Liczący ponad dwieście stron tomik (czy raczej – tom) poetycki wzbudził moje podejrzenia. Być może stało się tak z winy minimalistycznych przekonań albo też z powodu zakorzenionego gdzieś, mało słusznego zapewne, przyzwyczajenia do tego, że poezja jako wieloznaczność słów przy jednoczesnej ich kondensacji formalnej nie potrzebuje w pojedynczym epizodzie twórczym zajmować sobą tak dużej objętości. Odkładając jednak pierwsze wrażenie na bok, sięgnęłam po obszerny tomik Doroty Wiśniewskiej-Płoszczyńskiej, zatytułowany „Światło Cień” aby skonfrontować wcześniejsze wątpliwości z rzeczywistością.
„Światło Cień” zbiera wiersze z ostatnich trzydziestu lat (stąd też poniekąd wyjaśnić można jego objętość) i jest równocześnie drugim w dorobku poetki (ale także: malarki, autorki piosenek, a przy tym, z zawodu, socjologa) – wcześniejszy, zatytułowany „Wejść w inny wymiar” wydała ona w 1981 roku. Nowy tomik nazwany zostaje drugim debiutem. Tym zaś co rzutuje w największej mierze na sposób oglądu i zapisu świata przez Wiśniewską-Płoszczyńską jest jedno z przeżyć granicznych – doświadczenie śmierci osób najbliższych.
Poetka podaje dwa główne źródła inspiracji dla swojej poezji. Pierwszym z nich jest twórczość Małgorzaty Hillar, drugim – miniatura poetycka rodem z Japonii – haiku. W tomiku „Światło Cień” dostrzec można oba wpływy, z czego zdecydowanie bardziej wyraźnym jest ten drugi, wyrażający się w króciutkich utworach, impresjach na różne tematy. One też, te najdrobniejsze cząstki zbioru, są najbardziej udanymi wierszami. Ich wersy, wyrażające jedną myśl, rzuconą zgrabnie na przestrzeń czystej kartki, są jednocześnie najbardziej lotne i delikatne. Dłuższe utwory tracą gdzieś własności zachowane w miniaturach, a w ich miejsce wchodzi albo banał, albo nieczytelność. Wprawdzie niezrozumiałe nie musi oznaczać „złe”, ale świadczyć, na przykład, o nieodpowiednim przygotowaniu odbiorcy do czytania akurat takiej poezji.
W przypadku tomu „Światło Cień” granicą czytelności utworów są jednakże osobiste doświadczenia poetki, przetransponowane na wiersze. Często naznaczone jakimś konkretnym, nieznanym czytelnikowi przeżyciem tak silnie, utwory okazują się pozbawionymi możliwości podłożenia pod nie pojęć uniwersalnych, potrzebnych wtedy, kiedy coś musi być punktem wyjścia bądź to do samego zrozumienia utworu, bądź szerzej – jego interpretacji. Najciekawszym motywem, zaakcentowanym w samym tytule zbioru, jest opozycja światła i cienia, będąca jednocześnie symbolem wszystkich innych pojęć wchodzących ze sobą w relację antonimii i tworzących przy tym pary elementów będących dla siebie punktami odniesienia. Istnienie jednego elementu w takiej relacji warunkuje istnienie drugiego, i na odwrót. Związanym bezpośrednio z takim układem odniesień, jest powtarzany nieustannie niczym słowo-klucz przymiotnik „relatywny” a także inne derywaty od niego utworzone. W dużej ilości spotkać się też można w wierszach z nagością – obnażenie towarzyszy miłości oraz związanymi z nią radością, cierpieniem, rozczarowaniem czy pożądaniem. Powtarzalność taka wprowadza do tomu monotonię i przewidywalność. Sama autorka tomu „Światło Cień” mówi o swoim zbiorze następująco:
„Jest w tej książce wielka miłość i straszliwy lęk, samotność i tęsknoty. Rozmowa z Bogiem i cielesność nieujarzmiona. Wątki religijne i żydowskie w tej twórczości, to silna potrzeba powrotu do korzeni. Ale nade wszystko jest to książka o miłości.”
Nie można zaprzeczyć jej słowom. Poza tym, że jest to nade wszystko książka o miłości, „Światło Cień” jest również bardzo osobistym zbiorem. Co więcej? Żydowskość, mająca być powrotem do korzeni tradycji, zaakcentowana zostaje głównie w czcionce na okładce oraz przy pomocy potrojonej Gwiazdy Dawida umieszczanej nad wierszami bez tytułu. Trochę mało. Mało też ciekawej grafiki, która wespół z tekstami wierszy tworzyłaby zdecydowanie inną jakość. Tomik „Światło Cień” jest kolejną z tych pozycji, po którą sięgnąć można, ale nie trzeba.
Anna Szczepanek