W latach pięćdziesiątych nakładem wydawnictwa „Iskry” ukazywała się seria książek satyrycznych pod szyldem „Biblioteki Stańczyka”. Mieściły się w tej serii zarówno tomy wierszy satyrycznych, humorystycznych i przewrotnych, jak i teksty wspomnieniowe, nieco poważniejsze, będące poczynioną niemal na gorąco obserwacją i oceną mocno skonsolidowanego środowiska satyrycznego. Do takich reminescencyjno-oceniających prac należały choćby „Dzieje śmiechu” Jurandota czy „Z pamiętników bywalca” Zaruby. Dla badaczy satyry tomy te są niezwykle cennym świadectwem twórczości, zbiorem anegdot tamtych czasów (dziś niekiedy powtarzanych anonimowo i bez odwołań do rzeczywistości) i dowodem na współpracę i przyjaźnie satyryków. Są nieocenionym źródłem informacji, jednak do tej pory można było znaleźć jedynie pojedyncze egzemplarze wciśnięte wstydliwie pomiędzy inne książki na zakurzonych półkach antykwariatów. Iskry wznowiły właśnie książkę Jerzego Zaruby, a właściwie dwie książki – jedną znaną, przywoływaną co jakiś czas i dość głośną (przynajmniej wśród znawców satyry) – „Z pamiętników bywalca” i drugą zapomnianą i ze względu na niszowe wydanie – raczej już niedostępną – „Patrząc na Warszawę”.
Połączenie tych dwóch tomów w jednej publikacji okazało się strzałem w dziesiątkę. Jerzy Zaruba znany był bardziej jako rysownik satyryczny i karykaturzysta, a także ilustrator książek satyrycznych. Tym cenniejsze jest zebranie jego literackich próbek w jednej książce. Jest ta książka – genologicznie rzecz biorąc – nie zbiorem wyimków z „pamiętnika”, a zestawieniem specyficznych felietonów. Innych niż dzisiejsza publicystyka, co zauważy każdy, kto sięgnie po „Z pamiętników bywalca”.
Teksty Zaruby są jednocześnie felietonistyczne – zatem dość uniwersalne (publikowane były pierwotnie na łamach „Przekroju”), wolne od animozji, osobistych ataków (czego wielu dzisiejszych felietonistów nie potrafi i nie chce się ustrzec) i osobiste, szczere. Autor był duszą towarzystwa – przyjaźnił się między innymi z Tuwimem, Gałczyńskim, Brzechwą i innymi, królującymi w dziale satyry. Prowadził w Aninie dom otwarty – znajomi i przyjaciele lubili u niego przebywać. W tak doborowym towarzystwie nie sposób się nudzić, nic więc dziwnego, że felietony Zaruby szybko przemieniły się w rejestr anegdot, twórczych i zabawnych pomysłów. Ponieważ felietony te są ułożone chronologicznie (a chronologię wyznacza czas akcji), mogą przypominać zapiski z pamiętnika. Rozpoczyna Zaruba utrwalając opowieści z dzieciństwa, wyjaśnia genezę własnego poczucia humoru, opisuje wagary i szkolne perypetie, naukę malarstwa i przygody w podróżach. Potem przychodzi czas na opisywanie kilku migawek z pierwszej wojny światowej, życia towarzyskiego w czasach dwudziestolecia, Warszawy drugiej wojny światowej, pobytu w Londynie i Polski powojennej.
Nie ma u Zaruby martyrologii, nie ma smutku – wszystko przesycone żartami, uśmiechem i zadowoleniem. Autor wspomina o pracy nad słynnymi niegdyś szopkami – można więc dzięki temu tomowi poznać kulisy powstawania charakterystycznych dla dawnej satyry form. Skupia się Zaruba na kawałach robionych sobie przez satyryków (a każdy, kto wie, jak pomysłowe bywa to środowisko, wie też, jak śmieszne przygody potrafi aranżować) – bohaterami i autorami żartów byli między innymi Kazio Grus, Antoni Słonimski, Gałczyński, Fiszer, Lipiński, Lechoń czy Tuwim. Z tych zapisków dowiemy się na przykład, kto miał włosy, ale nie dla wszystkich… Zna też Zaruba pewien żart, żart, który u Grońskiego w „Procy Dawida” urósł do rangi legendy. Żart, który podczas drugiej wojny światowej uratował jednemu z satyryków życie: przyczynił się do rozbawienia hitlerowców. Chociaż nie zawsze było wesoło, niekiedy i w felietonach Zaruby melancholia wybija się na plan pierwszy – ale zawsze jest to melancholia podbudowana optymizmem.
Umie Zaruba budować dramaturgię tekstu. W opisywaniu przygód londyńskich zbliża się poziomem groteski do spostrzeżeń i stylu Mariana Hemara (z „Awantur w rodzinie”), odsłania też kulisy redakcji „Szpilek”. Przytacza humor góralski i fragmenty sprośnych piosenek, opisuje humorystyczne draki, bawi się sytuacjami, których był świadkiem. To wszystko mieści się głównie w partii „Z pamiętników bywalca”, zresztą ta książka stanowi większą część wydanego właśnie tomu. „Patrząc na Warszawę” to zaledwie kilkanaście ostatnich stron – jest jednak cenną pamiątką, istotną próbą uchwycenia atmosfery miasta. To impresje na temat Warszawy, której dziś już nie ma. Utrwalił Zaruba słowem swoje wrażenia i odczucia, pozwalając teraz czytelnikom na odkrywanie stolicy nieznanej. To jednocześnie próby rzetelnego opisu połączone z osobistym komentarzem. Są tu oczywiście ilustracje wykonane przez Zarubę, a zdobiące też pierwsze wydanie. Ale wznowienie książek znacznie różni się od tomów z lat 50. Czytelnicy otrzymują teraz książkę szytą (z wszytą zakładką) i w twardej oprawie. Książkę, po którą warto sięgnąć.