"Dopóki Wiośnin trzyma w zębach wstążki życia Zagubić się jak chrabąszcz w dziewczęcych spódnicach” Ciężko pisać o czymś takim, jak zbiór wierszy, które powstał jako produkt uboczny, nie przeznaczony do druku, o czym wspomina sam autor.
Zawsze w takich wypadkach musi się pojawić pytanie: dlaczego w takim razie utwory te zostały opublikowane? i zaraz kolejne: czy było warto? Otóż w tym przypadku śmiem twierdzić, iż nie było. Dlaczego? Aż nie chcę myśleć, że tylko dla pieniędzy. Przez cały tomik przewija się baśniowość, w mizernym wydaniu, tu i ówdzie pojawiają się zaś stylizacje na wiersze Bolesława Leśmiana, zwłaszcza te z cyklu „W malinowym chruśniaku” pochodzącego z tomu „Łąka”. I tak oto znajdujemy u Brylla takie neologizmy, jak „w kwietnieniu biegali”, czy „owoc smaków pokłamanych”.
W wierszu pod tytułem „W ziemi” pojawiają się „utopce biedne”, które ginęły w rzece nocy. I nie byłoby w owej stylizacji nic złego, gdyby niosła za sobą coś więcej, niż powtórzenie i to powtórzenie bardzo marne, bo świat stworzony w wierszach miłosnych przez autora jest mało wyrazisty i niekonkretny, skonstruowany jakby jednym, niechlujnym pociągnięciem pędzla. Cała miłość to jedynie ucieczka w uniwersum marzeń, która niewiele ma wspólnego z rzeczywistym światem. Stanowić może jedynie lekkie załamanie realności, niczym lustro Alicji, stwarza możliwość przejścia na drugą stronę, ale okazuje się być puste po tamtej stronie. Tak naprawdę nie ma w nim żadnego odbicia. A Wiośnin, stwór magiczny, tajemniczy, który trzyma w zębach wstążki życia, jest dla bohatera pretekstem, aby zagubić się w dziewczęcych spódnicach, przez co nie przynależy ani do tego ani do tamtego świata. W wierszach Brylla Alicja pragnie przejść na tamtą stronę, bo nieznane ją pociąga, ale wciąż tkwi w przejściu i ogląda się za siebie. Ani nie może poddać się magicznemu urokowi słów ani tym bardziej magia stworzona przez słowa nie może przedostać się do świata realnego.
Nie bez powodu przywołuję baśń Carolla, gdyż czytając ten tomik obcujemy z dziecinną wizją świata, banalną wręcz absurdalną, a nie z dziełem sztuki – sztuki poetyckiej. I o ile początek nie zachęca nas do dalszej lektury, to należy powiedzieć, iż w miarę czytania jest jeszcze gorszej. Pojawiają się trywialne, by nie powiedzieć, prostackie utwory stylizowane na wiejskie przyśpiewki, z których wynikają aksjologiczne prawdy takie, jak w wierszu „Gdzież ona nocuje”: Gdzież ona nocuje, serdeńko najlepsze Tam ona nocuje, gdzie słodkie powietrze Gdzie siano się sieni, gdzie wiatry wiatrują Gdzie ręce zmęczone zmęczenia nie czują.” Oszczędzę dalszych cytatów, które aż kipią od takich obrazów, upiększonych w infantylne wręcz rymy, podkreślające zarysowany dziecinny charakter wierszy.
Całość uzupełniają kiczowate rysunki nagiej pary: kobiety i mężczyzny w przeróżnych kombinacjach erotycznych oraz sytuacjach dnia codziennego. Jeśli spojrzeć całościowo na wszystkie utwory zawarte w „Wiośninie” to znajdziemy tylko kilka wierszy, nad którymi warto się zatrzymać przez chwilę. Mam na myśli dwa wiersze o Irlandii i te z datą 1979 rok, jednak to zbyt mało jak na nieco ponad stustronicowy tomik.
Mariusz Kołodziejski