Niedokończona przez Leopolda Tyrmanda powieść Wędrówki i myśli porucznika Stukułki znalazła swoje zakończenie dzięki konkursowi ogłoszonemu przez wydawnictwo MG. Zwyciężczyniami zostały Monika Dyrylica i Dagmara Klein. Autorkom udało się sprawnie wczuć w styl pisarza i dopisać ciąg dalszy do szalonej opowieści o poruczniku, który kul unikał.
Rzecz zaczyna się tam, gdzie Tyrmand skończył – porucznik Stukułka w obliczu coraz bardziej rozkręcającej się wojny, postanawia udać się w oko cyklonu, czyli wprost do Niemiec, kierując się zasadą, że pod latarnią najciemniej. Chce u agresorów przeczekać wojnę. Tymczasem autorki wysyłają bohatera w miejsce całkowicie inne, a mianowicie do Rosji. Oczywiście, nasz bohater trafia tam zupełnie przypadkiem, w dodatku w mundurze niemieckiego oficera i rozmazanym kobiecym makijażu... Nie jest to komfortowa sytuacja, gdy budzi się w obcym pociągu na kacu i dosyć szybko orientuje, że grozi mu w najlepszym wypadku natychmiastowe rozstrzelanie. Postanawia uciec, bo co może zrobić innego? W niepełnym odzieniu, gdyż niemiecki mundur mógłby okazać się zbyt niewygodny w czasie przemieszczania się po lesie. Tak trafia Stukułka do wiejskiej chaty, gdzie poznaje jedyny w swym rodzaju polski ruch oporu...
Autorkom udało się nie tylko zachować barokowy styl powieści Tyrmanda, ale i utrzymały jego poczucie humoru. A nie jest łatwo naśmiewać się z dramatycznych, jak by nie było, wydarzeń. Postawa Stukułki, ironicznego, wiecznie zdziwionego obserwatora zastanych zdarzeń, przypomina nieco Szwejka czy Kubusia Fatalistę. Jan Franciszek Stukułka nigdy nie uważał się za poliglotę, ale przez grzeczność nie zaprzeczał, gdy go za takiego uważano. Elastycznie dopasowuje się do warunków, nie ma problemu z przyjmowaniem nowych ról. Ale też nie angażuje się emocjonalnie. Przechodzi zawsze obok, traktując wszystko ze zdumiewającym dystansem. Jedyne, co go tak naprawdę trapi, to pragnienie zachowania samego siebie przy życiu - i w jako takim stanie.
Czytelnik dostaje przegląd postaw wobec wojny, wyrażanych przez społeczności, które zetknęły się z przemocą wojenną i ludzi, którzy musieli stawić jej czoło. A sposoby radzenia sobie w dramatycznych niejednokrotnie sytuacjach były doprawdy różne, nie zawsze bohaterskie, nie zawsze wynikające z chęci poświęcania życia dla ojczyzny. Napotykani przez Stukułkę bohaterowie wcale bohaterami nie są. Chcą przeżyć - za wszelką cenę, nie mają złudzeń. Ale nie są to wyzbyci uczuć wyrachowani okrutnicy. Przeciwnie: są to słabi, nie pozbawieni wad, ale jednak normalni ludzie. Pragną spokoju i miłości. Szczególnie widać to u kobiet, które nie szczędzą porucznikowi swych wdzięków. Stukułka podróżuje więc i poznaje na własnej skórze różne oblicza wojny. Nie zmienia to jednak jego pacyfistycznych przekonań. Stukułka nadal uważa, że należy omijać wszelkie przejawy wojny jak najszerszym łukiem.
Trzeba przyznać, że zakończenie powieści okazuje się zaskakująco udane. Kontynuuje myśl Leopolda Tyrmanda i cieszy pomysłowością autorek. Udało im się zachować styl, szalone tempo i nieprzewidywalność narracji. Takiego finału nie powstydziłby się chyba nawet sam autor Złego.
Siedem dalekich rejsów to powieść skrojona po mistrzowsku. Wartka, choć kameralna akcja, błyskotliwe dialogi, barwne niejednoznaczne postacie. A wszystko...
Książka – legenda. Najpoczytniejszy kryminał napisany w czasach PRL-u. A tak naprawdę niezwykle inteligentnie opis Polski Ludowej, przebrany w strój...