Nie zaskakuje. Nie będę oszukiwać: książka „Wyznania złej matki” nie zaskakuje. Ale tez i nie wywołanie skandalu obyczajowego było celem Stephanie Calman, a stworzenie sympatycznego czytadła dla kobiet, zwłaszcza dla tych, które mają już własne potomstwo i związane z tym faktem przemyślenia. To kolejna powieść wpisująca się w zbiór wyznań-pamiętników nieidealnych kobiet w średnim wieku. Kobiet, które niekoniecznie muszą odnosić w życiu sukcesy.
Bohaterka „Wyznań złej matki” żyje w przekonaniu, że nie urodzi dzieci – nie czuje w sobie uczuć macierzyńskich i nie ma ochoty zmieniać tego stanu rzeczy. Boi się porodu i odpowiedzialności. Sytuacja odwraca się, gdy poznaje Petera – kiedy decyduje się związać z nim, zachodzi w ciążę, a w niecały rok po urodzeniu synka spodziewa się drugiego dziecka. Wkrótce okaże się, że jej obawy nie były bezpodstawne. Kobieta czuje, że sytuacja wymyka się jej spod kontroli: po kolejnych niepowodzeniach wychowawczych dochodzi do wniosku, że widocznie jest złą matką – swoje rzekomo okropne zachowania przedstawia podobnie sfrustrowanym czytelniczkom, na dowód, że strach, irytacja i niedopatrzenia są w procesie wychowania maluchów czymś normalnym. Zaczyna się od picia alkoholu w ciąży: bohaterka zaprzecza wizji świadomej i odpowiedzialnej matki, wychylając kolejne drinki wmawia sobie, że nie może zaszkodzić dziecku. Potem przeżywa kłopoty związane z bólem piersi, doborem odpowiednich ubrań, poszukiwaniem opiekunki, walką z wyrzutami sumienia. Zamartwia się stanem zdrowia dzieci, gdy te źle wypadają na testach rozwoju lub spadają ze schodów – zawsze jednak rozpacza po fakcie. Nie jest zapobiegliwą matką, nie potrafi przewidzieć większości szarpiących nerwy sytuacji. Chwile, w których instynktownie reaguje prawidłowo, należą do rzadkości.
„Wyznania złej matki” to również opowieść o rodzicach, o parze, której życie zostaje podporządkowane maluchom. Nagle utrudnione do granic absurdu staje się na przykład uprawianie seksu. Dzieci zaczynają się kłócić o wszystko i nie da się ich pogodzić – kolejne frustrujące doświadczenia utwierdzają tylko bohaterkę w przekonaniu, że nie jest stworzona do macierzyństwa. Jej zwierzenia, opowieści złej matki, mają pokrzepić inne kobiety i podnieść je na duchu.
„Ta książka poprawia nastrój lepiej niż czekolada” głosi marketingowe hasło na czwartej stronie okładki. Poprawia nastrój przede wszystkim przez przytaczanie rozmaitych macierzyńskich porażek czy niepowodzeń – dobrym matkom daje złośliwą satysfakcję, złym pociechę, że innym też się nie układa. Pytanie tylko, czy taka strategia narracyjna jest oczyszczająca, czy po prostu działa na zasadzie wmawiania, że inni mają gorzej.
Niezależnie od tych wątpliwości są „Wyznania złej matki” czytadłem dla kobiet, trochę feminizującym, buntującym się przeciwko domowemu kieratowi. Nie ma tu wyraźnej fabuły, to raczej zestawienie kolejnych szarpiących nerwy przygód-relacji z wychowywania dzieci. Zdecydowanie nie polecam tej książki kobietom, dla których opieka nad dziećmi to świętość i priorytet – z pewnością byłyby poirytowane spostrzeżeniami bohaterki. I taka jest ta powieść: niektóre czytelniczki rozśmieszy, inne zdenerwuje, rzadko za to pozostanie obojętna.