Poszukując sensu własnego życia
Sunset Limited, tytuł właśnie wydanej w Polsce książki Cormaca McCarthy’ego, to nazwa pociągu łączącego zachodnie wybrzeże USA, Los Angeles z miastem New Orlean. To pod jego koła zamierza rzucić się Biały, intelektualista, profesor. I to prawie spod jego kół wydobywa go Czarny, były więzień, morderca, w bardzo dziwny sposób stający mu na drodze. Nie widzimy tej sceny, dowiadujemy się o niej z rozmowy dwóch osób, które siedzą w skromnym lokum i próbują prowadzić ze sobą dialog. Dialog dwóch światopoglądów, dwóch wizji życia, dwóch dróg.
Kolor skóry zawiera się w określeniu postaci. Nie mają imion, są jednymi z wielu. Mają własną historię życia, choć znacznie lepiej poznajemy ją w przypadku prostego człowieka, jakim jest Czarny. Biały to wyrafinowany rozmówca, człowiek wykształcony, poruszający się wśród trudnych słów i błyskotliwych określeń jak ryba w wodzie. Czarny - jak sam o sobie mówi - jest durnym wiejskim czarnuchem z Luizjany. Różni te osoby prawie wszystko. Jeden wierzy w Boga, drugi jest zaprzysięgłym ateistą. Jeden przyzwyczajony jest do wygodnego życia, dobrych alkoholi, wysublimowanych rozmów, ukrywania się za różnorakimi maskami. Drugi spędził kilka lat w więzieniu, żyje w nędznym mieszkanku, mówi to, co myśli. Jeden nie lubi ludzi, nie czuje z nimi żadnych związków i swoją śmiercią chce się od nich na zawsze uwolnić. Drugi pomaga tym, którzy toną w nałogach, wyciąga ręce do zupełnie zagubionych, nie oczekując od nich zbyt wiele. Liczy się gest i fakt działania, nawet skazanego na porażkę. Biały nie ceni życia, to dla niego tylko pasmo udręk i nieszczęść, które może zakończyć tylko śmierć. Oczywiście, by dojść do tego wniosku, potrzebował wielu lat życia i solidnego wykształcenia. Czarny ceni każde życie. Też nie doszedł do tego nagle, dopiero leżąc w stanie krytycznym w więziennym szpitalu. Cudem przeżył i to nowe życie jest dla niego cudem.
Sunset Limited to powieść w formie dramatu, rozpisana na dialog między dwoma osobami. Dialog wcale nie tak prosty i oczywisty. Można bowiem wypowiadać do siebie słowa, a wcale się nie komunikować. Można mówić, a nie mieć nic do przekazania. Można prowadzić dysputy, spotykać się, prowadzić chociażby osławiony dialog społeczny, a zarazem mijać się w zupełnym niezrozumieniu, wcale nie dążyć do consensusu. Sednem bowiem dialogu nie jest tylko samo spotykanie się i wypowiadanie słów, ale i umiejętność uważnego słuchania.
Nic nigdy nie jest czarne albo białe - podtytuł książki jest jednym z tych pozornie mądrze brzmiących zdań, które jakże często wypowiadają ludzie z pretensjami do bycia intelektualistami. Ludzie wykształceni, patrzący z góry na całą resztę, niewtajemniczonych, zbyt głupich, prostaków, matołów. Na tych, których mijają na ulicy, nie próbując nawet spojrzeć na nich jako na ludzi, tylko jak na uciążliwość, coś w rodzaju miejskiego smogu. Można zadać sobie pytanie: czy nie jest jednoznaczne mordowanie ludzi w komorze gazowej w obozie koncentracyjnym? A strzelanie skrępowanym kolczastym drutem jeńcom w tył głowy? Czy niejednoznaczny jest skok do wody przypadkowego przechodnia, ratującego tonące dziecko? A oddanie komuś do przeszczepu nerki? A może przeprowadzenie staruszki przez ulicę budzi sprzeczne myśli i uczucia? Wydaje mi się, że o wiele bardziej prawdziwe jest słabiej brzmiące zdanie: nie wszystko jest czarne lub białe. I taki chyba jest jeden z sensów tej książki. Pokazanie, że nie wszystko z góry można zawsze jednoznacznie ocenić. Szczególnie, jeśli się nie wie dostatecznie dużo.
Sunset limited to powieść w dużym stopniu symboliczna. Niewielka objętościowo, kryjąca gorące emocje, stawające w szranki z chłodnymi myślami. Zbudowana na zasadzie kontrastów. Oczywiście, każdy może inaczej odczytywać niejednoznaczny tekst, tak jak ja to czynię. I to jest ważną zaletą książki: budzenie w czytelniku refleksji. I wcale niekonieczne tłumaczenie, co autor, Cormac McCarthy, miał tak naprawdę na myśli. Istotne jest bowiem to, co myślimy, odczuwamy, przeżywamy my sami czytając książkę. Wiedza o cudzych odczuciach i refleksjach jest ciekawa, ale tak jak życie drugiej osoby, pozostaje ona dla nas pewną tajemnicą.
