Tsatsiki to chłopiec, który wychowuje się w zupełnie nietradycyjnej rodzinie. Urodził się jako owoc miłości – to wie, ale niekoniecznie rozumie. Nigdy nie widział swojego ojca, mitycznego Poławiacza Ośmiornic – i czasami brakuje mu taty. Jego mama – Mamuśka – gra w zespole rockowym i zupełnie nie przypomina matek, jakie mają inne dzieci. Kręci się wokół niej pełno facetów, nie zawsze akceptowanych przez Tsatsikiego – a ojca zastępuje chłopcu sublokator, Jens – także jeden z satelitów Mamuśki.
Wiadomo więc, że „Tsatsiki i Mamuśka” nie będzie klasyczną powiastką dla najmłodszych. Jest tu bardzo dużo motywów kontrowersyjnych: fetysz, jaki dla kilkuletniego Tsatsikiego stanowią pończochy (a już do ekstazy doprowadzają chłopca… owłosione nogi nauczycielki w pończochach – przyznam, że to wątek kompletnie dla mnie niezrozumiały, a rozbudowywany), kupa (czyli zagadnienie coraz częściej pojawiające się w literaturze czwartej ze względu na swoistą fascynację nim maluchów w pewnym wieku), „rozebrane” zabawy (dzieci, udające dorosłych podczas uprawiania seksu – to kwestia zbagatelizowana i uznana przez Mamuśkę za naturalną). Wiele tu oczywiście problemów, które zwykle do dziecięcego świata nie mają wstępu – w ekscentrycznym zachowaniu Mamuśki nie ma miejsca na chronienie dziecka przed niektórymi tematami. Przy całej niedojrzałości jest Mamuśka jednak bardzo pomocna – zwłaszcza gdy trzeba niekonwencjonalnie rozwiązywać problemy. Tylko Mamuśka znajdzie sposób na zapobieganie przemocy w szkole (serwując obojętnemu na zjawisko dyrektorowi serię wyzwisk, a największego szkolnego rozrabiakę pokonując kilkoma ciosami karate). Może i w pewnych sprawach Mamuśka jest lekkomyślna – ale nie pozwoli, by Tsatsikiemu stała się krzywda. Moni Nilsson proponuje książkę, w której nie ukrywa się „wstydliwych” elementów dziecięcego świata i nie traktuje ich jako zła.
To publikacja stworzona na przekór stereotypom i na złość konserwatywnym rodzicom. Nilsson umożliwia rozmowę z dzieckiem na naprawdę trudne tematy, zapewnia alternatywę wobec klasycznych i ugrzecznionych opowieści, odnosi się do świata współczesnego, świata, w którym coraz częściej pojawia się matka samotnie wychowująca potomstwo. Momentami książka szokuje i wydawałoby się – przekracza granice dobrego smaku – a przecież w niepozbawionych racji rozdziałach kontrowersyjnych Moni Nilsson przemyca ważne prawdy o życiu i niebanalne rozwiązania. Mamuśka, która zachowuje się jak dziecko, wcale nie musi we wszystkim idealnie dogadywać się z synem. Konflikt pokoleń zarysowuje się wyraźnie – na przykład gdy Tsatsiki chce na imprezę ubrać się we frak i nie daje sobie przetłumaczyć, że dżinsy i koszula byłyby lepszym zestawem. Najważniejsze jest jednak to, że chłopiec o wszystkim może ze zwariowaną Mamuśką porozmawiać, zawsze znajdzie u niej zrozumienie i radę.
Tradycjonaliści, którzy zwracają uwagę na utrwalone przez konwencję oznaki dobrego wychowania nie mogą pojąć, że nazywanie matki „mamuśką” nie jest brakiem szacunku – tymczasem to właśnie Mamuśka dostrzega istotę rzeczy, nie przejmuje się konwenansami, dzięki czemu może lepiej zrozumieć problemy dzieci. Ośmioletni Tsatsiki boi się pijaków – i ze zdumieniem odkrywa raz, że ojciec jego szkolnego kolegi, dawniej wroga, często zagląda do kieliszka. Jedna z dziewczynek w klasie chwali się natomiast posiadaniem trzech tatusiów. Coraz więcej w literaturze czwartej zagadnień związanych z patologiami i rozbijaniem rodzin, schemat: szczęśliwy, kochający ojciec – miła i dobra matka – grzeczne, zadowolone dziecko – ustępuje prezentowaniu innych, barwnych konfiguracji. „Tsatsiki i Mamuśka” to książka oryginalna i pełna ważnych tematów, które być może pomogą dziecku w zrozumieniu funkcjonowania współczesnej rzeczywistości.
Izabela Mikrut