Dzisiaj właściwie każdy może wydać książkę – na rynku księgarskim aż roi się więc od pozycji dla najmłodszych. Autorom wydaje się, że bajki dla maluchów stworzyć najłatwiej, więc sięgają po tę formę wyrazu. „Ulubione śmieszne i pocieszne” Andrzeja Grabowskiego to pozycja, która może się obronić przed zarzutami. Na pewno nie obroni się wydawnictwo, którego najsłabszym punktem jest korekta. Za „zanużenie” w książeczce dla najmłodszych należą się Andrzejowi Żmudzie już nawet nie słowa krytyki, a całe akapity. Co, jeśli nie książki, ma kształtować wrażliwość ortograficzną najmłodszych? Nieświadome czy nienauczone jeszcze reguł pisowni maluchy mogą przyswoić sobie błędną wersję: lekceważąc kwestię korekty można wyrządzić najmłodszym czytelnikom ogromną krzywdę. Kończę na razie kwestię korekty, choć jeszcze kilka mniej rażących błędów da się tu znaleźć.
Książka Andrzeja Grabowskiego składa się z dwudziestu wierszyków – ośmiu dla najmłodszych i dwunastu dla trochę starszych dzieci (pomysł na książeczkę rosnącą razem z dzieckiem – niezły). Treściowo – sięgają one po najczęściej poruszane w tej literaturze tematy: na pierwszy plan wysuwają się zatem motywy zwierzątek. Są zwierzątka, które z powodu upału schładzają się wodą pod prysznicem, jest pięknie śpiewająca żaba, którą talent ocala przed bocianem, są koty i niebo, na którym gwiazdy przypominają kocie oczy, jest koń (i motyw końskiego zdrowia, zatem wariacja na temat frazeologizmu). Pojawia się słoń, który z różnych powodów byłby idealnym zwierzęciem do straży pożarnej, jest zamiana ról podwórzowych stworzeń, są kaczki, które czują się władcami stawu, ale że zło musi zostać ukarane – kaczki trafią do garnka. Trafią do książeczki też bardziej egzotyczne stwory – papugi czy zielona małpa. Czasami próbuje autor przypisywać zwierzętom ludzkie cechy i tworzyć bajki z morałem.
Poza tymi „zwierzęcymi” wierszykami znajdą się w zbiorku też impresje o wiośnie, bałwanie, „gadusze” (czyli gadule, której inną postać leksykalną wymusza rym). Opowieść o miejscowości Pisarzowa jest wypracowaniem ekologicznym, zabawą na temat nazwy. Oczywiście są tu również aluzje do arcydzieł literatury dziecięcej – postacie z baśni Andersena przychodzą w „Bajnocce”. Dla mnie jednym z lepszych wierszyków jest „Rosa”, najsłabszym „Wierszyk na zamówienie”, chałtura, nie będąca ani popisem formy, ani wyobraźni.
Jeśli chodzi o sprawy techniczne w konstruowaniu wierszy – Andrzej Grabowski preferuje teksty sylabotoniczne i toniczne. Czasami jednak ów sylabotonizm mu nie wychodzi, rozchwianie akcentów psuje zaś rytmikę, płynność i melodyjność wiersza, a wytłumaczone te błędy mogą być tylko i wyłącznie brakiem troski o ostateczny kształt wiersza. Grabowski pisze lekko i łatwo (przy czym nie chodzi mi tu o na przykład tematykę czy dobór słownictwa, bo to oczywiste, mowa o samym rytmie), dlatego trudno wybaczyć mu zgrzyty akcentowe. Jeśli natomiast chodzi o rymy… parę razy zdarzają się Grabowskiemu rozwiązania wymuszone, rymy pozorne (najgorszy to „rybka – odrobinka”). Przeważnie jednak czyje, jak ważne w opowiastkach dla dzieci jest brzmienie tekstu i stara się je uwypuklać. Ogólnie rzecz ujmując: bajeczki Grabowskiego są ciekawe, zabawne. Mniej ważna jest w nich fabuła, bardziej – opis sytuacji, rola skojarzeń. Warto wspomnieć o sposobie wydania – twarde okładki i duża czcionka na pewno pomogą w czytaniu najmłodszym. Książkę pięknie zilustrowała Elżbieta Łubgan-Sołtyska.
Jak może wyglądać życie rodziny, w której aż roi się od miłośników kotów, tato jest rozkojarzony pisarzem-poetą, mama utalentowaną plastyczką a wyobraźnia...