Na zbiór „Trafieni” składa się siedem opowiadań, które wyszły spod pióra czołowych polskich pisarzy młodego pokolenia. Każde z nich reprezentuje zupełnie inny stopień zaawansowania warsztatowego. Natkniemy się na teksty kalekie, pozbawione sensu, ale także i takie, które zainspirują nas do refleksji i zastanowienia się nad sensem codziennej gonitwy.
Motywem scalającym wszystkie teksty jest zakażenie wirusem HIV. Mimo wyraźnej presji pisania o chorobie, autorzy wydają się przełamywać z góry narzucone na nich zasady pracy twórczej. Oczywiście spośród tych siedmiu opowiadań mógłbym wymienić dwa lub trzy, które uczestniczą w swoistej sztafecie – przekazując sobie fabularną pałeczkę.
Jednym z opowiadań, które odwzorowuje założenia redaktorów jest „Siostra Marcjanna jedzie do Afryki” Izabeli Filipiak. Afrykańskie niedole poznajemy z perspektywy polskiej siostry zakonnej, która bezwarunkowo oddaje się pracy w tamtejszym szpitalu. Prowadzi szeroko zakrojoną akcję uświadamiającą mieszkańcom Ugandy, jak ważna jest higiena, rozwaga oraz prawidłowo dobór partnera seksualnego. Mimo moralizatorskich tendencji, które odnajdziemy w utworze – nie jest on ciężkostrawną tyradą pozbawioną jakichkolwiek wartości artystycznych. Autorka zmierzyła się z konwencją nowelki epistolograficznej. W listach bohaterki do przełożonej znajduje się mnóstwo refleksji na temat otaczającego ją społeczeństwa, a także przykrych doświadczeń, z którymi przyszło jej się borykać na czarnym lądzie.
Na uwagę zyskuje również niewielkie opowiadanie Marka Kochana, który ujawnia czytelnikowi niespotykaną dotąd w jego twórczość umiejętność syntetyzacji fabuły. Tytułowy Józef H. jest pracownikiem olbrzymiej korporacji, która ceni sobie dyspozycyjność, żelazne zdrowie i bezgraniczne oddanie pracy. Te cechy idealnie pasują do mężczyzny, do czasu, kiedy wchodząc do pracy, nie może przejść przez standardowe barierki ochroniarskie. Jego karta traci swoją moc, tak jak Józef traci tam posadę - gwałtownie i bez ważniejszych powodów.
Człowiek – robot to modelowa cząsteczka konsumpcjonistycznego społeczeństwa. Wynik zero pozytywny pozbawia go praw do egzystowania w schematycznych realiach. Ten „feler” dyskwalifikuje go w oczach członków zespołu.
Opowiadanie Sławomira Shutego będące zalążkiem jego powieści, która ukazała się w 2008 roku tematycznie odstaje od całości zbiorku. Podkrakowskiemu pisarzowi udało się opublikować ten tekst w antologii „Trafieni” tylko i wyłącznie dlatego, że wydawca wierzył w magnetyzm nagrody, którą otrzymał w 2004 roku. Zasadność tego reklamowego chwytu wydaje się wątpliwa, ponieważ wszelkie zabiegi marketingowe szkodzą literaturze, o czym możemy się przekonać podczas lektury.
Historia erotycznego rozpasania, nieokiełznanej chuci jest osią tematyczną tego tekstu.
Dwa najlepsze opowiadania z tej książki to teksty „meteorów” literatury rodzimej, czyli – Agnieszki Drotkiewicz i Michała Witkowskiego.
Olśniewająco sprawny tekst Agnieszki, której swego czasu zarzucano grafomaństwo, powtarzanie jak za panią matką macierz stylu Masłowskiej. W tej króciutkiej historyjce, którą skroiła na zamówienie, żywiołem jest groteska – doszukiwanie się zagrzebanych znaczeń, poszerzanie literackiej wyobraźni o niespotykane dotąd porównania.Po raz kolejny powraca do tradycji postmodernistycznych, które najpełniej uwidaczniają się w jej debiutanckim utworze „Paris London Dachau” (2004). Jej bohaterką jest Marianna, dwudziestokilkuletnia klasyczna warszawianka. Biegła w sprawach związanych z modą, nowościami wydawniczymi czy płytowymi dziewczyna przez przypadek zaprosiła do swojego organizmu wirusa. O dziwo nie stanowi to o jej traumie. Wręcz przeciwnie – sztubacko uśmiecha się do czytelnika i konstatuje, że dzięki niemu nie będzie się wyróżniała spośród ciżby koleżanek.
Autor „Lubiewa” nieprzerwanie trzyma się ulubionej tematyki gejowskiego love story.Tym razem między uczucie dwu Panów wkrada się choroba, która destabilizuje ich życie. Dzięki ciekawej konwencji, umiejscowienia akcji w dość trudnym dla środowisk homoseksualnych czasie przełomu lat 80. i 90. autorowi udaje się w pełni oddać klimat żarliwych relacji kochanków. Żując gumę Donald, używając kiepskiej jakości prezerwatyw, uprawiają wolną miłość – nie obawiając się konsekwencji.
Najbardziej drażni mnie w tych utworach bylejakość świata, którą z uporem starali się zapisać autorzy. Ich teksty są chłodne, pozbawione większego zaangażowania emocjonalnego. Czasami mogłoby się wydawać, że napisane kompletnie bez większego zastanowienia. Krzywdzące jest dla innych pisarzy, którzy posiedli umiejętność wzorowego przedstawiania ludzkich emocji, umiejscowienie ich nazwiska na okładce książki, obok twórców, którzy nie mają o tym bladego pojęcia. Jak to zwykle z takimi eksperymentami wydawniczymi bywa – całość jest nierówna stylistycznie, niespójna treściowo i ideologicznie.
Twórcy, starając się nie demonizować zakażenia, w większości niestety to czynią. Chcąc pokazać AIDS, jako chorobę, a nie społeczne wypowiedzenie – popadają w pułapkę. Cierpienie zwykłych ludzi ma być karą za niemoralne występki (vide: homoseksualne relacje z tekstu Witkowskiego czy zakażenie jako tęsknota za minionym w tekście Nataszy Goerke). Takie podejście jest charakterystyczne dla ksenofobicznych zastępów miłośniczek pewnej radiostacji. Dziwi mnie to, ponieważ wielu twórców publicznie wyłuszcza odmienne zdanie na ten temat.
Naprawdę trudno jest mi wydać wyrazisty sąd o tej książce. Przedstawiając co ważniejsze opowiadania, starałem się zwrócić uwagę na umiejętności literackie poszczególnych twórców. To, że te teksty znalazły się w jednym tomie, może sprowokować mnie do refleksji na temat kondycji naszej literatury. Jej zróżnicowanie treściowe, tematyczne, ale także warsztatowe jest niebywałe. Irytujące wydają się być głosy, że w naszym kraju powstają książki bardzo złe, albo bardzo dobre. Myślę, że przede wszystkim w przypadku „Trafionych” zabrakło radykalnej selekcji.