KAŻDY GDZIEŚ
Określenie „młoda poezja” brzmi bardzo świeżo i wiosennie, a zarazem nieco tajemniczo. Cóż bowiem może znaczyć? Tyle, że coś jest jeszcze młode (czyżby niedojrzałe?), a zarazem już jest poezją. Poezja natomiast to wielkie słowo, zawierające w sobie cały niepokój i wrażliwość człowieka myślącego. „Młoda poezja” jest dodatkowo terminem przechodnim. Twórcy wkrótce się zestarzeją, a ich miejsce zajmą następni „poeci przed debiutem książkowym”. Myślę, że takie klasyfikacje ułatwiają robotę historykom literatury i przyszłym studentom. Ci ostatni za kilkanaście lat zanotują na wykładzie:
„Młoda poezja Śląska i Zagłębia lat 90-tych XX i początku XXI wieku: Paweł Barański, Wojciech Brzoska, Ryszard Chłopek, Paweł Lekszycki, Adam Pluszka, Paweł Sarna, Aleksandra Wojtkiewicz, Urszula Zajkowska, Zofia Zielińska. Debiutowali w tym samym czasie, potem każdy poszedł w swoją stronę.”
Kto przetrwa, umieści siebie w przyszłych opracowaniach, to się okaże. Tymczasem mamy przed sobą próbę zebrania w jednej publikacji jakiejś cząstki każdego z tych młodych autorów; cząstki mniej lub bardziej reprezentatywnej, ale zawsze świadczącej o tym, że Ślązacy (i Zagłębiacy) nie gęsi...
Są różni, wiele ich dzieli. Ale mają także elementy wspólne. Studiują na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach, ogólnie rzecz biorąc, nauki humanistyczne. Urodzili się pod koniec lat siedemdziesiątych. Zwraca na to uwagę Paweł Barański, który w wierszu Dylematy potencjalnego zabójcy pisze: Urodziłem się w siedemdziesiątym ósmym i zapewne nie jest to zbieg okoliczności. Może i nie. Faktem jest, że poeci pozbawieni są całego balastu przemian społeczno-politycznych ostatnich dwóch dekad, który zdaje się bardzo dotąd ciążył polskiej poezji. Twórcy nieustannie musieli się z czegoś rozliczać. Tak przynajmniej wypadało. Ta różnica jest bardzo ważna, ponieważ jako „nowi młodzi” mają świeże spojrzenie na rzeczywistość, do której muszą się odnieść nie z perspektywy przeszłości, ale teraźniejszości. I właśnie to „tu i teraz” stanowi najbardziej znamienny wyróżnik ich tekstów. Od rzeczy małych, takich jak parzenie herbaty i palenie papierosa (dwie statystycznie najczęściej powtarzające się w tych wierszach czynności) przechodzą do „rzeczy wielkich”. Jak na poetów przystało spierają się z Bogiem, czy też z którymś z modnych ostatnio bogów hinduskich. Zarzucają Mu, że gówno / go teraz obchodzi ten cały galimatias (Paweł Barański: ***), zauważając przy tym, że ziemia / zamarza w objęciach / Kriszny (Ryszard Chłopek: Ardżuna). Zainteresowanie religią komentuje Zofia Zielińska (Ważki):
lubię mówić o bogach / to niewyczerpany temat / temat rzeka w którym / utopiło się wielu wielu wielu. Czasem bawią się w publicystyczną krytykę społeczeństwa. Szczególnie Paweł Lekszycki w wierszu Kicz: błogosławiona codzienna piesza pielgrzymka na targ / błogosławieni spoceni, nieustający w liczeniu pielgrzymi (...) błogosławione wydawanie pensji i błogosławiony zakup po niskiej cenie.
Przede wszystkim zaś: patrzą na świat i widzą. A swoje spostrzeżenia potrafią zapisać:
tramwaje nanizane / na żyły szyn przecinają się z drogą. / w pełnym słońcu jesteśmy w rozbiórce / i uczymy się wlepiać w oparcie. (Urszula Zajkowska: plac husa: bezpieczny constans). Wszyscy bohaterowie dzisiejszych / pięciu seriali idą spać.jutro nie mogą pomylić się / w swoich kwestiach.reklamy kończą używanie / swoich produktów i zamierzają od nowa zacząć lepiej. / turnieje się wygrały, ludzie zostali wyłonieni / z otchłani do odbioru i wymiany. (Urszula Zajkowska: elektryczność opina mysłowice).
Mają przy tym pełną świadomość złożoności i wieloznaczności języka ojczystego:
czyż nie o to chodzi, / żeby jednym szybkim ruchem męskich / oczu skasować od razu z dwóch stron, / a potem, zmieniając na zakrętach pozycje, / bezpiecznie dojechać do celu? (Wojciech Brzoska: kasownik).
