Skąd małym dziewczynkom przychodzi na myśl, że mają być szczęśliwe? Są inne rzeczy, dużo dla nich ważniejsze.
Rodzice się nie kochają. Mama wyszła za tatka głównie dla jego pieniędzy. W sumie to jest jakieś wyjaśnienie tego związku. Ona, przedstawicielka wielkiego, starego rodu, Roberta Ann Carroll wybiera sobie prostaczka, nisko urodzonego Joego Dakina. Wystarczy jej, tak się na początku wydaje, miłość do jego pieniędzy, faceta można jakoś ścierpieć. Dzieci mogą się zdarzyć, to pewien minus, ale życie w luksusie jest tego warte. Zdarza się takie małżeństwo z jednostronnym uczuciem, tak jak zdarza się tak wredny brat jak Ford. Dziwne imię? Jakie tam dziwne, przecie to nazwa marki znanego samochodu. Tatko sprzedaje takie auta, jest w tym bardzo, ale to bardzo dobry. Wydaje mi się, że jest naprawdę niezłym Dakinem, nie takim jak prawie cała reszta jego rodzinki. Ma pieniądze, pracę, którą lubi, ładną żonę, wredną teściową. A mama? Jest wiecznie niezadowolona, nieszczęśliwa, zbolała i do tego jeszcze piękna. Wszystko jej przeszkadza i wszystko ją w gruncie rzeczy strasznie męczy. Stale bolą ją stopy, które muszę masować i masować. Na chwilę to pomaga, a potem znowu narzekanie i masowanie. Mama jest przecież jedną z tych Carrollów, szlachetnych, znamienitych i wybitnie sarkastycznych, tak się chyba wymawia to bardzo fajnie brzmiące słowo. Jest taka ech i och, że trudno ją lubić mimo, że jest przecie moją mamą. Choć faceci lubią ją, lubią patrzeć jak idzie, jak siedzi i jak jest obok nich. Choć w miłości najważniejsze jest ponoć serce, to ładny wygląd raczej nie przeszkadza. Mama chyba nikogo nie kocha, nawet siebie. Nie potrafi kochać, bo to jest takie pospolite. A przecie nie chcemy być pospolici, z ludu wzięci, jak Dakinowie. Roberta Ann Carroll jest jak zgryźliwa, pomarszczona staruszka, którą uwiera całe dotychczasowe życie. Czuje je jak kamyk w eleganckim, twardym bucie. Nie wolno jej grzebać w nim przy wszystkich, to nie wypada, trza się uśmiechać, witać i kłaniać, a ból jest okropny. Ciekawe, że ten cały ból nie jest według Carrollów równie pospolity jak Dakinowie. Tak, w tem wszystkim jestem jeszcze ja. Moje wielgachne uszyska świadczą żem nie wdała się w ród mamci, nie to co Ford. Ale dzięki temu jest na kogo zwalać winę na wszystko, nawet na ten ból stóp. Próbuję się w tem wszystkim znaleźć. Tkwię w środku, jak robak w jabłku, wrzucona jak ta niedojrzała śliwka w kompot. Nikt się mnie nie pytał czy chcę tu być, czy nie. Ale jestem, czuję i żyję. I słyszę ciągle różne takie dziwne szepty i dźwięki. Takie szmery i mamrotania. Czasami takie pluskplompluskplom czy szszszplafszszszplaf. Dziwny jest ten świat, nie tylko ten mój, ale i ten cały, wokół mnie. Bardzo dziwny.
W lśniącej czarnej powierzchni fortepianu widziałam odbicie swojej twarzy niby jakiegoś chorego, gasnącego ducha.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu miałem w ręku tak ładnie napisaną książkę dla dorosłych. Świetny klimat, piękny język, mieniąca się różnorodnymi barwami treść. Gęsta, pełna niepokoju proza tkwiąca gdzieś między okrutnym realizmem życia, a jego tak rzadko ujawniającą się magicznością. Proza rozwlekła, nasiąknięta powolnością i zmęczeniem upalnego amerykańskiego południa. Proza skąpa w dialogi, bogata w obserwacje i rozdmuchane myśli. W tej opowieści nie chodzi tylko o samą dość rozbudowaną fabułę. Liczą się tu słowa, ukryte za nimi dźwięki, zapachy, emocje, podteksty, nieustannie towarzysząca nam niepewność i niepokój. Ciągłe konfrontowanie świata bardzo wrażliwego dziecka z wyrafinowanym światem dorosłych. Bohaterka powieści, Calliope Carroll Dakin czyli Calley Dakin, nie tyle opowiada nam o sobie i swoich przeżyciach co przetwarza własne emocje i doświadczenia w pełną niezwykłości opowieść o życiu. O braku miłości, chciwości, bezwzględności, okrucieństwie, przyjaźni. Są to wspomnienia dziecka, ale częściowo przetworzone przez umysł dorosłego. Wspomnienia, którym czas i przemyślenia nadają zupełnie innego charakteru niż świeżym, namacalnym doświadczeniom właśnie minionej chwili.
