Historia Fedry nó Delanuay, kobiety naznaczonej „strzałą Kusziela”, która sprowadziła na nią tylko pozorne błogosławieństwo niewrażliwości na ból, który staje się przyjemnością. W praktyce bycie „wybranką błogosławionego Kusziela” wcale nie jest łatwe ani przyjemne. Wierne podążenie Jego drogami sprowadza na bohaterkę i jej bliskich szereg przygód, nieraz przykrych i bolesnych (nawet dla tych, którym ból sprawia rozkosz). ”Wcielenie Kusziela” opowiada o próbie zdjęcia klątwy z byłego ukochanego Fedry. Młody cygański książę, Hiacynt, z własnej woli przyjmuje na siepie przekleństwo Pana Cieśliny. Zostaje uwięziony na wyspie i przejmuję władzę nad wodami cieśniny między Albą i Kuszetem. Fedra i jej aktualny kochanek Joscelin ruszają w podróż, która wystawi na próbę wszystko co ich łączy i w co wierzą. Muszą odnaleźć imię Boga Jedynego, by uwolnić Hiacynta. Dawno nie byłem tak zawiedziony książką. Staję w zdecydowanej opozycji do poparcia Andrzeja Sapkowskiego dla tej powieści (cykl „Andrzej Sapkowski przedstawia”). Z tyłu książki znajduje się notka wyłuszczająca zalety tej pozycji i błyskotliwość autorki. W oparciu o nią scharakteryzuje moje spostrzeżenia. Nie nazwałbym tego „śmiałym połączeniem historycznej i erotycznej fantasy”. Co do erotyki mogę się zgodzić – jest opisana bardzo ładnie, ze smakiem i klasą. Czuć kobiece pióro. Niestety, tylko te momenty miały w sobie to „coś” – piękne opisy, porywające słownictwo, podziwu godne wyważenie, zasługujące na miano książkowej „erotyki”. Cała reszta była kiepska. O tym dalej. ”Historyczność” tej powieści ma w sobie coś irytującego. Nie jest to historia sensu stricto, lecz wyrywki historii biblijnych, mitów greckich i celtyckich w dość miernym i przewidywalnym połączeniu. Autorka w jednym miejscu wymyśla przedziwne historie i nazwy własne (Dżebe-Barkal), w innych nie zadaje sobie tego trudu (helleni, Izrael). Czasem jest to wręcz śmieszne – Ye-szua, Mojsze, Szalomon etc. Używanie archaicznych form, lub nieznaczne zmiany w prawdziwych imionach i nazwach trąci myszką i bardzo irytuje uważnego czytelnika. „Tajemniczość na siłę” jest znakomitym mordercą nastroju. To jednak bardzo obiektywne spostrzeżenie i nie ma wagi w kwestii oceny tej książki. Co innego dalsze argumenty. „Talent Jacqueline Crey do charakteryzowania postaci i błyskotliwej narracji” to coś, na co się nie zgadzam – jest zupełnie odwrotnie. WSZYSTKIE postacie prócz głównej bohaterki są „papierowe” i sztuczne do bólu. Opisy ich, oraz otoczenia są przegadane i jednocześnie nic ze sobą nie niosą. Autorka być może inspirowała się potężnymi opisami Tolkiena, jednak w jej wypadku wyszło coś męczącego i rozwadniającego i tak niezbyt wartką akcję. W zasadzie miałem nieraz wrażenie, że czytam trochę lepsze romansidło. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że główna bohaterka to emanacja kompleksów i pragnień autorki. Fedna jest stylizowana na niebywale wpływową i potężną kobietę w królestwie Kuszetu. Jest na „ty” z królową, ma wielki majątek, wszędzie swoich ludzi i masę przyjaciół. Na dodatek jest porywająco piękna, przebiegła i sprytna. Niemniej miałem wrażenie, że każda z tych zalet opisywana jest przez zakompleksioną nastolatkę, z buta i dumą wyolbrzymiającą swoją osobę. Czy ludzie potężni, lecz skromni i błyskotliwi (Fedra) myślą i piszą o sobie z takim brakiem dystansu i infantylizmem? Gdyby był to celowy zabieg, to czapki z głów. Jednak widać wyraźnie kim Fedra MA być wg autorki; scharakteryzowanie tak złożonej postaci okazało się ponad siły pani Carey. Fedra jest opisywana chaotycznie, sprzecznie, nieraz po prostu głupio. Wszelkie inne postaci są, jak wspomniałem martwe. Z pietyzmem opisywany jest każdy ich szczegół, to fakt, ale nic poza tym. Jakby tego było mało, zachowują się przeważnie jak w fantazji romatycznej nastolatki – prawie WSZYSCY pozytywni bohaterowie męscy płaczą (o kobietach nie wspomnę - paczą przeważnie raz na rozdział), a negatywni są nieogoleni i śmierdzą (negatywne postacie damskie są klasycznie piękne i niebezpieczne...w zasadzie 90% jako tako myślących postaci w książce to kobiety). Opis emocji jest sprowadzony do kulawego minimum (albo przegadanej dywagacji), wiec czytelnik nawet gdyby chciał – nie wczuje się w klimat powodów, dla których wszyscy ciągle płaczą. „mają wilgotne oczy” itp. ... autorka woli opisywać barwę sukienki, na którą padają ronione łzy, niż powód ich ronienia... Rozumiem, że wypachniona dama dworu będzie chlipać przy każdej okazji, jednak cygański szynkarz, mnich kasjelicki (mistrz szermierki i wytrawny zabójca), czy kapitan-zabijaka raczej potrzebują poważnego bodźca żeby się rozkleić... raczej... i nie u pani Carey. Jej świat jest pełen wrażliwych mężczyzn okazujących swoje uczucia, płaczących podczas smutnych opowieści przy kominku i przesadnie czułych... ideał ideałem, ale w książce dało to efekt sztuczności graniczącej z kiczem. Jak wspomniałem, książka jest przegadana. Dopatruję się tu próby rozwijania opisów w stylu Tolkiena i „wkręcania” czytelnika w złożoną intrygę, z masą wątków pobocznych jak u Franka Herberta ( „Bóg Imperator Diuny” – majstersztyk w tej kwestii). W obydwu wypadkach - porażka. Może byłoby lepiej, gdyby nie „zniewieściały” w złym tego słowa znaczeniu styl autorki. Nie jest to opinia gruboskórnego samca – zasięgnąłem opinii kobiet – one równie bardzo tego nie lubią. Przynajmniej nie w takiej konwencji. Bo umówmy się – fantasy (nawet z dużą nutą romantyzmu), a „harlequin drogi” w baśniowej scenerii, nie powinny leżeć na tej samej półce. Jedno trzeba przyznać – książka zawiodła mnie w tak ...”dziwny” sposób i irytowała mnie tak niespotykanie, że nawet nie żałuję jej przeczytania. Pod tym względem jest bardzo ciekawa.
Pełna intryg historia miłości kurtyzany i księcia krwi. „Chodzą słuchy, że spuścizną Kusziela jest zdolność dostrzegania wad w ludzkiej duszy i...