Barbara Piórkowska jest poetką, dziennikarką i krytyczką literacką. Skończyła polonistykę na Uniwersytecie Gdańskim. Pracowała w „Gazecie Wyborczej” w Gdańsku, współpracowała z kwartalnikiem literackim „Migotania, przejaśnienia…”. Wydała dwa tomy wierszy. Szklanka na pająki to jej debiutancka powieść. Od razu jednak trzeba dodać, że jak na debiut książka jest naprawdę wyjątkowo udana.
Już pierwsze zdanie powieści: Najpierw byłam mężczyzną. Nazywałam się Wołodymir Switłyczko i miałam ogromne stopy wywołuje w czytelniku dreszcze i można odnieść wrażenie, że podróż przez tę książkę będzie magiczna. Tak też w istocie jest. Poznajemy Aleksandrę – najpierw jako niemowlę, związane dwoma pępowinami z matką i Północą. Widzimy, jak dziewczynka dorasta, odkrywa świat, próbuje go uchwycić, przelewając otaczające ją kolory na papier. Widzimy pierwsze niepowodzenia, przypatrujemy się miłości do Kościoła Mariackiego, wraz z bohaterką odkrywamy Sztukę. Tę nieuchwytną, ujętą tylko przez największych artystów. Książka Barbary Piórowskiej jest jak obraz, nieco surrealistyczny zresztą. Wszystko rozgrywa się wokół nas, jednak wydaje się tak nieprawdopodobne... Przypatrujemy się życiu Aleksandry. Z pozoru zwyczajnemu, ukazanemu na tle PRLu, ale jednak wydaje się, jakby było ono z zupełnie innej epoki. Jakby było nie z tego świata.
Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie. Aleksandra opisuje swoje odczucia nastroje. Właśnie dzięki temu widzimy tak ważną w obrazie głębię. Dzięki językowi, narracji książka zyskuje na wartości, staje się czytelnikowi droższa, trafia prosto do jego serca. Ważną rolę odgrywa tu, jak w dobrym obrazie, tło. Jest nim Gdańsk. Wolne miasto w trakcie przemian politycznych, ze strajkami, Solidarnością, czołgami, kolejkami i kartkami na mięso.
Jednak miasto nie może przyćmić pierwszego planu. Jest subtelnie wplecione, nie "wpycha się", nie zasłania tego, co najważniejsze. Główny plan zajmuje Aleksandra z jej życiem, dojrzewaniem, Kościołem Mariackim, Julkiem, Borutą, dziadkiem, pracownią i roztrzęsioną babcią.Mamy tu wiele barw, obrazów, starannie dobranych słów. Podczas lektury odnosi się wrażenie niezwykłej lekkości, która pozostaje w duszy. Pozostają więc tylko pytania związane z fabułą książki. Co stało się z Wołodymirem? Czy znalazło się dla niego miejsce na obrazie? Czy znalazł choć kawałek przestrzeni dla siebie? Tego jednak dowiedzieć musicie się sami. Uważnie przyjrzyjcie się obrazowi. Wszystko zależy od perspektywy. Zdradzę tylko, że sama znalazłam Wołodymira. I że pokochałam tę książkę. Ze spokojnym sumieniem mogę więc ją Wam polecić.