Jan R. Czarnocki bardzo wziął sobie do serca przykazanie, by utwory dla najmłodszych kończyć zawsze jakąś umoralniającą puentą. Gdyby nie fakt, że nie do końca daje się przewidzieć umieszczone w „Wielbłądzie i mule” przesłanie, byłby autor ze swoją moralizatorską postawą zwyczajnie nużący. Wzorem Brzechwy, który uważał, że dla dzieci trzeba pisać tak jak dla dorosłych, a nawet lepiej, sądzę, że nie ma potrzeby wtłaczania do głów młodych odbiorców tak dokładnie wyłożonej puenty. Taki jest jednak styl Czarnockiego i ciężko byłoby go zmienić. Od słowotwórczych uciech pozostaną nam zatem bardziej kreatywni i odważni twórcy, Czarnocki przejmie zaś rolę kaznodziei.
„Wielbłąd i muł” przenosi czytelników w gorące pustynne tereny – także za sprawą rysunków Kariny Znamirowskiej – jaskrawych i przesyconych, przyciągających uwagę raz ze względu na podkolorowany realizm, to znowu – ze względu na zupełnie bajkowe pyszczki zwierząt. Fabuła wydaje się oczywista – muł naśmiewa się z powierzchowności wielbłąda. Mądry wielbłąd nic sobie nie robi ze złośliwych docinków kompana – i ma rację, którą zresztą już wkrótce potwierdzą mordercze upały pustyni…
Tym razem Czarnocki rezygnuje z podziału na czterowersowe zwrotki i daje się prowadzić narracji, nie boi się w nietypowych miejscach przełamywać wierszowych struktury, a zmiany autorów wypowiedzi zaznaczane są jedynie przez elementy graficzne. Mógłby się sam tekst, bez rysunków, nie obronić. Irytującą manierą Czarnockiego jest przywiązanie do częstochowskich rymów. Z uporem godnym lepszej sprawy forsuje ten autor współbrzmienia oparte na gramatycznych końcówkach fleksyjnych, mało tego – wykorzystuje niemal wyłącznie czasowniki. Przydałby się Czarnockiemu kurs rymowania, jeśli chciałby dalej iść w kierunku wierszyków dla dzieci. Obawiam się, że sam pomysł na rozwiązanie akcji nie wystarczy i o ile maluchy wyłącznie słuchające bajek czytanych przez rodziców mogą jeszcze do „Wielbłąda i muła” chcieć powracać, o tyle już samodzielni mali czytelnicy odejdą do sprawniejszych warsztatowo twórców. Może jestem przewrażliwiona na tym punkcie – ale nie ma wymogu rymowania, a styl, który świetnie sprawdzał się w czasach romantyzmu, w XXI wieku niekoniecznie okaże się nobilitujący dla autora. Jestem też zdania, że warto w maluchach zaszczepiać odpowiedzialność za słowo… Krytykuję tego Czarnockiego, bo chcę w końcu znaleźć rymującego autora godnego polecenia bez żadnych zastrzeżeń. Chcę, szukam – i na razie nie trafiłam na artystę, który w wierszach dla dzieci starałby się unikać grzechów grafomanii. Czarnocki nie unika. Niestety. Ale nie tracę nadziei – jak nie ten, to inny.
Zgrabnie zrymowana historyjka o żółwiu, który udał się na przechadzkę i przewrócił się. Ze zdziwieniem odkrywa, że pomoc przychodzi...