Recenzja książki: Szara godzina

Recenzuje: Beata Bednarz

Odwijam klatki filmu swego życia, niczym beckettowski stary Krapp taśmy nagrane w latach atrakcyjnej młodości.

 

Wbrew zacytowanym słowom, zapiski Zofii Kucówny tworzą nie tylko przywoływane z pamięci epizody z jej długiego (bo osiemdziesięcioletniego) i niewątpliwie barwnego życia, a więc powroty do przeszłości, lecz także okruchy codzienności i teraźniejszości. Szara godzina ma bowiem charakter bardziej pamiętnikarski niż diaruszowy. Opisywane zdarzenia są uporządkowane chronologicznie, ale nie są opatrzone datami. Autorce nie zależy na skrupulatnym odnotowywaniu każdej chwili i każdego dnia, tylko na zatrzymaniu się w biegu nieuchronnie przecież mijającego życia, na przystanięciu, na refleksji, nabraniu oddechu, odkryciu prawdy o samej sobie i własnej egzystencji.

 

Ten książkowy memuar aktorki urzeka od pierwszej strony. Za sprawą tej lektury również nasze powszednie życie, w rytm turkoczącej maszyny i czytanych słów, nabiera intensywności. Bo Zofia Kucówna pięknie się zachwyca tym wszystkim, co składa się na nieświąteczny, zwyczajny dzień. Uwrażliwia i uczula na drobnostki, słońce lub deszcz, spotykanych ludzi, sprawy małej lub wielkiej wagi. Krótko mówiąc: na łapanie ulotnej chwili, chwytanie dnia. A ponieważ styl, jakim prowadzi swoje memorabilia, jest żywy, prosty, nienapuszony, po prostu: pełen elegancji, książkę czyta się jednym tchem.

 

Zofia Kucówna należy do tego pokolenia aktorów, którzy potrafili uwodzić Polaków interpretacjami wielkiej literatury pięknej. Dla artystów tej generacji, choćby Andrzeja Łapickiego (którego postać przewija się zresztą we wspomnieniach aktorki), klasyka to była świętość. A dziś, jak ubolewał w jednym z wywiadów zmarły niedawno aktor, albo się ją pomija, albo usilnie przerabia na współczesność. Dużo młodsi od nich aktorzy (czyli aktorzy mojego pokolenia) nie mają już takiego poczucia misji, jest w nich więcej zadufania w sobie i efekciarstwa niż profesjonalizmu i przywiązania do imponderabiliów. Stają się na własne życzenie bardziej celebrytami niż artystami. O dzisiejszym podejściu do aktorstwa pisze też sporo Zofia Kucówna. Na łamach swojej książki jest na przemian albo belfrem, przypominającym młodym aktorom o tym, co najważniejsze w tym zawodzie, albo czułym, przyklaskującym ich talentowi i energii widzem. Aktorka dzieli się też swoim niepokojem związanym ze współczesnymi obyczajami życia społecznego i kulturowego. Przeraża ją, co nie powinno dziwić, wszędobylskie chamstwo, ekshibicjonizm i wulgaryzm, a o polityce rzadko napomyka i deklaruje, że nie identyfikuje się z żadną partią polityczną. Z niektórymi poglądami wyrażanymi przez artystkę chce się polemizować, ale najczęściej z pokorą i wdzięcznością przyjmujemy jej opinie, które otwierają czytelnikowi oczy na pewne sprawy zaprzątające umysł każdego człowieka, niezależnie od wyznawanego przezeń światopoglądu.

 

W swoim pamiętniku aktorka nie narzuca się czytelnikowi. Powściągliwie dzieli się z nim swoimi przeżyciami i wspomnieniami. Niemal szeptem. Tak, jak w rozmowie w kawiarnianym ogródku, gdy Proustowska magdalenka zanurzona w herbacie mimowolnie skłania do zwierzeń. A czytelnik czuje się zaszczycony tym nagłym odsłonięciem się interlokutora. Nie ma się wrażenia, iż – mówiąc kolokwialnie – "wchodzi się buciorami" w cudze życie - takich publikacji nie znoszę. Książka pozbawiona jest "plotkarstwa", a o ludziach mniej lub bardziej znanych opowiada aktorka, też przecież osoba publiczna, w życzliwym, taktownym tonie. Prawdziwym bohaterem książki nie jest jednak artystka, choć przecież publikacja ma charakter autotematyczny, ale przede wszystkim CZAS. To on determinuje ludzkie życie i Zofia Kucówna często przyłapuje się na uświadomieniu sobie tej prawdy. Pisze o jego jasnych i ciemnych barwach: o podróżach, pracy, pasjach, ludziach, miłości, rozstaniu, o samotności, chorobie, przemijaniu, starości, śmierci. O pogodach i niepogodach duszy swej – jak by to wyśpiewała Maryla Rodowicz. Ze stron książki przebija mądrość, którą kształtują, jak wiemy, nie księgi biblioteczne, lecz życie w całej swojej pełni i okazałości.

