Z Księgi Poległych...
Wydaje się, że dobrej literatury nie trzeba polecać. Rozwijając tę ludową prawdę należałoby dodać, że literaturę inną niż dobra należy zdecydowanie odradzać. W końcu, jako mimowolni mieszkańcy biblioteki Babel powinniśmy spróbować wypracować sobie metody doboru tekstów. Wszak, przypominając truizm (i niestety dla moli książkowych), nie żyjemy wystarczająco długo by przeczytać wszystko.
Kolejna część „Malazańskiej Księgi Poległych” - „Wicher Śmierci: Imperium” Stevena Eriksona byłaby właśnie książką, którą polecić z czystym sumieniem nie sposób. Zbyt duża ilość pomniejszych bohaterów (których już sam spis na początku tekstu jest przytłaczający) i wątków, które ciągle się rozrastają, nieuchronnie się przy tym upodabniając, przytłacza nawet wprawnego czytelnika. Brak stylistycznej klarowności i nieudolna próba epatowania grozą w co poniektórych sytuacjach, wywołują u czytającego reakcje inne, niż autor prawdopodobnie zakładał.
Świat wykreowany jest światem nieautentycznym, brak mu owej magicznej siły, która mogłaby wciągać do całkowitego zatracenia. Przydługawe opisy bitew zamiast przyspieszać akcję i czynić ją dynamiczną w rzeczywistości ją spowalniają, choć w kontekście poprzednich sześciu tomów cyklu można było się tego spodziewać. Imperium Letheryjskie chyli się ku upadkowi i nie wydaje się, żeby kiedykolwiek miało upaść. Tak samo nieprawdopodobnym wydaje się stwierdzenie, że autorskim zamysłem było dopasowanie stylu do opisu świata w chaosie. Liryczne fragmenty książki są na tym samym poziomie stylistycznym, co reszta utworu, stanowiąc jego integralną część w ogóle nie podnoszą poziomu tekstu.
Książka dedykowana Glenowi Cookowi wprost ujawnia swe źródło inspiracji odsyłając do cyklu „Czarna Kompania” tegoż. Utrzymana jest też w podobnym nastroju. I chociaż wiele osób nie odmawia talentu pisarskiego Eriksonowi, moim zdaniem „Wicher śmierci: Imperium” należy raczej do książek słabych i pomimo rozbudowanej fabuły raczej mało interesujących. Rozumiem, że wielbicieli gatunku, czy autora nie przekonam – ale też nie o to mi chodzi. Ze względu na wielowątkowość powieści, jej nadzwyczajną bujność (trzeba wszakże przyznać autorowi niezwykłą płodność) i związek z poprzednimi częściami nie sposób przedstawić klarownie głównej intrygi. Jest tu grupa poszukiwaczy, smoki i pogrążony w sporym kryzysie i chaosie świat, są też krwawe walki i ich bohaterowie, niesamowite czary i śmiertelnie niebezpieczne konflikty. Przy tym zwykłe ludzkie słabości, wielkie emocje, które targają bohaterami, motywują ich do działania lub pogłębiają jedynie ich niemoc.Wszystko, co tylko chcecie...
Być może to wystarczająco dużo fabularnych atutów… Jednak moim zdaniem, „Wicher Śmierci: Imperium” zdecydowanie zawodzi oczekiwania czytelnicze. Wprawdzie podążanie ścieżką wybitnych twórców fantasy nie jest łatwe, ale trudno nie odwoływać się do wcześniejszych doświadczeń literackich. Książka do której z pewnością nie wrócę, ale czy słusznie? Tę kwestię pozostawiam do rozważenia tym, którzy postanowili mimo wszystko ją przeczytać.
Imperium Letheryjskie chwieje się w posadach. Otoczony przez pochlebców oraz agentów przekupnego kanclerza cesarz Rhulad Sengar pogrąża się w obłędzie...
Dziewiąty i przedostatni tom Malazańskiej Księgi Poległych. Na wojnie przegrywają wszyscy. Tę okrutną prawdę można wyczytać w oczach każdego żołnierza...