Sycylijskie opowieści mają to do siebie, że mogą być albo bardzo malownicze i romantyczne, albo kryminalno-mafijne. Ta jest romantyczno-kulinarna, co oznacza, że podczas lektury będzie czytelnikowi ciekła ślinka i kręciła się łza w oku.
Ogólny zarys fabularny przedstawia się następująco: zabójczo przystojny Sycylijczyk prowadzi szkołę gotowania o wdzięcznej nazwie "Z miłości do jedzenia". Na kursy przyjeżdżają osoby z całego świata, zainteresowane włoską kuchnią i pięknymi widokami. Tym razem nasz kucharz będzie gościł w swoim domu cztery kobiety po przejściach. Jedna jest po rozwodzie i przylatuje do niego aż z Australii, w planach ma zaś poukładanie sobie życia od nowa. Druga jest zapracowaną prawniczką, trzecia jest w mocno średnim wieku, a czwarta prowadzi bloga kulinarnego. Szczerze powiedziawszy jednak, trudno odróżnić, czym się która zajmuje, ba - co która mówi. Każda z kobiet ma tragiczną historię za sobą: nieudane małżeństwo, rak piersi i inne, mocno stereotypowe problemy, które wyrzuca z siebie dzięki obecności w szkole gotowania. Każda też dzięki kuchni znajduje rozwiązanie i zaczyna nowe życie. Wynika z tego, że męska część włoskiej populacji żyje tylko po to, by umilać czas zagranicznym turystkom podczas urlopu poprzez rozkochanie ich w sobie na dwa tygodnie.
W każdym razie nasze panie zajmują się przyrządzaniem makaronu, smakowaniem czekolady i wina. Krążą po miasteczku, zdobywając nowe doświadczenia i poznają losy tajemniczego nauczyciela. Szybko wychodzi na jaw, że wiódł on kiedyś zupełnie inne życie jako paparazzi. W dodatku był jednym z tych, którzy "polowali" na księżnę Dianę. Trauma po tym wydarzeniu była tak silna, że wrócił do rodzinnego miasta i zajął się smażeniem kotletów, wspominając bez przerwy ukochaną babcię robiącą kluski.
Cóż, nieco za grube nici wzięto do uszycia tej opowieści. Jak można się też domyśleć, jedna z pań zakocha się w ponętnym kucharzu. Ciekawe, czy będą razem żyli długo i szczęśliwie, uprawiając ogródek i siekając bazylię?
Świetny materiał na amerykański film z serii: obejrzyj i zapomnij. Postaci zostały zaledwie naszkicowane, w dodatku z gotowych składników, niczym więc nie zaskakują. Z niewiadomych przyczyn narracja towarzysząca Lucowi Amore (tak, tak nazywa się nasz amant) jest prowadzona w czasie teraźniejszym, a bohaterek w czasie przeszłym, co wprowadzać może w konsternację.
Niestety, powieść nie ma w sobie czaru, nie wciąga, brakuje jej tajemnicy, romantyzmu, a prezentowane potrawy wcale nie zachwycają. Wiele sobie można obiecywać po tej książce. Szkoda, że obietnice pozostają niespełnione.
Czy miasto może być kluczem do szczęścia? Addolorata Martinelli wie, że powinna być szczęśliwa. Teoretycznie ma wszystko, czego do szczęścia potrzeba:...
Stella prowadzi bardzo uporządkowane życie - i bardzo to lubi. Po dwudziestu pięciu latach musi jednak stawić czoło nowej rzeczywistości, ponieważ jej...