogów, nie pozbawionych drobnych wulgaryzmów z poetyckimi opisami, zwłaszcza dzikiej przyrody. Czuć tu wyraźny wpływ intelektualnych zainteresowań Aldka, jego nie tylko młodzieńczych lektur i inteligenckiej tożsamości. Na szczególną uwagę zasługują opisy przyrody, która tak często mocno inspiruje i pociąga ludzi wykształconych, mieszczuchów, dla miejscowych będąc czymś zupełnie naturalnym. Opisy owe są swoistym sięganiem do owej cząstki wrażliwej osobowości nie przygniecionej ciężarem negatywnych skojarzeń, doświadczeń, emocji. Nawet w obrazie zasnutego smogiem „Zakopca” jest coś fascynującego:
Zakopane lat siedemdziesiątych wyglądało ze stoków Potulicy jak piekło oglądane z góry przez świętego Piotra. Tysiące kominów rozsnuwało po kotlinie kłęby czarnych, nasyconych siarką dymów, które wiatr zgarniał w stronę Poronina, gdzie spiżowy Lenin popadał w erozję polityczno-chemiczną, po czym dymy snuły się coraz to dalej i dalej, wślizgiwały do Nowego Targu i zmuszały do kaszlu przekupki handlujące starymi amerykańskimi ciuchami. Czasem w tej nawałnicy smrodu robiła się dziura i ukazywała się jakaś ulica, migające światła samochodów, parę zakrzywionych latarń, jakiś dach, lecz wiatr szybko wszystko wyrównywał i znów zawieszał nad miastem pajęczynę szarych wyziewów.
Aldek, jak sam stwierdza, jest zakopiańczykiem, ale nie góralem. Góralem trzeba się urodzić, być nim z pokolenia na pokolenie. Nie można nim zostać, bo takie mamy pragnienie. Wspomnienia z młodości wydają się być dla niego powrotem do miejsca dorastania, do tatrzańskiego krajobrazu i atmosfery Podhala. Do świata, który opuścił, wybierając migrację. Do czasu, który dla większości z nas ma w sobie coś niezwykłego: wyjątkową intensywność poznawania świata i życia. Intensywność emocji i doświadczeń, która z wiekiem jakby traci swoją moc. Ta intensywność została zresztą w książce bardzo dobrze oddana.
Dodatkowej wartości, a również uroku, dodają Zakopiańskiemu domowi wariatów czarno-białe zdjęcia z prywatnych zbiorów autora. To, czego czasami nie wyrażą słowa, dopełnia obraz.
Książka jest nie tylko nieźle napisanym zbiorem wspomnień. Jest swoistym zapisem stanu ducha, ciężkiego oddechu małej i wielkiej historii, w które zanurzamy się w momencie naszych narodzin. Historii, która potrafi czasami drobnymi zdarzeniami mocno zaciążyć na całym naszym życiu. Niezbyt liczne fragmenty dotyczące środowiska wspinaczy wysokogórskich z pewnością zainteresują osoby pragnące zerknąć za kulisy funkcjonowania tego światka w drugiej połowie XX wieku. Dla pozostałych liczyć się będą same opowieści - ciekawie skonstruowane i nierzadko zmierzające do zaskakującego finału.