Tak, rzeki dają życie, a umarli nie tańczą
Czasami trudno jest sobie wyobrazić co czują inni. Co przeżywają, kiedy choruje lub umiera ktoś szczególnie im bliski. Dopóki bowiem sami czegoś takiego nie doświadczymy, tylko wyobraźnia, empatia i osobista wrażliwość pomagają nam choć trochę, nigdy w pełni, zrozumieć drugiego człowieka.
Dylan Styles i jego żona Maggie są w sobie bardzo zakochani. Są szczęśliwi. Praca na roli na farmie Papy, mieszkanie na prowincji wśród pól kukurydzy sprawia im prostą radość choć nie pozwala na zbyt wykwintne życie. Ciąża Megs wnosi do ich związku całkiem nową jakość. Pokłady czułości, chwilowe napięcia, narastające oczekiwanie. Niecierpliwie czekają na syna, którego trafnie przepowiada Maggie. Los chce jednak inaczej. Poród przeradza się w koszmar, dziecko rodzi się martwe, a kobieta wycieńczona przez silny krwotok zapada niespodziewanie w śpiączkę. Dylan nie potrafi znaleźć sobie miejsca w życiu. W jednym momencie, stopniowo coraz bardziej uświadamianym sobie, wali się to, co stanowiło jego dotychczasowe życie. Opieka nad żoną jest bardzo kosztowna, a praca na roli nie przynosi aż takich dochodów. Szeryf Amos, dobry przyjaciel Stylesów namawia go do powrotu do nauczania w szkole. Dylan bowiem ma doktorat i choć wygląda na prostego mieszkańca wsi posiada sporą wiedzę i umiejętności. Kiedyś odszedł z uczelni rozczarowany panującą tam atmosferą i układami. Porzucił pracę, która dawała mu radość i satysfakcję. Teraz, przymuszony przez Amosa i los, zgadza się na rozmowę z panem Winterem z Digger Junior College. I zaczyna prowadzić kurs angielskiego, kurs o palindromicznym numerze 202, czyli literaturoznawstwo.
„Świadoma, choć nieświadoma, pogrążona w spokoju, ale spokoju pozbawiona, wypoczęta, choć zmęczona, śpiąca, ale czuwająca.”
Pewne wydarzenia zmieniają nasze życie, czy tego chcemy czy nie. Zmieniają losy własne, jak i tych, których spotykamy na swojej drodze. I tak właśnie jest w przypadku Dylana. Odnajduje na nowo swoje powołanie. Pomaga nie tylko sobie samemu, ale i innym. Acz proces ten wcale nie jest szybki, miły i przyjemny. W życiu to, co ważne rzadko jest proste i bezbolesne.
„Każdy z nas ma szafę, w której trzyma i karmi swoje demony. Szafy jednych są większe, innych mniejsze, ale wszystkie pękają w szwach.”
Są powieści w przypadku których trudno tak naprawdę oddać ich piękno, charakter, głębię. Opisując je muskamy zaledwie istotę rzeczy. Jesteśmy jak słaby wiatr, który dotyka drzwi za którymi znajduje się coś niezwykłego, ale nie może ich nigdy do końca otworzyć. Są książki, które każdy rozumie po swojemu. Bardzo osobiste. Korzystamy w ich przypadku z własnych przemyśleń, doświadczenia, wrażliwości. Pewne książki trzeba po prostu przeżyć samemu, a nie czytać o tym, jak przeżyli je inni. Ważniejsze jest - jak w przypadku poezji - co czujemy i sądzimy my sami, a nie co mądrego inni mają do powiedzenia. Choć cudze doświadczenia też mogą być ciekawe i poszerzające horyzonty, ale już po własnej lekturze, a niekoniecznie przed nią.
Proza Martina jest niezwykle osobista. Sprawia to narracja, subiektywna opowieść płynąca z ust Dylana. Sprawiają to mało znaczące drobiazgi, które obiektywnie rzecz biorąc nie powinny niczego zmieniać, a jednak to czynią. Które dziwnym sposobem trafiają do serc czytelników. Poruszają czułe struny tych, którzy nie zamienili ich jeszcze w stalowe, hartowane twardym życiem obręcze.
Ta powieść to debiut prozatorski autora znanego już z wydanych na naszym rynku książek Kiedy płaczą świerszcze oraz Gdzie rzeka kończy swój bieg. Powieść jeszcze nie tak dopracowana i dopieszczona jak kolejne, ale już zapowiadająca wielki talent pisarski Martina. Wzruszająca proza.
„Kto to wie, co pacjenci w śpiączce porabiają lub myślą po drugiej stronie powiek?”
Martin porusza trudne tematy: śmierć dziecka, śpiączkę bliskiej osoby, przerwanie ciąży, gwałt, obecność na świecie różnorakiego zła i nieszczęść. Bohater zdaje się być współczesnym Hiobem kłócącym się z Bogiem o to, co spotyka zwykłego człowieka w jego życiu. O niezawinione cierpienie i śmierć. Czy odnajdzie spokój? Czy odnajdzie sens tego, co robi i po co żyje?
Autor kreśli bogatą galerię wyrazistych i barwnych postaci. Policjanta Amosa, zagubionych uczniów Dylana, dziwnego weterana wojny wietnamskiej, zaskakującego pastora. Ludzie ci są opisywani ciekawie, tak, żeby choć trochę poznać ich nieszablonowe osobowości. Są różni jak płatki śniegu, choć złożone z tych samych podstawowych elementów różniące się między sobą. W ich losach, w ich doświadczeniach możemy często przeglądać się jak w lustrze.
Także i w tej debiutanckiej powieści pojawia się tak lubiany przez Martina motyw dzikiej, nieuregulowanej rzeki. Doskonała metafora złożonego ludzkiego życia.
Nowa powieść autora "Kiedy płaczą świerszcze" i "Gdzie rzeka kończy swój bieg". Tyler Steel w wyniku odniesionych obrażeń przeszedł na wcześniejszą...
Tucker kochał tylko trzy osoby: przyrodniego brata Mutta, towarzyszkę dziecięcych zabaw Katie oraz opiekunkę, o której mówił mama Ella. I...