Wszystkie dzieci Maharadży to niezwykła opowieść o losie polskich dzieci w czasie II wojny światowej, które z sowieckiego piekła trafiły do raju, stworzonego dla nich przez indyjskiego księcia. Powieść Joanny Puchalskiej to swego rodzaju hołd dla maharadży, ale też opisany niejako w tle spory kawałek historii naszego kraju.
W roku 1942, w połowie II wojny światowej w Indiach, nieopodal wsi Balachadi, powstało osiedle. Mieszkające tam białe dzieci nie zachowywały się jak wyniośli Anglicy, których rdzenni mieszkańcy traktowali jak okupantów. Polskie dzieciaki biegały boso, traktując swoich hinduskich rówieśników jak kolegów do zabaw, a nie potencjalnych służących. W ten sposób szybko zjednały sobie serca Hindusów.
Skąd wzięły się w Indiach? Przez długi czas tułały się jako uchodźcy po różnych zakątkach ZSRR. Wygłodzone, upodlone, miały wyrosnąć na nowe pokolenie homo sovieticus i zapomnieć o ojczyźnie. Wiele z nich zmarło w drodze. Inne – wraz z Armią Andersa lub przy pomocy dobrych ludzi – dotarły właśnie do Indii, gdzie przygotowano im nowy dom.
Stało się to możliwe za sprawą pewnego niezwykłego człowieka. Jam Sahem Digvijay Sinhji, arystokrata hinduski, miał okazję w młodości podróżować po Europie. Spotkanie z Ignacym Janem Paderewskim sprawiło, że z czasem sprawa polska stała mu się bliska. Zakochał się w naszej kulturze (podobno jego ulubioną książką byli Chłopi Reymonta w przekładzie na język angielski), poświęcił też wiele sił i środków, by stworzyć dla małych Polaków prawdziwy dom na terenie swojej ojczyzny.
Joanna Puchalska w swojej powieści, inspirując się autentycznymi historiami i wspomnieniami, odtwarza dramatyczny los polskich dzieci na obczyźnie. Opisuje trudy tułaczki, podróż bydlęcymi wagonami, głód, choroby, wszechobecną śmierć. Z „socjalistycznym rajem" autorka kontrastuje prawdziwy raj, stworzony dla nich w Indiach. Nie znaczy to, że polskie osiedle w Balachadi było miejscem idealnym. Zdarzały się tu wprawdzie cuda: czasem rozdzielone rodzeństwo odnajdywało bliskich po wielu miesiącach, jednak musiano mierzyć się z malarią, obawiano się skorpionów, nie było podręczników, a zamiast zeszytów początkowo wykorzystywano tabliczki. Ale wreszcie można było liczyć na ciepły posiłek. Można było przypomnieć sobie, czym jest Polska. I przygotować się do pracy dla niej już po wojnie.
W powieści obserwujemy sceny, które wiele osób ma okazję pamiętać z dzieciństwa – codzienne szkolne życie, uroczystości i akademie. Tyle że wielu czytelników doświadczenia te przeżywało w szarej rzeczywistości PRL-u, a tu mają one miejsce w gorącym klimacie, wśród piasków Indii i egzotycznych owoców dojrzewających na niemal każdym drzewie na terenie osiedla.
Joanna Puchalska stara się pokazać Balachadi oczami swoich dziecięcych bohaterów. Opisuje codzienne smutki i radości, sukcesy, problemy, z którymi się zmagano, pierwsze miłości i fascynacje. Pokazuje też, jak stopniowo obcy mężczyzna, reprezentant zupełnie innej kultury, stawał się dla tych dzieci ojcem, by wreszcie dokonać czynu symbolicznego – adoptować je, by uchronić przed deportacją do ZSRR.
Powieść Joanny Puchalskiej czyta się błyskawicznie i z dużą przyjemnością. Całość napisana jest w sposób bardzo przystępny, ale i atrakcyjny dla czytelnika. Na uwagę zasługuje drobiazgowy research, jaki przeprowadziła autorka. Nie dominuje on jednak nad emocjami, które w każdej powieści odgrywają przecież kluczową rolę.
Są takie wydarzenia, o których mówi się, że to gotowy materiał na powieść – niełatwo jest jednak ten potencjał wykorzystać. Joannie Puchalskiej udało się to w pełni – warto więc sięgnąć po Wszystkie dzieci Maharadży. To historia tym bardziej godna uwagi, że ma swoje źródło w rzeczywistości.
Złe, niemoralne, wyrachowane, manipulujące otoczeniem. Intrygantki, oszustki, awanturnice w skali rodzinnej, krajowej i europejskiej. Zdrajczynie i agentki...
Wielkie talenty, gorące uczucia, pasjonaci, wojownicy, oryginałowie. Zasady, których nigdy nie łamano. Czternaście opowieści z barwnego świata Kresów dawnej...