Tabitha King, która dokończyła powieść przedwcześnie zmarłego Michaela McDowella zaprasza nas do niezwykłego świata. Pełnego szczegółów, rzeczy dziwnych i przerażających, a może tylko tak właśnie odczuwanych przez umysł dziecka, nastolatki. Wspomniany Michael McDowell jest autorem książki i scenariusza do dość znanego filmu "Sok z żuka". Także i nad tą powieścią unosi się jego duch. Ulubione przez niego połączenie groteski, makabry, ironii i specyficznego humoru. Niepowtarzalnej gry wyobraźni.
Jeśli przyjrzeć się historii opowiedzianej w tej książce to można by ją streścić nawet w jednym zdaniu: o okrutnym morderstwie Joego Dankina i co z tego wynikło dla jego najbliższych. Wokół tego jednego traumatycznego wydarzenia została zbudowana fabuła całej rozbudowanej powieści. Cały ten świat rozedrganych zdarzeń, myśli, obserwacji i emocji. Świat wewnętrzny, którego nie można zamknąć w prostych, jednoznacznych słowach. Świat widziany oczami dziecka, pociągający i zarazem odpychający, niebezpieczny i pełen groźnego piękna. Akcja nie liczy się tu więcej niż opis uczuć i myśli, uchwycenie ulotnej chwili-motyla. To proza, która wyłapuje z życia drobiazgi, które giną śmiercią tragiczną w szumie i rozgardiaszu codzienności. Przypominająca stary sklep z antykami, z zalegającym na półkach kurzem pokrywającym wspomnienia dawno minionych chwil i wdzierającymi się w to otoczenie złotawymi smugami światła. Pełna tajemniczych cieni, gry świateł i słów, które mogą tak niesamowicie różnić się odcieniami w zależności od intonacji, kontekstu, barwy, osoby je wypowiadającej.
Jest to proza szeroka jak rzeka, rozwlekła i przez to właśnie piękna. Będąca formą podróży w czasy dzieciństwa, pełne tajemnic zakamarki starych domów, świat pobudzonej, niczym nieskrępowanej wyobraźni dziecka. Wrażliwy nastolatek potrafi w swoim umyśle uchwycić całe bogactwo otoczenia i dokładać do niego twory swojej własnej wyobraźni. Bać się wyimaginowanych stworów i miejsc, badać zakamarki pachnące tajemnicą, nie tylko widzieć i odbierać rzeczywistość, ale i w jakiś sposób stwarzać świat w którym żyje.
To powieść z dreszczykiem, ale nie strasząca nas czymś konkretnym, w pełni określonym. Napięcie tworzą nie tyle ostrość opisów i przyspieszony rytm wydarzeń, a raczej rysy na błyszczącej powierzchni rzeczywistości. Groza jest wprowadzana do fabuły tylnymi drzwiami. Nastrój otacza nas z wolna jak snująca się leniwie mgła. Nawet sami nie wiemy kiedy - w zamyśleniu - w niej jesteśmy całkowicie pogrążeni.
Byłam uwięziona w strasznej ciemności pod powierzchnią snu, w mrocznym morzu jęków, lamentów i rozpaczy. Znów tonęłam w tej ciemnej wodzie, wśród deszczu desperacko bębniącego w szybę. Wdychałam ten żal i ból, ich gorycz szczypała mnie w usta, uszy, oczy.
Prozę Tabithy King, którą można by sklasyfikować jako odmianę realizmu magicznego, czyta się z przyjemnością. Jest zarazem dopracowana i dojrzała, gęsta od uczuć i wieloznaczna. Pełna mrocznych tajemnic, widzenia świata poprzez płatające figle powiększające szkła wyobraźni. To jedna z tych książek, które potrafią pochłonąć i całkowicie owładnąć, o ile czytelnik podda się ich niespiesznemu, dziwnie pociągającemu rytmowi.