Nie da się ukryć, że wizyjna i hipnotyzująca twórczość teatralna Tadeusza Kantora, wyakcentujmy: jednego z najoryginalniejszych i najważniejszych artystów XX wieku - dla mnie, jako adepta teatrologii, bodaj najoryginalniejszego i najbardziej intrygującego - artysty autentycznie totalnego i niepowtarzalnego, doczekała się już niezliczonej ilości komentarzy i interpretacji, z których na plan pierwszy wysuwają się znakomite książki Krzysztofa Pleśniarowicza i Jana Kłossowicza. Jednakże nie jest to równoznaczne z tym, że twórczość malarska Kantora na dobre ugrzęzła w cieniu jego twórczości teatralnej. Wręcz przeciwnie – wcale nietrudno odnaleźć adresy bibliograficzne kilku naprawdę świetnych prac, usiłujących ogarnąć i wielostronnie przedstawić bogactwo osiągnięć malarskich tego artysty, dlatego jedna z pierwszych uwag, które mogą cisnąć się na usta po wzięciu do ręki albumu Lecha Stangreta, po prostu brzmi: „piętrzenie bytów ponad potrzebę”. Szkopuł w tym, że uwaga ta w toku lektury wyda się jednak niesprawiedliwa i ostatecznie niesłuszna.
„Tadeusz Kantor. Malarski ambalaż totalnego dzieła” jest wędrówką po mapie działalności artystycznej Kantora, począwszy od jego studiów w krakowskiej ASP i nowatorskich inscenizacji w Niezależnym Teatrze Podziemnym („Balladyna”, „Powrót Odysa”), a skończywszy na autobiograficznym spektaklu „Dziś są moje urodziny”, którego prapremiera odbyła się – jak wiadomo - bez udziału twórcy. Zatem chronologia wydarzeń z twórczości Kantora zostaje nie tyle zachowana, ile determinuje narrację Stangreta, który – co istotne – nie stroni od kontekstu społeczno-politycznego, tj. czasów socrealizmu (notabene Stangret nie pierwszy o tym pisze i zapewne nie ostatni). W ten sposób podkreśla on Kantorowską ewolucję w myśleniu o sztuce, czy procesualność, wielofazowość tego myślenia.
Nieżyjący francuski teatrolog Denis Bablet pisał o Tadeuszu Kantorze jako o duchowym bracie Stanisława I. Witkiewicza (nietrudno się domyślić, że pisał tak nie tylko ze względu na silny związek twórczości Kantora z teorią Czystej Formy). Nie bez podstawy można także myśleć o Kantorze jako o duchowym bracie Marcela Duchampa czy Jacksona Pollocka. Zasygnalizuję, że Kantor jako malarz tworzył obrazy informel (taszyzm, action painting), kładąc nacisk na automatyzm, przypadkowość i materię. Koncentrował się na procesie twórczym.
W albumie Stangreta twórczość malarska Kantora nie zostaje odseparowana od jego twórczości teatralnej. Malarstwo i teatr się przenikają i – co ważne - wzajemnie rozświetlają, na skutek czego niełatwo stwierdzić, że w „Malarskim ambalażu totalnego dzieła” Kantorowskie malarstwo definitywnie zdominowało Kantorowski teatr. Pomimo tego, zapewne dzięki przebogatej szacie ikonograficznej, która stanowi najmocniejszą i najistotniejszą stronę publikacji, odnosi się wrażenie, że to malarstwo Kantora zabiera tu głos przede wszystkim i rzeczywiście wychodzi z cienia.
Książka, wzbogacona o fragmenty z pism teoretycznych/estetycznych artysty oraz o niewielkie kalendarium, pęka w szwach od czarno-białych i kolorowych reprodukcji obrazów, szkiców, rysunków, projektów, notatek, przedmiotów wprowadzanych do spektakli Kantora (tzn. przedmiotów „biednych”, „gotowych” i „znalezionych”, „maszyn do gry”, „bio-obiektów”), fotografii ważniejszych scen ze spektakli-seansów („Umarła klasa”, „Wielopole, Wielopole”, „Niech sczezną artyści” „Nigdy tu już nie powrócę” i „Dziś są moje urodziny”) i – co unikatowe – happeningów („Panoramiczny happening morski”, „Lekcja anatomii wedle Rembrandta”) oraz rozlicznych zdjęć przedstawiających samego Kantora. I to w zasadzie przekonuje o »novum« przedsięwzięcia Stangreta i czyni je wartym uwagi.
Wypada zastrzec, że „Malarski ambalaż totalnego dzieła” raczej nie sprawdzi się jako niezbędna pomoc dydaktyczna w nauczaniu teatrologicznym, ponieważ problem estetyki teatralnej Kantora (walka z iluzją, anektowanie realności, idea „Realności Najniższej Rangi” itd.) podjęto po macoszemu, ograniczając się do wyłowienia tego, co dla tej estetyki kluczowe czy fundamentalne (zainteresowanych teatrem Kantora odsyłam do książek Pleśniarowicza i Kłossowicza oraz do pism/manifestów samego Kantora). Z drugiej strony – co paradoksalne - książka ta może okazać się cenna dla teatrologów właśnie ze względu na pobieżne ujęcie twórczości teatralnej Kantora i wydobycie na plan pierwszy jego twórczości malarskiej. Nie ulega wątpliwości, że album Stangreta ma szansę na to, by sprawdzić się jako pomoc dydaktyczna w akademickim nauczaniu w zakresie historii sztuki i oczywiście zainteresować miłośników awangardowego malarstwa.
Zresztą można sądzić, że najprawdopodobniej celem Stangreta nie było sumienne zbadanie życia Kantorowskiej idei sztuki, lecz zachęcenie szerokich kręgów odbiorczych do studiów nad twórczością Kantora, która do najłatwiejszych nie należy i odsłonięcie bogactwa tej twórczości oraz uwrażliwienie na jej uniwersalność. I nie da się ukryć, że cel ten Lech Stangret zrealizował w pełni.