Mania czytania nigdy nie była zjawiskiem mainstreamowym. Dziś jej brak też nikomu zbytnio nie doskwiera. Inaczej rzecz ma się z manią pisania, która była zjawiskiem na tyle powszechnym, że doczekała się swojej nazwy obecnej w słownikach terminów literackich. Obecnie grafomania ogarnia coraz większe rzesze ludzi. Po pióro sięgają ci, którzy pozbawieni są nie tylko iskry Bożej, ale nawet elementarnych podstaw literackiego rzemiosła, ale również ci, którzy nie mają zupełnie nic do powiedzenia. Marek Pieczara, pisarz, krytyk i dziennikarz, autor wydanej w ubiegłym roku powieści Wizytówka, należy prawdopodobnie zarówno do pierwszej, jak i drugiej kategorii szaleńców pisania, a jego najnowsza książka (Pieczara jest również autorem opowiadań publikowanych w prasie oraz powieści Nagła obecność) może być dobrym przykładem każdej definicji chorobliwej potrzeby pisania utworów literackich. Wydawca książki tak pisze o Wizytówce: (…) bogata znaczeniowo i skondensowana dramaturgicznie proza, która wymyka się jednoznacznym określeniom i prostym hasłom. I dalej: Jest to proza do czytania i smakowania, która zadowoli mniej i bardziej wymagającego odbiorcę. Jeśli ktoś, kierowany tymi słowami, szuka w najnowszej powieści Pieczary dobrej literatury, to z pewnością pomylił adres.
Krzysztof Varga słusznie zauważył, że z nadmiaru przymiotników rodzi się grafomania. W przypadku najnowszej książki autora Nagłej obecności nie o nadmiar przymiotników chodzi, ale o nadmiar wulgaryzmów, których ilość, jakość i funkcja nawet autora Nagrobka z lastryko wprawiłyby w zakłopotanie. Gros z nich odnosi się do cielesności i seksualności, bowiem Pieczara stara się za ich pomocą opisać atawistyczną namiętność, jaka zrodziła się między dwojgiem głównych bohaterów – dwudziestodwuletnią kobietą, Krystyną, i o tyleż lat starszym od niej mężczyzną, Tadeuszem. Ordynarnych wyrazów i zwrotów nie brakuje zwłaszcza w pierwszej części powieści (dodajmy, że Wizytówka składa się z trzech części), w której narracja prowadzona jest z perspektywy Krystyny. Jej możliwości intelektualne i wiedza o świecie są na tyle ograniczone, że bohaterka nie potrafi zliczyć do czterech, nie słyszała nigdy o Konopnickiej, a za autora Słoneczników uważa van Gogola. Sposób myślenia kobiety podkreślić ma właśnie język obfitujący w wulgaryzmy. O ile podobny zabieg udał się Dorocie Masłowskiej w Wojnie polsko-ruskiej, o tyle węgrowski pisarz zbytnio się zagalopował. By nie być posądzoną o purytanizm, pozwolę sobie przywołać kilka wyrazów i zwrotów przez niego użytych: torebka małej pojebki, wydmuchana Fruzia, studentka to dętka, którą dmucha stu studentów. Jakości warstwie językowej Wizytówki nie dodają również neologizmy takie jak BógMac czy Pieprzykola – nietrafione, pozbawione lekkości i do reszty wyzute z humoru.
Wizytówka nie jest książką złą do cna, jej autor przejawia pewne opanowanie pisarskiego warsztatu i pewne umiejętności literackie. Ciekawym rozwiązaniem jest ukazanie tego samego zdarzenia – gwałtu na młodej dziewczynie – z dwóch perspektyw: sprawcy i ofiary, którzy w zupełnie odmienny sposób postrzegają sytuację, jaka była udziałem ich obojga. To chyba jednak jedyna rzecz, jaka w powieści Pieczary zasługuje na uwagę. Inne starania autora – próba oddania najpierw infantylizmu głównej bohaterki, a potem jej szaleństwa, gdy porzucona przez kochanka trafia do szpitala psychiatrycznego, próba opisania jej problemów z własną seksualnością, a także namiętności, jaką wzbudza w niej nieznany mężczyzna, który ją krzywdzi i poniża – kończą się niepowodzeniem, powieściowy język nie oddaje bowiem tego, co autor Nagłej obecności chciał powiedzieć w swojej najnowszej książce, nie współbrzmi z zamierzeniami Pieczary, by z Wizytówki uczynić przewrotny, współczesny moralitet. Zamiarem węgrowskiego pisarza, o czym również informuje nas wydawca, było bowiem stworzenie moralitetu na miarę naszych czasów, w którym kłamca, obłudnik i gwałciciel, sprawca cierpienia skrzywdzonej przez rodziców, chorej psychicznie dziewczyny oraz własnej rodziny, a poniekąd również sprawca zbrodni, zostaje ukarany i dźwiga się z moralnego upadku (choć - jak na przewrotny moralitet przystało - droga grzesznika, nie prowadzi tu do cnoty ani zbawienia, ale do przypadkowej śmierci z rąk przyjaciela). Stało się jednak inaczej, język zawiódł węgrowskiego pisarza, powstała książka nijaka, źle napisana, która nie mówi nic ważnego o ludziach i świecie, a jedynie budzi niesmak.
Parafrazując słowa głównej bohaterki Wizytówki o tym, że życie byłoby prostsze, gdyby zlikwidować połowę słów, można stwierdzić w odniesieniu do najnowszej powieści Pieczary, ale też do wielu innych książek ukazujących się na polskim rynku wydawniczym, że życie literackie w Polsce nabrałoby innej jakości, gdyby co najmniej o połowę zmniejszyć liczbę wydawanych książek, a ich ilość zamienić w jakość.
Anna Dobiegała
Praga. Zakorzeniona przez cesarza Rudolfa II magia rozkwitła w niej na dobre, przywołując na ulice miasta liczne potwory i inne magiczne zjawiska. Między...