Zagadka zakrwawionego namiotu
Chełmża i okolice. Jezioro Chełmżyńskie. Nad polance nad brzegami jeziora zostaje znaleziony świeżo opuszczony namiot. Jest w nim krew, są ślady, są podejrzenia – nie ma tylko ofiary. Nie ma ciała, nie ma narzędzi zbrodni, a zatem tak naprawdę nie ma sprawy. A właściwie to jest sprawa, tylko trochę taka nieoficjalna. Samo podejrzenie brutalnego zabójstwa bowiem nie wystarcza, by przeznaczyć do wyjaśnienia go odpowiednio wielu ludzi i wystarczająco dużo środków. Przeczucia nie są bowiem formą racjonalnego uzasadnienia zaistnienia przestępstwa. A komisarz Bernard Gross ma w swoim dossier głównie przeczucia. Co nie przeszkadza mu próbować wyjaśnić zagadkę, coraz bardziej go frapującą.
Powieść kryminalna? W zasadzie raczej powieść obyczajowa z wątkiem kryminalnym. Zagadka kryminalna bowiem wydaje się tu tylko tłem dla wielu innych, zdaniem autora ciekawszych spraw. Ciekawa na pewno jest warstwa językowa, mnóstwo detali – momentami dokuczliwych jak komary na jeziorem. Owa szczegółowość, która sprawdza się doskonale w krótszej formie pisarskiej, tu szybko zaczyna nużyć. Trochę tak, jak w wielu powieściach skandynawskich, gdzie zagadka kryminalna jest tylko dodatkiem do opisu życia policjantów i ludzi zamieszanych w zbrodnię. Prywatne sprawy i osobiste problemy coraz bardziej przytłaczają, stają się ważniejsze niż cała reszta. Główny bohater, nie taki znów młody Gross, cierpi jak młody Werter i stara się to okazywać na każdym kroku. Nieznany (pozornie) jest cel rozlicznych wstawek o charakterze erotycznym. Erotyki w nich tak naprawdę niewiele, znacznie więcej – topornego seksu. Wstawki te nie mają specjalnego uzasadnienia, może poza odwołaniem się do potrzeb wymagających opisów seksu czytelników kryminałów.
Powieść generalnie jest raczej męcząca. Wolno rozwijająca się fabuła. Nadmiar detali. W sieci zdarzają się przekorne opinie, głoszące, że akcja jest wartka. Wartka chyba jak Barycz, leniwie tocząca swe wody w okolicach Milicza. Trudno identyfikować się z mocno ustandaryzowanymi bohaterami po przejściach. Umęczeni, doświadczeni życiowo, niespecjalnie sympatyczni. Mrukliwi i senni jak kot Bonifacy, mentor niejakiego Filemona. Wada to powieść dla wybrańców, którzy lubią udręczenie. Którzy relaksują się w atmosferze cudzych nierozwiązywalnych problemów i stanów depresyjnych.