Recenzja książki: Świąteczny rejs

Recenzuje: Damian Kopeć

Rejs pełen cudów z grupą tak zwanych świętych Mikołajów


To powieść trochę sensacyjna, trochę kryminalna z gatunku tych wprost nieznośnie lekkich, bardziej niż byt. Można by rzec, że tak lekkich, że gdyby mogły to unosiłyby się w powietrzu jak gawrony i kawki, kołując z krzykiem nad naszymi oczapkowanymi głowami. Ta lekkość momentami z zadziwiającą łatwością przechodzi w naiwność i głupkowatość, ale być może niektórzy właśnie to lubią w książkach rozrywkowych? Owszem, ma to swoje dobre strony, czyta się ją bowiem szybko i zwiewnie jak gazetę pełną pikantnych plotek z życia różnorakich gwiazdorków i gwiazdeczek. Stety lub niestety, zapomina się równie bezproblemowo jak czyta, nie tworząc w przepastnej przestrzeni własnej pamięci żadnych trwałych połączeń. To taka przekąska miast porządnego, smacznego obiadu. Dobra, bo zaspokaja męczący głód, skuteczna, gdy głowa pęka i co nas ściska w dołku, gdy brakuje czasu czy ze zmęczenia ręce zwisają jak całkiem zrezygnowane węże dusiciele.



Miejsce akcji: jacht na - bagatela - jakieś czterysta osób. Świeżo wyremontowany, odnowiony, pachnący, luksusowy. Restauracja, sekcja sportowa, kaplica, wygoda, słodkie lenistwo. Okres: Święta Bożego Narodzenia. Bohaterowie: zbieranina dobroczyńców ludzkości czyli tych, którzy nie tylko zrobili dla innych coś dobrego, ale i w większości nie omieszkali o tym pochwalić się przed całym światem. Po co więc zebrali się w jednym i to niezbyt stabilnym miejscu, w jednym i to całkiem miłym czasie?! By odbyć darmowy rejs. Oficjalnie jako podziękowanie dla nich, dla ich czułych serduszek, a w istocie rejs, którego celem jest zdobycie pozytywnego rozgłosu dla jachtu Royal Mermaid. Cztery dni na wodach karaibskich z przystankiem na wyspie Fishbowl!



Ludzie mieli się dowiedzieć, jaki to wspaniały statek i jak cudownie się na nim pływa, co zachęciłoby ich do otwierania portfeli i rezerwacji miejsc.



I tak jak się spodziewamy, od początku wszystko układa się nie tak. Książka ma niewiele stron, a całkiem spore marginesy. Zbyt mało jest kajut, policja goni jednego z kelnerów, znikają kostiumy dla dwóch Mikołajów mających tworzyć świąteczny nastrój. Różnorakie drobiazgi psują krew Randolphowi Weedowi, zwanemu komandorem. Człowiekowi, który nie po to przecież wydał fortunę na renowację jachtu by teraz coś poszło nie tak. A tak właśnie idzie. Gdyby komandor wiedział co jeszcze dzieje się na pokładzie, jacy ludzie tu przebywają, mina z pewnością by mu zbladła jeszcze bardziej. Zabawne jest to, że my - czytelnicy jak bogowie - wiemy. Wiemy więcej, szybciej i dokładniej niż byśmy chcieli.



...znany prywatny detektyw, słynna autorka powieści sensacyjnych oraz zdobywający nagrody detektyw amator...


To tylko nieliczni z tego uroczego grona. Co bystrzejsi z nich dość szybko zauważają, że jak na rejs, który miał uhonorować ludzką dobroć, dzieje się tu sporo dziwnych rzeczy. My też powinniśmy to w końcu zauważyć.



Niepokoi mnie, kiedy nie wiem czy ktoś sobie żartuje na całego czy mówi poważnie. Tak jest też niestety z tą powieścią. Nie jestem pewien czy dominuje tu dość specyficzne poczucie humoru czy bardzo specyficzny rodzaj powagi. To tylko jeden z kamyczków do skalnego ogródka pretensji do autorek, pań Higgins Clark. Postacie są zarysowane dość niechlujnie, ot, takie maźnięcia zużytym kolorowym pisakiem. Klimatu nie ma co tu poszukiwać chyba, że kryje się on gdzieś na marginesach książki. Dialogi są często słodko infantylne co w okresie świątecznym może spowodować, że miarka słodkości zostanie przebrana. Najgorsze jest jednak nagromadzenie w jednym miejscu, na tak niewielu stronach aż tylu dziwnych zbiegów okoliczności. Chciałoby się powiedzieć: o jeden zbieg okoliczności za... dużo. Ale nie można, o nie! Gdzie tam bowiem o jeden! O kilkanaście! Autorki przedobrzyły i zamiast umiejętnie dosmakować potrawę wrzuciły tyle przypraw, że czuć tylko je, a danie główne zagłuszył wyrafinowany smak jakże cudownego glutaminianu sodu. To tak jakby dobry dentysta wyrwał przy okazji nie tylko chory ząb, ale jeszcze dwa inne, tak na wszelki wypadek lub dlatego, że go trochę poniosło. Wyjątkowe jest to zagęszczenie na tak niewielkiej przestrzeni i w tak krótkim czasie tylu nietypowych sytuacji. Cóż jeszcze, dynamikę akcji uzyskuje się głównie dzięki podzieleniu książki na ponad pięćdziesiąt krótkich rozdziałów. Zabieg skuteczny, ale ostatnio w literaturze dość nadużywany.



Z tego, co widzę, ten elegancki statek płynie prosto do piekła.



Atmosfera przypomina trochę piknik pełen dziwaków i nudziarzy, trochę spotkanie psiapsiółek, które koniecznie wszystkie naraz muszą wymienić wszystkie najnowsze plotki. Postacie są może i barwne, i na swój sposób wyraziste, ale jakby wycięte z czasopisma dla ciekawskich kobiet. Tekst jest nijaki i mdławy, przesłodzony jak nieszczęsna niskosłodzona kaszka na mleku. Napięcie buduje się mówiąc co chwilę wprost, lub bardzo wyraźnie sugerując, że coś się zdarzy. Żeby czytelnik przypadkiem czegoś nie pominął? Emocje sięgają powierzchni sufitu, gdy czytamy:



Ktoś na statku nie był godny zaufania. Coś knuł. Dudley nie wiedział, czy to któryś z pasażerów czy członków załogi. Wiedział jedno: jeśli wydarzy się coś złego, to będzie to jego wina.



Kto ma siły, hart ducha i cierpliwość niechaj czyta. Ja idę ukoić moje skołatane nerwy, napić się wyśmienitej zielonej herbaty.

Kup książkę Świąteczny rejs

Sprawdzam ceny dla ciebie ...

Zobacz także

Zobacz opinie o książce Świąteczny rejs
Książka
Świąteczny rejs
Mary I Carol Higgins Clark
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje
Reklamy