Recenzja książki: Warszawskie wersety

Recenzuje: mh

Młoda polska proza karłowacieje. Standard wyznaczają książki kiepskie. Wpatrzeni w nie naśladowcy piszą rzeczy jeszcze gorsze. A wszystko promują skądinąd renomowane wydawnictwa. Pozostaje mieć nadzieję, że nie jest to prowadzona z premedytacją realizacja programu sprowadzenia literatury do postury gnoma. Żeby wygodniej było ją trzymać na linewce.



Jakiś czas temu Przemysław Wojcieszek, filmowiec i autor dobrej sztuki teatralnej „Made in Poland” udzielił wywiadu „Polityce”. Z większością diagnoz Wojcieszka trudno się zgodzić, jednak urzeka jego odpowiedź na pytanie, czy czytuje współczesną prozę. Wojcieszek odpowiedział mniej więcej – streszczam – tak: czytam bardzo dużo, ale co to za proza? Z nieufnością należy podchodzić do książek mających mniej niż 300 stron. Bo powieść to epika, fabuła, a współczesnym młodym pisarzom wydaje się, że coś tam w kilka miesięcy naszkicują i już mają książkę, mogącą odnieść sukces.



Trudno odmówić tej konstatacji racji. Za zaledwie szkic książki można już uznać fetowany „Gnój” Wojciecha Kuczoka. Jeszcze kilkanaście lat temu autor mógłby go opublikować co najwyżej jako „mikropowieść” (forma pomiędzy opowiadaniem a powieścią) w „Twórczości”. Dzisiaj już wystarczyła, by został uznany za objawienie, choć tak naprawdę know how Kuczoka na książkę to kilkanaście anegdot i sprawne wykorzystanie lokalnego kolorytu, który kupiła „warszawka” – pokazanie Ślązaków jako egzotyczny naród zatrzymany w rozwoju gdzieś pomiędzy Dzikusami a cywilizacją. Jednak mikropowieść Kuczoka można było przynajmniej czytać. To i tak sukces, bo czytać bez bólu nie dało się już na przykład debiutanckiego dzieła Doroty Masłowskiej – „Wojny polsko ruskiej pod flagą biało-czerwoną”. Pozostaje więc fenomenem fakt, iż kilkadziesiąt tysięcy osób tę książkę kupiło. Oto siła medialnego „kształtowania społecznej wyobraźni” (czyli masowego prania mózgów). Do dziś jednak nie wierzę, że ci, którzy nabyli debiut Masłowskiej – przeczytali go; kupowali raczej modną broszkę sezonu, świadectwo przynależności do „elit” i nadążania za czasem.



Książka Masłowskiej była nadmuchanym balonem, literackim karłem. Zapatrzył się w niego kolejny debiutant – Michał Sufin – autor „Warszawskich wersetów”. Napisał książeczkę, nie tak pracowity jak Masłowska, nawet nie tak utalentowany – wyprodukował korzystając z jej doświadczeń prozatorski patchwork. Patchwork z dewiacji. O Masłowskiej jeden z krytyków napisał, że jej proza jest stylizowana na piosenkę rapową. Sufin stylizował (a może wcale nie musiał stylizować?) swoją prozę na bełkot: bełkot zaćpańca, najebca, ziomala. Nie ma tutaj fabuły, są urywki. Na każdej stronie po kilkakroć pojawiają się wulgaryzmy. Znajdziemy je i u Hemingwaya – tam pełnią jednak funkcję kontrapunktu (Jedno „Ty, kurwo” wypowiedziane po hiszpańsku pod adresem piekącej meduzy w „Starym człowieku... „), u Sufina nie są nawet znakami przestankowymi – raczej taktem, rytmem, wyznacznikiem, rusztowaniem, na którym nie rozpięto żadnego obrazu ani znaczenia. Raz na kilkadziesiąt stron błyśnie w tym wyobraźnia językowa: „Sokowirówka frustracji. Ale ani jednej łezki, bo wkurw nie umiał się skraplać”, ale czy warto czytać bezfabułową książkę dla kilku w miarę zgrabnych zdań? Być może zdaje sobie z tego sprawę sam autor, bo raz po raz próbuje kolejnych sposobów, by jakoś usprawiedliwić swój bełkot. „Ja jestem Żydem, po matce...” – łapie się ostatniej deski ratunku. Dragi, homoseksualizm, lesbijskość. Onanizm do umywalki i wielki kac. Bełkot. „Rzyganie, czyli najszybszy sposób odnajdywania właściwych punktów widzenia” – pisze Sufin. Dla niego też stało się najlepszym sposobem pisania.



W czym jednak problem? Czy nie lepiej takie okołoliterackie wybryki zignorować? Przemilczeć? Problem w tym, że „Warszawskich wersetów” nie wydała niszowa oficyna deliryków. Ukazały się nakładem Wydawnictwa Czarne – w taką rekomendację czytelnik może uwierzyć choćby za sprawą Andrzeja Stasiuka. Choćby przez fakt, iż Czarne jest edytorem książek Jurija Andruchowycza i Dubravki Ugresic, książki tej oficyny recenzowane są w renomowanych periodykach literackich. Chciałbym wierzyć, że „Warszawskie wersety” to tylko wypadek przy pracy albo chęć powtórzenia (marketingowego, bo w żadnym wypadku nie artystycznego) sukcesu bełkotu Masłowskiej. Chciałbym wierzyć, że nie jest to część prowadzonego z rozmysłem planu sprowadzenia literatury polskiej do postaci karła.



Marcin Hałaś

 

Kup książkę Warszawskie wersety

Sprawdzam ceny dla ciebie ...

Zobacz także

Zobacz opinie o książce Warszawskie wersety
Książka
Warszawskie wersety
Michał Sufin
Inne książki autora
Dzielny ołowiany żołnierzyk
Michał Sufin0
Okładka ksiązki - Dzielny ołowiany żołnierzyk

Bajecznie kolorowa książeczka dla dzieci opowiada o przygodach dzielnego ołowianego żołnierzyka. Piękne obrazki oraz ciekawy, napisany zrozumiałym dla...

Słowik. Bajkowe skarby
Michał Sufin0
Okładka ksiązki - Słowik. Bajkowe skarby

Seria kolorowych książeczek w poręcznym formacie to starannie wybrane, lubiane przez dzieci opowieści. Piękne obrazki oraz ciekawy, napisany zrozumiałym...

Zobacz wszystkie książki tego autora
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje
Reklamy