Dwa lata temu wydarzenia w Gruzji udowodniły światu jakie jest dokładnie wsparcie wielkich mocarstw zachodnich dla ich biednych przyjaciół z Bałkan i dla byłych republik sowieckich – niewiele. Wojna pięciodniowa z Rosją, bo o niej mowa, cały czas jeszcze pozostaje niejasnym epizodem w światowej polityce. Kto ją wywołał, po co, dlaczego, dlaczego mało kto cokolwiek robił i w końcu: czemu było to wydarzenie tak zaskakujące i mrożące krew w żyłach bywalcom politycznych salonów na całym świecie… na te pytania wciągnie ma jednej dobrej odpowiedzi, są za to setki pretendentek do tego tytułu. Można więc powiedzieć że autor książki „Wojna Gruzińsko – Rosyjska 2008”, Radosław Grodzki, wykazał się dużą odwagą prezentując swoje dzieło w niecałe dwa lata po zakończeniu całego konfliktu. Historia ma bowiem coś z impresjonistycznego obrazu – nie można go oglądać ani z za daleka, ani z za bliska, bo wtedy widzi się jedynie kolorowe plamy, które w żadnym razi enie złożą się w sensowną całość, a jedynie w bliżej niezidentyfikowany obiekt nielatający.
Grodzki zabrał się za odtworzenie tego obrazu z plam bardzo systematycznie. Dlatego książka wita nas informacjami ogólnymi o całym kraju (położeniu geograficznym, składzie etnicznym, podziale administracyjnym), by potem zabrać nas na krótką wycieczkę od początków Gruzji aż po współczesność, a dopiero potem zaczyna się treść właściwa, czyli sam opis wojny pięciodniowej, także skrupulatny, chronologiczny i po kolei. Zarówno przyczyny, jak i skutki potraktowane są zadziwiająco szeroko, bez sztucznego zawężania wyłącznie do tych bezpośrednich, które łatwiej jest wyłapać i które nie opierają się na spekulacjach. Można zresztą potraktować tę książkę jako swoisty mini przewodnik po polityce gruzińskiej – bo ten wątek jest mocno akcentowany i w części historycznej.
Różnorodność i rozległość opisywanych tematów nie rekompensuje jednak sposobu, w jaki „Wojna…” została napisana. Niestety jest ona sucha jak suchary z piekarnika. Wszelkie opisy są aż do bólu encyklopedyczne, zwłaszcza te kilka wstępnych rozdziałów będących opisem ogólnym Gruzji – czyta się to jak pozbawioną kresek tabelę. Rozmaitych liczb jest tam tyle, co w książce telefonicznej – szkoda tylko, że rzadko kiedy znajduje się tam jakaś interpretacja. Miło jest wiedzieć, ile jest w Gruzji ludności ormiańskiej, ale może warto byłoby porównać to z państwami sąsiednimi, albo chociaż zauważyć, czy to obiektywnie dużo czy mało. Grodzki stara się także nie oceniać zbyt stanowczo zjawisk i danych. Jest to miecz obosieczny, bo choć nie popełnia żadnych błędów interpretacyjnych (bo nie interpretuje), to jednak pozostawia trochę zbyt dużo czytelnikowi do odgadnięcia. „Zrób to sam” nie zawsze sprawdza się w książkach – na przykład tym razem.
Na plus należy poczytać tej książce ilość faktów i danych, zaiste zatrważającą, która usatysfakcjonuje wszystkich poszukiwaczy prawdy. Autor stara się także nie faworyzować żadnej ze stron i pokazuje jak sytuację przedstawiali zarówno Rosjanie, jak i Gruzini, a jak można się domyślać różnice w percepcji między tymi narodami są znaczne. Warto jest się także odnieść do wyjątkowych zdjęć, przed którymi wyraźnie ostrzega czerwony nadruk na okładce – nie są one takie straszne, zwłaszcza że żaden z nich nie jest w żaden sposób opisane. Widzimy czołgi, ale czyje to już kwestia własnej interpretacji.
„Wojna Gruzińsko – Rosyjska 2008” to bardzo skrupulatny i wypełniony aż po same brzegi faktami opis, jednakże nudny i nużący. Wydaje się, że nawet pomimo dużego rozstrzału prezentowanego materiału radość z czytania będą mieli głównie ci, którzy są niepomiernie zaintrygowani tematem, a nie jedynie nim zainteresowani. Jest zbyt sucha i encyklopedyczna, by stać się naprawdę dobrą książką historyczną, chociaż miała potencjał na dzieło naprawdę fascynujące.