Na czym polega istota człowieczeństwa? Takie pytanie pojawić się musi w trakcie lektury. Co je określa: wiedza? Doświadczenie? Empatia? Otwartość na innego człowieka? Czy wiedza często nie prowadzi na manowce, do swoiście rozumianej pychy, niszczącej w nas prostą wrażliwość? Czy złożoność jes trzeczywiście lepsza od prostoty, czy to w kwestii słów, emocji, okazywania ich? Czy profesjonalizm zawodowy, duża wiedza sprawiają, że człowiek staje się lepszy od innych, że może stawiać się ponad prawem, poza obowiązkami dotyczącymi wszystkich? Obserwując rzeczywistość, bardzo często odnosi się wrażenie, że wiedza, tytuły, pozycja dają komuś prawo do bycia nadczłowiekiem.
Biały nie lubi innych ludzi. Nie lubi zresztą i siebie, choć stawia się w pewien sposób w roli boga. Nie ma przyjaciół, ma znajomych. Nikogo nie kocha. Nie kochał rodziców, nie mówi nic o bliskich. Jest samotną wyspą i wcale go to nie cieszy. Miłość jest największą wartością w tym życiu, a wydaje się, że profesor nigdy jej tak naprawdę nie doświadczył. Doświadczył wiedzy, poważania, wysokiej pozycji w swoim środowisku, bycia członkiem elity. Nie doświadczył podstawowych uczuć, które dla większości ludzi są motorem napędowym ich życia. Czy można żyć bez wiary, nadziei i miłości? Chyba nie - i przykładem tego jest profesor. Jakich słów lubi używać Biały? To dość znamienne, że takich jak chyba, może, prawdopodobnie.
Biały nie jest człowiekiem zupełnie niewierzącym, a przynajmniej nie był. Owszem, wierzył w wartości takie jak kultura. Uświadomił sobie jednak, że wraz z dymami w Dachau owa wysoka kultura europejska odeszła w niebyt. Wszak obozy zagłady tworzyli ludzie z narodu uchodzącego za wybitny. Potomkowie Goethego, Schillera, Bacha.
Ciekawe jest spojrzenie z boku na rozmowę Białego i Czarnego. Wydaje się, że Czarny stara się mówić wprost, choć nie zawsze mu to wychodzi lub taki ma zamysł. Biały podchodzi do większości spraw czy słów jak do jeża. Dla niego nic nie jest proste, oczywiste, jednoznaczne. Wszystko komplikuje, rozmienia na drobne, dokonuje wiwisekcji, miesza w kociołku z wyrafinowanym słownictwem. Nie lubi odpowiadać na pytania, woli je zadawać. Przypomina pod tym względem sztuczną inteligencję. Zdaniem niektórych polegać ma ona na symulowaniu rozmowy. Program komputerowy nie może, przynajmniej na razie, prowadzić twórczego dialogu z człowiekiem. Może za to symulować rozmowę, wyłapując słowa-klucze i zadając związane z nimi proste pytania. Trochę jak psycholog-terapeuta, który pytaniami ma nas naprowadzać na jakiś cel, ukierunkowywać, ale który nie bierze w rozmowie emocjonalnego udziału. Pozorny dialog terapeuty z pacjentem nie jest prawdziwym dialogiem. Jeden z nich ma być szczery i otwarty, drugi kryje się za słowami, pytaniami, profesjonalizmem, kitlem. Na zimno ocenia sytuację. Dialog zakłada istnienie dwóch równoważnych osób, a tego w tym przypadku z definicji nie ma.
Czy zawsze można panować nad każdą sytuacją? Czy wszystko można wytłumaczyć, zrozumieć, ubrać w słowa? Oto pytania, które również pojawiają się w tle rozmowy Białego i Czarnego. Dopiero pod jej koniec podskórne emocje wychodzą na wierzch, zwłaszcza w przypadku profesora. Na chwilę porzuca on maskę chłodnego profesjonalisty, ale to, co spod niej wyziera, nie jest miłe. To brak nadziei.
Prowadziła go zła gwiazda… Stał na rozstaju dróg, poza społeczeństwem, ponad prawem, ponad moralnością. Niekochany, niechciany. Mordował...
,,Myślisz, że nad naszą rodziną ciąży jakaś klątwa? Podniósł wzrok. Klątwa? Tak. Że niby grzechy ojców i tak dalej?" W 1980 roku trzydziestosiedmioletni...