Dobrze się zapowiadać literacko to znaczy budzić nadzieję, że z czasem talent się rozwinie na tyle, że stanie się zrozumiały. Gdy młodziutki pisarz wylewa z siebie potoki słów, często zupełnie enigmatycznych, mało zrozumiałych dla przeciętnego czytelnika, krytycy zaczynają zachodzić w głowę, o co w tym wszystkim chodzi i szukają podobieństw. Jeśli zatem ów autor miewał problemy psychiczne i leczył się psychiatrycznie, także z nałogów, to może by tak go porównać na przykład do Rimbauda? A gdyby tak jeszcze umarł młodo i tragicznie? Wówczas jego twórczość, choć bełkotliwa, nabierze głębi… Być może to stwierdzenie okrutne, ale to nie ja wydaję pośmiertnie zbiór opowiadań młodego, zapowiadającego się dobrze twórcy, by faktem jego tragicznej śmierci podkreślić artystyczny wymiar tej twórczości.
Biorąc do rąk książeczkę Vida Local Tomasza Pułki, spodziewać się można co najmniej estetycznego wstrząsu. Autor opublikował już kilka tomików, pisał, udzielał się, należał do grup, dostawał nagrody, a miał zaledwie dwadzieścia parę lat. Z ciekawością zatem sięgnęłam do jego twórczości zamieszczonej w Internecie, do dzieł grafiki cyfrowej i tak zwanej "poezji cybernetycznej". I chyba czegoś nie zrozumiałam albo nie zauważyłam. Albo też coś mi umknęło. Bo zobaczyłam jedynie bełkot kogoś albo pijanego, mocno upalonego, albo kpiącego sobie ze wszystkich czytelników. Niestety, w sposób mało zabawny.
Wróćmy jednak do Vida Local. To zbiór trzech opowiadań, opowiadających o doświadczeniu psychodelicznym przydarzającym się "językowi". Cóż, nie jest to pomysł nowy, może jednak autorowi udało się w praktyce dokonać czegoś zaskakującego? Na zachód bez piany! Remake! Czy rozumiesz nawiązanie. Czy odszyfrujesz niezaszyfrowane nie w domyśle, widząc jedynie zachód słońca i pojedyncze (być może te tu tylko) wskazówka? Jednak? Tak mogę z tropu na trop, jak kocikiczka głośna, potroszku Wymiętolona. Czyż nie piękna to fraza? O niczym, choć niby z nawiązaniem literacko-filmowym. Ale co z tego?
Vida Local to proza sklecona z nie-swoich słów, nazwisk, pojęć, tekstów, zasłyszanych, kołatających się gdzieś w głowie kogoś, kto czuje więcej, bo ma dostęp do niedostępnych nikomu (prócz siebie) pokładów psychodelicznych wizji. W jaki sposób zdołał je spisać, będąc w tym stanie? To dopiero zagadka, która zagadką już pozostanie. Chyba, że kiedyś dzieciaki będą musiały analizować na lekcjach te teksty, bawiąc się w dokopywanie się do ukrytych sensów i znaczeń na podstawie rzuconych gdzieniegdzie przekręconych nazwisk i pojęć.
Narkotyczny bełkot zwykle budzi niepokój tak zwanych przeciętnych czytelników, którzy nie mają dostępu do tego typu doświadczeń. Dlatego może on fascynować swoją innością, oryginalnością. Jednak w tym przypadku doszukiwanie się jakiegokolwiek sensu jest z góry skazane na porażkę.