Wydawać by się mogło, że po tylu publikacjach na temat II wojny światowej każda możliwa teoria została już omówiona, udowodniona, obalona i wyśmiana. Ale jednak rynek wydawniczy cały czas szykuje dla miłośników historii niespodzianki, które potrafią wywołać tymczasowy paraliż ośrodków mowy i ruchu dzięki swej całkowitej odmienności i oryginalności – problem w tym, że nie zawsze w znaczeniu pozytywnym tego zwrotu. Książka „Wolę zginąć walcząc” Franka Blaichmana zdecydowanie należy do tej drugiej kategorii – powiedzieć nawet można, że nie powinna budzić jakichkolwiek kontrowersji (a o takich się w związku z nią mówi), bowiem zdania na jej temat są raczej bardzo jednoznacznie określone.
"Wolę zginąć, walcząc" to wspomnienia z czasów II wojny światowej, spisane przez Żyda, członka partyzanckiej grupy, złożonej głównie z jego współwyznawców, który zamiast ukrywać się i drżeć ze strachu przed złapaniem i wykryciem, wolał zdobyć broń i sam walczyć z nazistowskimi hordami. Blaichmanowi towarzyszymy od lat jego młodości, kiedy wychowywał się w małej miejscowości w Polsce, poprzez jego zbrojną walkę z okupantem nazistowskim, aż po późniejsze próby rozpropagowania w nowej ojczyźnie, Ameryce, pamięci o tamtych wydarzeniach. Tematem tej książki nie są też jedynie walka i wojna – ale w równym stopniu antysemityzm, będący domeną nie tylko nazistowskich żołnierzy, ale także - a może: przede wszystkim - Polaków – zarówno tych z AK czy oddziałów partyzanckich (z wyjątkiem struktur Armii Ludowej), jak i zwykłych, szarych ludzi.
Oczywiście twierdzenie, że antysemityzmu w Polsce nie było, nie ma i nie będzie, a pełne jadu słowa Blaichmana to od początku do końca wymysł, będzie hipokryzją lub wyparciem. Niestety, zjawisko to było i jest obecne, co pewnie większość z nas ma okazję zaobserwować nawet w swoim otoczeniu. Ale autor „Wolę zginąć walcząc” przekracza pewne granice – trudno jest po prostu uwierzyć, że praktycznie każdy Polak w latach trzydziestych i czterdziestych był o krok (albo i nawet nie) od rzucania w Żydów kamieniami i mało oryginalnymi wyzwiskami, czy że większość ludności próbowała jak najbardziej utrudnić przetrwanie tym, którzy zdołali uciec z getta czy z transportu do obozu koncentracyjnego. Pełne jadu i niechęci komentarze na temat Polaków mieszają się zresztą z bardzo pochlebnymi, wręcz egzaltowanymi opowieściami o "rosyjskich wyzwolicielach", co dziwi już podwójnie.
Ale nie to podkreślanie polskiego antysemityzmu, graniczące wręcz z antypolonizmem jest tutaj prawdziwym problemem – jest nim całkowity brak poszanowania dla historycznych źródeł i faktów. Autor opisuje wydarzenia bez zbytniego przejmowania się ich potwierdzonym w literaturze przebiegiem i czasem w jakim nastąpiły. Całe szczęście, że przynajmniej w niektórych przypadkach tłumacz zadał sobie trud dodania przypisów zaznaczających, a czasem nawet sprostowujących, fragmenty o wątpliwej wartości historycznej. Oczywiście, „Wolę zginąć walcząc” to wspomnienia, nie można więc oczekiwać dokładnych opisów, jak w opracowaniach historycznych, z cytowaniem autorytetów i innych materiałów źródłowych – ale jednak, rozpisując się na takie tematy, z taką szczegółowością, należałoby chociaż sprawdzić, czy pamięć czasem nie zawodzi. Trudny do strawienia jest do tego nadęty, patetyczny i ziejący nienawiścią, jak smok ogniem po zjedzeniu wypchanej siarką owieczki, język Blaichmana. Wszystko jest tak podniośle napisane, że czytelnik może dostać lęku wysokości… a na pewno - niestrawności.
Jedynym, co może przyciągnąć potencjalnego czytelnika do tej książki, jest właśnie to zupełnie inne spojrzenie na stosunki między Polakami-katolikami a Żydami w czasie II wojny światowej. Na ile prawdopodobne są to opisy i jak znamienne - ocenić powinien każdy z czytelników samodzielnie, nie zmienia to faktu, że jako źródło do samodzielnych poszukiwań w temacie będzie ta książka nieoceniona.
„Wolę zginąć walcząc” to pozycja bardzo niestrawna, nawet abstrahując od mało popularnych przekonań autora. Potetyczna do bólu zębów, mało rzetelna i plująca jadem – może służyć jedynie jako źródło historyczne do badań, a nie jako lektura do poduszki.