"Torowisko" Tadeusza Żuczkowskiego zdecydowanie nie należy do książek przysposabiających odbiorcę w odczucie „lekkości bytu”. Sam jej tytuł trafnie oddaje odczucia, jakie pozostawia ona po sobie – węzeł, torowisko – kłębowisko myśli, refleksji ciężkich, niewygodnych, takich, które najchętniej asekuracyjnie schowalibyśmy głęboko w schowku na rupiecie, by już więcej się na nie nie natknąć. Skąd takie przeświadczenie? Obcując z uniwersum narracyjnym tej prozy, nie sposób pogrążyć się w konformistycznych, bezpiecznych, bo zdystansowanych wyobrażeniach o otaczającej nas rzeczywistości, podjęta przez autora problematyka bowiem skutecznie z takiego rezerwuaru myśli wytrąca.
Ta wielowątkowa opowieść jest wykładnią niemalże wszystkich bolączek, targających współczesne społeczeństwo polskie. Wśród nich prym wiodą, ufundowane na ludzkiej bezmyślności, ugrzęźnięciu w błogostanie bagna pozorów, i powierzchownym odbiorze świata, brak zaangażowania w kształtowanie narodowej przyszłości, sobkostwo, postawa serwilistyczna wobec bożka konsumpcji i hedonizmu. Miejsce, w którym rozgrywa się akcja powieści, mała miejscowość Wilkowo, to zminiaturyzowany obraz Polski, w którym istnieje podział na tylko dwie barykady: przegranych i zwycięzców. Reprezentanci tej pierwszej, to niegdysiejsze społeczne autorytety: ksiądz, nauczyciel, polityk, które utraciły powszechne oddziaływanie i zdolność umacniania aksjologicznego fundamentu narodu, a także jednostki wrażliwe, skazane na niebyt w meandrach masowości, wygenerowanym przez media profilu uczestnictwa w życiu quasi-duchowym i pseudointelektualnym. Świat tych drugich z kolei, obsadzony jest ludźmi skorumpowanymi, żyjącymi łatwo, lekko i „pieniężnie”, konstruktorami coraz bardziej rozbudowanego aparatu manipulacji, machlojek, układów.
Ofiarą takiego antyporządku jest w "Torowisku", m.in. Apfelbaum, pokraczny kulawy starzejący się były nauczyciel polonista ze skłonnościami do popadania w stan „kurewicy”, kolekcjonujący wiekowe tabliczki pochodzące z popadającej w ruinę stacji kolejowej. W jego bachicznym usposobieniu, umiłowaniu „nieakademickiej” poezji Broniewskiego, wsłuchiwaniu się w upływający czas, pirotechnicznych zamachach na terenie pobliskiego supermarketu, mieszkańcy Wilkowa nie widzą nic innego, tylko psychiczne odchylenie od normy i objaw zdziwaczenia. Bohater ten, jak dowiadujemy się już w epilogu powieści, dopóty cieszył się akceptacją ludzi, dopóki nie napisał o nich książki, pokazując ich takimi, jacy są, zdeprawowanych i pogrążonych w degrengoladzie. Podobny los społecznej banicji spotkał innych, którzy spróbowali przeciwstawić się zastanej rzeczywistości. Autor nie pozostawia bowiem złudzeń: bunt spisany jest na straty, nic się nie zmienia:
"Wilkowo, ten mikrokosmos, mikroplaneta, mikroklimat, mikronaród, na zawsze pozostanie Wilkowem. I nawet jeśli czasem jakiś ksiądz powie, że nie wierzy w Boga lub jakaś nauczycielka wypluje prawdę w bezmyślne buźki, jakiś senator ogłosi po pijanemu, że nie obchodzą go wyborcy, albo jakiś diaboliczny karzeł podpali płot, ludzie przystaną, pokiwają głowami, pogadają pod sklepem i wrócą w bezpieczne ramiona pozoru. Od czasu do czasu ktoś postuka szczotką w dach, by odpędzić ptaki, albo wyjdzie na spacer z psem bez psa."
Prozę Żuczkowskiego wpisałabym zatem w nurt literatury moralnego niepokoju, która swym konsekwentnie przeprowadzonym rozrachunkiem ze współczesną kondycją polskiego społeczeństwa, skłania ku refleksji na temat kierunku, w którym zmierzamy, trajektorii przyszłości, jaką wyznaczamy swoim byciem hic et nunc. Oby wciąż miało no charakter świadomy…
Anna Kołodziejska