 

Aktorka bywa czasem niezwykle szczera i jest to szczerość niekłamana. Trudno jej nie wierzyć, gdy w końcowych zapiskach, kiedy już trochę poznaliśmy jej życie, myśli i światopogląd, pisze na przykład:

Patrzę w lustro i nie przerażają mnie bruzdy i zmarszczki. Przeciwnie. Nadają twarzy rangę, znamię czegoś, co jest zużyciem i zmęczeniem, ale stało się to z bezwzględnego nakazu czasu i zwyczajnej kolei rządzącej ludzką egzystencją. Nie wstydzę się, nie narzekam, nie mam do niczego pretensji. Życie toczy się i rzeźbi nie tylko moją twarz, ale duszę, i świadomość wyznaczonego mi miejsca w tym nadzwyczajnie dziwnym świecie.

 

Albo gdy wyznaje:

Nadal chcę wiedzieć, jaka jestem. Ale to nie ma żadnego przełożenia na całość problemu życia, starzenia się, śmierci. To tylko zaspokaja egocentryczną ciekawość samej siebie, biorącej udział w najpiękniejszej rzeczy, jakiej doświadczam. W misterium świata i życia. W misterium zmieszanym z lękiem i zachwytem.

 

Zofia Kucówna jawi się czytelnikom jako osoba pogodna, niezmiernie rzadko utyskuje na otaczającą ją rzeczywistość. Przyjmuje życie takim, jakie jest, a przesłaniem jej memoriału mogłyby być słowa: każdy żyje tak, jak umie.

 

Można mieć tylko jedno zastrzeżenie. Kiedy się podejmuje polemikę z wywodami jakiejś osoby, warto sprawdzić poprawność zapisu imienia i nazwiska. Otóż krytyk literacki, który na łamach „Rzeczpospolitej” wyraził swój negatywny pogląd na temat nadwiślańskiej mody publikowania przez aktorów memuarów i ich poziomu, nazywa się Tomasz Z. Zapert, a nie Zapart, jak to trzy razy z błędem zapisała w swej polemice aktorka, a redakcja tego błędu nie wychwyciła. Warto jednak dodać, że w tym „sporze” jestem po stronie Zofii Kucówny, która apeluje do kolegów artystów, aby pisali i tworzyli w ten sposób swoistą historię teatru polskiego, gdyż to czas jest najlepszym krytykiem. Najsprawiedliwszym. Warto dzieje teatru utrwalać także tą drogą, na jaką wkroczyła również Zofia Kucówna, publikując swoje pamiętniki, a trzeba zaznaczyć, że Szara godzina to już trzecia jej książka. Dzięki niej sporo można się dowiedzieć choćby o tym, w jak trudnych warunkach postawał warszawski Teatr Powszechny i o tym, że był to pierwszy teatr po wojnie (a nie, jak mylą się historycy teatru i teatrolodzy, Teatr Polski). Innym walorem książki aktorki są wspaniale przedstawione sylwetki zasłużonych i zapomnianych aktorów. Ale nie tylko. Zofia Kucówna nie poprzestaje na portretowaniu ludzi ze swojego środowiska zawodowego. Udało się jej bowiem skutecznie zainteresować mnie postacią Kazimiery Iłłakowiczówny, która w zbiorowej pamięci pozostała wyłącznie „osobistą sekretarką” Józefa Piłsudskiego. A przecież była to niezwykła kobieta: świetnie wykształcona, poetka, tłumaczka-poliglotka, silna i niezależna...

 

Zapiski zgromadzone w Szarej godzinie zaczynają się prawdopodobnie w 2001 roku, a kończą na 2007 lub 2008 roku z adnotacją …ciąg dalszy trwa. Razem z aktorką pytam zatem: Mijający czasie, jakie jeszcze niespodzianki przyniesiesz?

Kup książkę Szara godzina

Sprawdzam ceny dla ciebie ...

Zobacz także

Zobacz opinie o książce Szara godzina
Książka
Szara godzina
Zofia Kucówna
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje
Reklamy