„Do arki, bo gdzież wy się podziejecie: / wiersze na pojedynczy głos . prywatne uniesienia, / niekoniecznie talenty, / zbędna ciekawości, / smutki i trwogi małego zasięgu” – ten fragment wiersza Wisławy Szymborskiej z powodzeniem charakteryzuje tomik „Szara strefa” Tadeusza Różewicza. Książka dzieli się na dwie części – pierwsza, „Szara strefa”, zawiera 28 wierszy Różewicza. Druga – „Appendix” – to swoisty dialog poetów, a raczej odpowiedź Różewicza na kilka utworów Leopolda Staffa. „Moja szara strefa / powoli obejmuje poezję” – twierdzi autor tomiku. Faktycznie, teksty składające się na książkę są szare, przygaszone, stłumione. Jest tu pewnego rodzaju zgorzkniałość, melancholia autora, przeradzająca się czasem w wulgarność. Wiersze z „Szarej strefy” to rejestracja jednostkowych, ulotnych zdarzeń. To rezygnacja z walki o naprawę świata. To bierne pogodzenie się z losem, notatki z beznadziei. Różewicz sprawia w tym tomiku przykre wrażenie rozczarowanego, pesymistycznie nastawionego do wrogiej rzeczywistości twórcy. Jego wiersze przepełnione są zwątpieniem, poczuciem bezsensu („mój Tadeuszu / czemu ty się tak trudzisz?”). Różewicz nie utożsamia się z obecnymi czasami, woli usunąć się w półmrok, w cień. Chowa się w swojej „szarej strefie”, tłumacząc: „świat w którym żyjemy . to kolorowy zawrót głowy / ale ja w tym świecie nie żyję”. Podkreśla wciąż swój wiek, problemy, wynikające ze starości („jestem chory / (a byłem „ledwo żywy”)”). Wiele tekstów Różewicz buduje na zasadzie kolaży – montuje utwory z cytatów, komentarzy, wypowiedzi, które – wtrącone w nietypowy dla siebie kontekst wiersza – zaczynają żyć własnym życiem. Poeta notuje ulotne sytuacje. Prowadzi rejestr wykonywanych czynności, rozmów, spotkań. Klei teksty z zasłyszanych formuł, niedokończonych przemyśleń. Korzysta z języka angielskiego i niemieckiego („po polsku nikt już nie rozumie”). Ratunkiem przed wrogą teraźniejszością mogłaby być dla niego ucieczka w przeszłość... Ale i przeszłość jest obcym światem, w dodatku – pamięć jej trwa do dziś, nie da się przed nią uciec („kiedy wreszcie skończy się / przeszłość”). Przy całym smutku i rozczarowaniu starego, zmęczonego życiem poety, Różewicz stara się jednak wykorzystywać poczucie humoru i zmysł ironii. Próbuje wciąż tworzyć gry słów, sprawiać, by wyrazy dziwiły się sobie. Dowcip, jeszcze z czasów epizodu „Szpilkowego”, czasem przebłyskuje przez wersy „Szarej strefy”, ożywiając iskierką nadziei przygnębiającą szarość. Jednocześnie dawniej dobroduszna kpina, zamienia się pod wpływem goryczy w szyderstwo. Różewicz z ironisty przeistacza się w złośliwego, bezwzględnego (można by zaryzykować stwierdzenie – bezdusznego) poetę. Nigdy nie traci jednak zmysłu krytycyzmu pojawiającego się głównie w momentach autoironicznych. Jeśli coś w „Szarej strefie” wzbudza śmiech – to jest to śmiech przez łzy. Jeśli wywołuje podziw – to podziw zaprawiony goryczą. Te minorowe nastroje tomiku złagodzić może „Appendix”. Część ksiązki, dedykowana bratanicy Staffa to – jak twierdzi Różewicz – „nie jest jakiś „komentarz”, to takie przekomarzanie się poetów przyjaciół, którzy z latami dojrzeli do pogodnego uśmiechu”. „Appendix” tworzy dziewięć wierszy – dopowiedzeń do tekstów Staffa – i jeden komentarz na zakończenie zestawu. Każdy utwór Różewicza poprzedzony jest fragmentem z tomiku „Dziewięć muz”. Autor „Szarej strefy” parafrazuje Staffa, uwspółcześnia, komentuje, wykpiwa, przeobraża, tłumaczy, rozwija... Pokazuje olbrzymi potencjał parodystyczny i zachęca do podejmowania intertekstualnych wyzwań. „Appendix” to wariacje Różewicza na temat Staffa, albo – jak kto woli – żartobliwe transponowanie utworów Staffa na język Różewicza. Tomik pokazuje zatem dwa oblicza poety i „niezliczone odmiany koloru szarego”. Udowadnia, że szarość nie musi kojarzyć się z nudą czy monotonią – może być naprawdę piękna.