Marica, poniekąd główna bohaterka książki, umarła, w związku z czym z innej perspektywy spojrzała na pewne sprawy. Nieszczęśliwie zamężna kobieta popełniła samobójstwo, przy wydatnej ( choć nieświadomej) pomocy swego męża, jednak nie może porzucić doczesnego świata, ponieważ oznaczałoby to porzucenie jej brata bliźniaka, z którym jest niezwykle związana. Pozostając w bezcielesnej postaci i stale uciekając przed ekipą wysłaną z zaświatów w celu jej sprowadzenia (na którą to ekipę składa się między innymi dwóch żołnierzy z Wietnamu) Marica opisuje czytelnikowi swą niezwykłą rodzinę i jej z nimi stosunki. Analizuje miedzy innymi zawiązek z bratem bliźniakiem, szczególny nacisk kładąc na seksualną stronę tej relacji i, uwierzcie, to nie jedyny z teoretycznie szokujących wątków w opowieści pani Rydberg. Książkę naprawdę fajnie się czyta; jeśli o to chodzi, jest to klasyczna jedno-popołudniówka. Jeśli natomiast chodzi o refleksje po przeczytaniu… cóż… nie wiem czy starczy ich aż na jedno popołudnie. Nie chodzi o to, że książka jest głupia czy płytka, nie zrozumcie mnie źle ( nie dałabym jej wtedy takiej oceny), po prostu problemy jakie porusza, są przedyskutowane w naszym społeczeństwie na wszystkie sposoby, więc trudno tu o jakąś odkrywczą myśl. Rydberg pisze ochoczo i obszernie o problemie homoseksualizmu: o nieszczęśliwe zakochanych gejach, o szczesliwie zakochanych gejach, o gejach pozostających w heteroseksualnym małżeństwie… Pewnie próbuje zaszokować czytelnika i pewnie by się jej to udało jakieś 20 lat temu. Gdyby nie lekkie pióro i umiejętność tworzenia interesującego klimatu, ta pogoń za łatwym tematem stawiałaby Carine Rydberg w niezbyt miłym świetle. Szczęśliwie, dzięki niewątpliwemu talentowi pisarki z czystym sumieniem mogę powiedzieć: warto przeczytać.