Często pojawia się u nich księżyc (najczęściej w pełni), wznoszący się nad Katowicami, Mysłowicami, Krakowem. Miasta składają się z ulic, dachów z antenami tv, szyn tramwajowych, autobusów i przystanków. Na peryferiach tych miast piętrzą się blokowiska osiedli odizolowanych od reszty świata kontenerami ze śmieciami. I to chyba wszystko, co ich łączy: wspólne doznanie uroków cywilizacji miejskiej w jej tu i teraz. Tyle wspólny mianownik. Czas wznieść się ponad kreskę ułamka do licznika. Dopiero tutaj pojawiają się różnice. Każdy z nich bowiem ma własny zasób słownictwa, system skojarzeń, inaczej reaguje na rzeczywistość. I z pewnością każdy pójdzie gdzieś, kiedyś w swoją stronę. Paweł Barański w drobnych gestach, szybko przemijających momentach dostrzega duże znaczenia. Chyba tylko u niego przejawia się miłość jako związek dwojga ludzi świadomych jego konsekwencji:
moja kobieta szarpie mnie za rękę / żebym się nie wygłupiał. / Dziwię się. – mieliśmy zakładać rodzinę. (Paweł Barański: Wiersz sytuacyjny). Wojciech Brzoska zastanawia się nad teorią komunikacji. Rozkłada schemat: nadawca – odbiorca – komunikat na: no wiesz: trzy razy „tak” (Wojciech Brzoska: nie – tak – ty). Ale w ludzkim wydaniu akt ten nie zawsze znajduje szczęśliwe zakończenie. Czasem jest tylko: porozumienie / quasi – zaspokojenie / osamotnienie, a tak naprawdę wciąż mijamy się w milczeniu, posyłając sobie tylko wyimaginowane uśmiechy.
W jego poezji wyczuwalny jest słynny ból poetów: osamotnienie / niezaspokojenie, symbolizowane przez pęknięte małżeńskie łóżko (wiersz sesja ostrzegawcza), spóźnione ciepło , chłodne rozmowy (koło ratunkowe). Ale Brzoska znajduje rozwiązanie: wyjeżdżam żeby wreszcie się wyleczyć, żeby dobrze się zabliźnić (spowiedź bez słów, po przejściach). Może dzięki temu właśnie: nić porozumienia zostaje sklejona / gwałtowne spięcie tym razem przerywa chore milczenie (złamanie zamknięte).
Ryszard Chłopek zdaje się cierpieć na swoistą miastofobię. Odczuwa ciągły strach na widok dworca i innych budynków (wiersz Adam i). Boi się kamieni, asfaltu, jakby miały go wchłonąć, porazić, może ukamieniować, stłamsić w sobie. Miasto śledzi nas, albo wypatruje za każdym zakrętem (Więcej ognia w mieście). Miasto jest więzieniem, z którego, choć próbuje się uciec, to w ostateczności nie sposób się od niego uwolnić. Chłopek rozpaczliwie, choć ironicznie rzuca wyzwanie / wyznanie:
mam dupę w małym miasteczku! (Niedziela). Paweł Lekszycki także niezbyt dobrze czuje się w mieście: na światłoczułe wody / siatkówek wpływają stałe obrazy: / blokowiska i dworce (Góry górują). Ze swojego okna obserwuje obrazek osiedlowego getta: wywóz śmieci, grzebanie w odpadkach, ludzi przywiązanych do psich smyczy. Czyżby nowy rodzaj zniewolenia? Już nie politycznego, tym razem konsumpcyjnego. Uzależnienie od posiadania , nabywania, nieustannego przetrawiania. Na estetycznie wyglądających, kolorowych kontenerach na śmieci zamiast daty ważności / napisano sprayem:
jedzcie i pijcie / z tego wszyscy. Głupi żart, czy coś więcej? Adam Pluszka inspiracje czerpie z medycyny. Oddaje krew w ambulansie / na rynku w katowicach (Pod postacią czekolady), odwiedza szpitale, obserwuje pacjentów i lekarzy: pani doktor ubrana w białą bluzkę i / spodnie białe, nosi czarną bieliznę (Szpital kardiologiczny. W przedsionku). Ale chorują nie tylko ludzie: Czeka / ze mną głodny Furby i mówi po / furbiemu, że umiera. (Furby zachorował i cicho rzęzi). Mechanicznie żyjąca zabawka przypomina pozostawienie / Tamagotchiego w pustym / mieszkaniu Olszańskiego. Tu otwierają się następne furtki. Jedna prowadzi w stronę Szymborskiej, a druga w kierunku refleksji nad współczesną technicyzacją życia, zastępowaniem żywych urządzeniami. Paweł Sarna pisze: chciałbym czasem / zamiast ciemności / bać się kataru (To co znajduję).
Tymczasem odwiedzają go domokrążcy, wszechświat nam się rozrasta i Bóg znajduje się coraz dalej (Punkt widzenia). Coraz trudniej oddziela się światło od ciemności. Sarna, mimo to, próbuje: maluje swoje otoczenie, wybiela ściany. Chce by było czysto i świeżo (Próg). Aleksandra Wojtkiewicz ucieka z miasta w stronę animistycznej przyrody. Jest to chyba najbardziej metaforyczna poezja tego tomu. Więcej jest tu poezji niż reportażu. Więcej żywej natury, która ma jednak w sobie coś ludzkiego, coś erotycznego. Urszula Zajkowska także zdaje się odrywać od jednego, na stałe przypisanego miejsca. Podróżuje: kawa w barze na wąskiej uliczce.wypalanie towaru. / potem autostrady, autostrady, czyste holenderskie domki, / za dużo miejsca dookoła. / znikąd donikąd (odpowiedź dana czterem kółkom citroena saxo). Zajkowska nie tkwi nigdzie, to miejsca ją doganiają. Znajduje się w ciągłym ruchu, a otoczeniu czasem udaje się ją dosięgnąć. Ale tylko w momentach przestoju:
w pociągu osobowym katowice – gliwice przed odjazdem / podsłuchuję dwie kromki chleba (kaligrafia). Zofia Zielińska wciela się w różne postaci. Staje się Żydem, którego pejsy dotykają ziemi (początek dnia, betlejem, późne sześćdziesiąte). Jest obserwatorem, który widzi jak anonimowy ksiądz / odprawia rytualną mszę / do anonimowego boga / na oplutym przystanku. Ale jest także kobietą, która odkrywa swój związek z Księżycem.